Podstrony
- Strona startowa
- Christian Apocrypha and Early Christian Literature. Transl. By James
- James L. Larson Reforming the North; The Kingdoms and Churches of Scandinavia, 1520 1545 (2010)
- James Wallance Bill Gates i jego imperium Micr
- Dodd Christina Romantyczna gra
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Krzysztof Borun, Andrzej Trepka Proxima
- Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagher 02 Tylko mi nie wierz
- Grisham John Wspolnik (2)
- Kresley Cole Urok CAŁOÂŚĆ
- Piers Anthony Pamiec absolutna
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ines.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkrótce zupełnie się zgubił, ale zerknąwszy na rzucane przez słońce cienie, ustalił swoją pozycję i po jakimś czasie trafił na szerszą ulicę.Wcisnął się między jadące samochody i dotarł do ulicy, którą znał i którą dojechał do kolejnego placu przy kolejnym meczecie, a potem z powrotem do szosy na Teheran.- Wszystko w porządku, Azadeh.To byli tylko chuligani.- Tak - odparła drżącym głosem.- Powinno się ich wychłostać.Erikki przyjrzał się tłumowi przy meczecie i na ulicy, próbując odkryć powód ich dziwnej wrogości.Coś się zmieniło, pomyślał.Ale co? A potem zabiło mu szybciej serce.- Od wyjazdu z Tabrizu nie widziałem ani jednego żołnierza, ani jednej wojskowej ciężarówki - powiedział.- A ty?- Teraz, kiedy o tym wspomniałeś.nie, nie widziałam.- Coś się wydarzyło, coś poważnego.Azadeh jeszcze bardziej zbladła.- Wojna? Sowieci przekroczyli granicę?- Wątpię.W takim wypadku na północ podążałyby oddziały wojska albo leciały samoloty.- Erikki zerknął na nią.- Nie przejmuj się - dodał.- W Teheranie czekają nas wspaniałe dni z Szarazad i twoimi przyjaciółmi.Pora na jakąś odmianę.Może wezmę zaległy urlop i wybierzemy się na tydzień albo dwa do Finlandii.Wyjechali już z centrum miasta i mijali przedmieścia: wszędzie takie same mury, rozpadające się domy i wyboje.Szosa miała tutaj cztery pasy, po dwa w każdą stronę, i chociaż była zatłoczona i prędkość nie przekraczała piętnastu mil na godzinę, Erikki nie przejmował się.Na południowy zachód odchodziła niedługo droga do Abadanu i Kermanszahu i wiedział, że przejmie dużą część ruchu.Machinalnie rzucił okiem na tablicę rozdzielczą, tak jak robił to, sprawdzając przyrządy w kabinie helikoptera, i nie po raz pierwszy pożałował, że nie leci wysoko nad całym tym bajzlem.Wskaźnik paliwa pokazywał jedną czwartą.Wkrótce będzie musiał dolać benzyny, ale nie stanowiło to problemu: miał dosyć zapasowych kanistrów.Przyhamował za kolejną ciężarówką, która zatrzymała się beztrosko przy ulicznym straganie.W nozdrza uderzył go smród spalin.Na przedniej szybie range rovera wylądowały znowu krowie placki.- Może powinniśmy zawrócić, Erikki, i pojechać z powrotem do Tabrizu.Może ominiemy jakoś Kazwin.- Nie - odparł.Słyszał w jej głosie strach i to było niesamowite: zazwyczaj niczego się nie bała.- Nie - powtórzył łagodniej.- Pojedziemy do Teheranu, dowiemy się, co się dzieje, i wtedy podejmiemy decyzję.Azadeh przysunęła się bliżej i położyła dłoń na jego kolanie.- Ci chuligani naprawdę mnie nastraszyli, niech ich Bóg pokarze - mruknęła, ściskając nerwowo palcami drugiej ręki turkusy, które wisiały na jej szyi.Większość Iranek nosiła naszyjniki z turkusów, niebieskich paciorków, albo pojedynczy niebieski kamień, który miał je strzec przed urokiem.- Psie syny! Dlaczego tak się zachowują? Diabły.Niech Bóg przeklnie ich na wieki!Zaraz za miastem był duży wojskowy ośrodek szkoleniowy, a tuż obok baza lotnicza.- Dlaczego nie ma tutaj żołnierzy? - zapytała Azadeh.- Sam chciałbym to wiedzieć - odparł.Na prawo odchodziła droga do Abadanu i Kermanszahu, przejmując dużą część ruchu.Wzdłuż obu szos biegło ogrodzenie z drutu kolczastego, jak przy większości głównych dróg w Iranie.Ogrodzenia stawiano, żeby owce, kozy, bydło, psy oraz ludzie nie przechodzili przez jezdnię.Wypadki zdarzały się często, śmiertelność była wysoka.Taki już jest Iran, pomyślał Erikki.Przypomniał sobie tych biednych głupców, którzy spadli w przepaść - nikt o nich nie wiedział, nikt nie złoży raportu, nikt nie zajmie się zwłokami.Oprócz sępów, dzikich zwierząt i parszywych psów.Zostawiwszy za sobą miasto, poczuli się lepiej.Znowu mieli wokół siebie otwarty teren.Za rowem i drutem kolczastym widać było sady, na północy wznosiły się wysoko góry Elburs, na południu ciągnęła pofalowana równina.Jednak zamiast przyśpieszyć, samochody znowu zaczęły zwalniać, dwa pasy ruchu ścieśniły się niechętnie w jedno i wkrótce znowu zaczęły się przepychania i awantury.Przeklinając kolejne roboty drogowe, które musiały spowodować korek, Erikki zmienił bieg na niższy.Jego ręce i stopy poruszały się niezależnie od udziału woli, same wysprzęglały, hamowały, wrzucały bieg, dodawały gazu i ponownie hamowały, obojętne na zgiełk i wycie klaksonów, przegrzewające się, pracujące na jałowym biegu silniki i wszechobecną frustrację.Azadeh wskazała nagle ręką przed siebie.- Popatrz!Sto jardów przed nimi na drodze ustawiono blokadę.Stali przy niej biednie ubrani, częściowo uzbrojeni mężczyźni w cywilu.Zaraz dalej zaczynała się anonimowa wioska; przy drodze stały stragany, po drugiej stronie była łąka.Między cywilami kręcili się wieśniacy, wśród nich kobiety i dzieci.Wszystkie kobiety miały czarne albo szare czadory.Kilka samochodów stało na łące, a ich pasażerów przesłuchiwały grupki mężczyzn.Erikki zauważył, że niektórzy z nich są też uzbrojeni.- To nie są Zielone Oddziały - powiedział.- I nie mułłowie.Widzisz wśród nich jakichś mułłów?- Nie.- W takim razie to Tudeh albo mudżahedini.A może fedaini.- Lepiej przygotuj swój dowód tożsamości - powiedział, uśmiechając się.- I włóż kurtkę i czapkę, żebyś nie przeziębiła się, kiedy otworzę szybę.- Ale to nie zimno budziło jego niepokój.To był zarys jej piersi, prężących się dumnie pod swetrem, jej delikatna talia i rozpuszczone włosy.W schowku na rękawiczki leżał mały nóż pukoh.Wsunął go do prawego buta.Drugi, duży, trzymał pod kurtką, pośrodku pleców.Kiedy nadeszła ich kolej, samochód otoczyli brodaci prości mężczyźni.Kilku miało amerykańskie karabiny, jeden AK47.Towarzyszyło im parę kobiet w czadorach, które spoglądały z niechęcią na Azadeh.- Papiery - powiedział w farsi jeden z mężczyzn, wyciągając rękę i chuchając im w twarze nieświeżym oddechem.Przez otwarte okno doszedł ich odór nie mytych ciał i przepoconych ubrań.Azadeh utkwiła wzrok w przedniej szybie, starając się ignorować nieprzychylne spojrzenia, pomruki i prostactwo, z którym zetknęła się pierwszy raz w życiu.Erikki podał grzecznie dowody tożsamości.Mężczyzna wziął je do ręki, obejrzał i wręczył młodzieńcowi, który umiał czytać.Pozostali czekali w milczeniu, gapiąc się na nich i przytupując nogami na chłodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]