Podstrony
- Strona startowa
- Fowler Christopher Siedemdziesišt siedem zegarów
- Christoppher A. Faraone, Laura K. McClure Prostitutes and Courtesans in the Ancient World (2006)
- Jacq Christian wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian
- wietlisty Kamień 01 Nefer Milczek Jacq Christian
- Benedykt XVI RadoÂść wiary
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Renegaci z Pern
- Werteryzm
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kuchniabreni.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Myślałem.Wydawało mi się, że.- Nie ma sprawy.- Autostopowicz klepnął go w ramię.- Nic się nie stało.Wszystko w porządku? - zwrócił się do Leigh.- Tak.Oddychała już prawie normalnie, a serce przestało walić jak oszalałe.Tylko nogi były do niczego, jakby ktoś ulepił je z ciepłej plasteliny.Mój Boże - pomyślała.Mogłam już nie żyć.Gdybyśmy nie zabrali tego człowieka, a niewiele brakowało, żebyśmy go nie zabrali.Przyszło jej do głowy, iż ma wiele szczęścia, że jeszcze żyje.Ta wyświechtana myśl uderzyła ją z taką siłą, że o mało nie zemdlała.Rozpłakała się jeszcze bardziej.Oparłszy głowę na piersi Arniego pozwoliła zaprowadzić się do samochodu.- To ja już chyba pójdę.- powiedział niepewnie autostopowicz.- Proszę zaczekać.Jak się pan nazywa? Przecież ocalił mi pan życie.Muszę wiedzieć, jak się pan nazywa.- Barry Gottfried, do pani usług.- Ponownie uchylił przed nią nie istniejącego kapelusza.- Ja jestem Leigh Cabot - przedstawiła się.- A to Arnie Cunningham.Jeszcze raz bardzo dziękuję.- Ja też - dodał Arnie, ale Leigh nie usłyszała w jego głosie wdzięczności, tylko zdenerwowanie.Kiedy pomógł jej wsiąść do samochodu, w jej nozdrza uderzył ten sam nieprzyjemny zapach; tym razem jednak był wyraźny i okropny, atakujący zmysł powonienia z potworną siłą.Był to wyraźny, niemożliwy do pomylenia z niczym innym smród zgnilizny i rozkładu.Umysł Leigh zalała lodowata fala paniki i niczym błyskawica przemknęła jej myśl: to zapach jej wściekłości.Świat nagle zakołysał się w posadach.Leigh wychyliła się na zewnątrz i zwymiotowała.Zaraz potem na jakiś czas wszystko ogarnęła szarość.- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? - zapytał Arnie chyba po raz setny.I zapewne po raz ostatni, pomyślała Leigh z pewną ulgą.Była bardzo zmęczona.W piersi pulsowało jej ognisko tępego bólu, a drugie takie samo ulokowało się w skroniach.- Tak.- To dobrze.Przestąpił niepewnie z nogi na nogę, jakby chciał odejść, ale nie był pewien, czy już może to uczynić.Być może uznał za stosowne zadać to nieśmiertelne pytanie po raz sto pierwszy.Stali przed domem Cabotów.Żółte światło sączyło się przez okna i kładło równymi smugami na nie naruszonej powierzchni świeżego śniegu.Christine stała przy krawężniku z zapalonymi światłami pozycyjnymi i silnikiem pracującym na wolnych obrotach.- Przestraszyłem się, kiedy zemdlałaś.- Nie zemdlałam.tylko przez chwilę wszystko widziałam jak przez mgłę.- W każdym razie przestraszyłaś mnie.Bardzo cię kocham.Obrzuciła go ciężkim spojrzeniem.- Naprawdę?- Oczywiście! Przecież wiesz o tym!Nabrała w płuca powietrza.Była bardzo zmęczona, ale musiała mu to powiedzieć, i to zaraz.Jeżeli tego teraz nie powie, rano wszystkie przeżycia wydadzą się jej zupełnie absurdalne, a może nawet szalone.Zapach, który pojawił się i znikł jak „gnilny odór” w powieści gotyckiej? Światełka na tablicy przyrządów, które zamieniły się w oczy? Idiotyczne przekonanie, że samochód Arniego usiłował ją zabić?Jutro nawet fakt, że o mało nie udławiła się na śmierć, ustąpi miejsca niewyraźnemu bólowi w piersi i przekonaniu, że tak naprawdę to nie było nic poważnego.Tyle tylko, że to wszystko była prawda i Arnie doskonale o tym wiedział - a w każdym razie wiedziała o tym jakaś jego część.- Owszem, wydaje mi się, że mnie kochasz - powiedziała wolno, wpatrując się w niego nieruchomym spojrzeniem.- Ale już nigdy nigdzie nie pojadę z tobą tym samochodem.Jeżeli naprawdę mnie kochasz, pozbędziesz się go.Na jego twarzy pojawił się wyraz tak wielkiego zdumienia i niedowierzania, jakby właśnie uderzyła go w policzek.- Co.O czym ty mówisz, Leigh?Czy to był tylko szok, czy także poczucie winy?- Dobrze słyszysz, o czym mówię.Nie sądzę, żebyś się go pozbył - wątpię, czy mógłbyś się na to zdobyć - ale jeśli będziesz chciał się gdzieś ze mną wybrać, pojedziemy autobusem.Albo autostopem.Albo polecimy samolotem.Już nigdy nie wsiądę do twojego samochodu.To śmiertelna pułapka.Wreszcie udało jej się to powiedzieć.Wyraz oszołomienia malujący się na jego twarzy zaczął ustępować miejsca gniewowi - temu samemu ślepemu, nieubłaganemu gniewowi, który tak często widywała ostatnimi czasy.Potrafiły go wywołać nie tylko poważne sprawy, lecz także zupełne głupstwa - kobieta przechodząca przez jezdnię przy żółtym świetle, policjant wstrzymujący ruch właśnie wtedy, kiedy mieli już wjechać na skrzyżowanie - ale dopiero teraz do Leigh dotarło z oszałamiającą siłą objawienie, że ów gniew, tak bardzo nie pasujący do osobowości Arniego, zawsze był w jakiś sposób związany z samochodem.Z Christine.- „Jeżeli naprawdę mnie kochasz, pozbędziesz się go” - powtórzył.- Wiesz, kogo mi przypominasz?- Nie, Arnie.- Moją matkę, oto, kogo mi przypominasz!- Przykro mi.Nie pozwoli wciągnąć się w kłótnię; nie będzie się przed nim usprawiedliwiać ani nie zakończy rozmowy odwracając się i wchodząc do domu.Zrobiłaby to tylko wtedy, gdyby nic do niego nie czuła.Pierwsze wrażenie, jakie odniosła (że pod skorupą pokornej nieśmiałości kryje się dobry, przyzwoity i łagodny, a być może także pociągający seksualnie Arnie Cunningham), prawie się nie zmieniło.Chodziło tylko o samochód, o nic więcej.Na tym polegała zmiana.Było to tak, jakby obserwowała silny umysł ulegający stopniowo niszczycielskiemu wpływowi jakiegoś paskudnego, uzależniającego narkotyku.Arnie zmierzwił sobie przyprószone śniegiem włosy w charakterystycznym geście zdziwienia i gniewu.- Paskudnie zakrztusiłaś się w moim wozie - w porządku, jestem w stanie zrozumieć, że nie czujesz się najlepiej z tego powodu.Ale to był tylko hamburger, nic więcej! A może nawet nie to.Może chciałaś coś powiedzieć z pełnymi ustami albo nabrałaś powietrza w niewłaściwym momencie, czy coś w tym rodzaju.Równie dobrze mogłabyś zwalić winę na Ronalda McDonalda.Ludziom od czasu do czasu zdarza się zakrztusić jedzeniem.Nieraz nawet umierają z tego powodu.Ty nie umarłaś, i Bogu dzięki, ale żeby winić za to samochód.!Tak, to brzmiało całkiem prawdopodobnie.I nawet było prawdopodobne.Z wyjątkiem tego, co czaiło się w szarych oczach Arniego.Czegoś niepewnego, co właściwie nie było kłamstwem, tylko.próbą znalezienia racjonalnego wyjaśnienia? Chęcią odwrócenia się od prawdy?- Posłuchaj, Arnie - powiedziała Leigh.- Jestem zmęczona, bolą mnie żebra i głowa, więc wątpię, czy dam radę powtórzyć to jeszcze raz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]