Podstrony
- Strona startowa
- Olson Lynne, Cloud Stanley Sprawa honoru
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. I
- King Stephen TO
- Aronson Elliot Psychologia spoleczna Serce i umysl
- Robert Jordan Spustoszone Ziemie FWFBSUY45OEH
- Gabriela Zapolska KaÂśka Kariatyda
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Farland Dav
- Dlugosz Jan Roczniki VII VIII
- Veritatis Splendor
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ines.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie podziewałeś się przez ten cały czas?- Nie.Jestem członkiem sztabu.Mój statek kurierski wrócił z frontu kilka godzin temu.Od chwili powrotu naradzałem się z admirałem Vorhalasem i księciem.Narada właśnie się skończyła.Zjawiłem się, gdy tylko strażnik poinformował mnie o tym, że Vorrutyer ma nową więźniarkę.Nawet w najgorszych snach nie przypuszczałem, że możesz to być ty.W porównaniu z rzeźnią, którą opuścili, kabina Vorkosigana zdawała się spokojna i surowa niczym cela mnicha.Wszystko zgodne z regulaminem, typowy żołnierski pokój.Vorkosigan zamknął za nimi drzwi na klucz, potarł dłonią twarz i westchnął, pożerając Cordelię wzrokiem.- Jesteś pewna, że nic ci się nie stało?- Przeżyłam tylko spory wstrząs.Kiedy mnie wybrano wiedziałam, że sporo ryzykuję, ale nie spodziewałam się czegoś podobnego.Co za człowiek! Klasyczny przykład paranoi.Dziwi mnie, że mu służyłeś.Jego twarz stężała.- Służę cesarzowi.Nagle przypomniała sobie o Illyanie, stojącym cicho z boku i obserwującym ich obydwoje.Co powie, jeśli Vorkosigan spyta ją o konwój? Stanowił większe niebezpieczeństwo dla jej zadania niż jakiekolwiek tortury.W ciągu ostatnich miesięcy zaczęła sądzić, że czas uleczy w końcu dręczącą ją tęsknotę, lecz widok Vorkosigana rozpalił ją na nowo.Nie potrafiła jednak stwierdzić, czy on czuł to samo.W tej chwili wyglądał na zmęczonego, niepewnego i spiętego.Wszystko szło nie tak.- Pozwól, że ci przedstawię porucznika Simona Illyana, członka osobistej ochrony cesarza.To mój szpieg.Porucznik Illyan, komandor Naismith.- Teraz już kapitan Naismith - poprawiła mechanicznie.Porucznik uścisnął jej dłoń z niewinną i obojętną miną stojącą w rażącej sprzeczności z niesamowitą sceną, jaką przed chwilą oglądał.Równie dobrze mógłby być w tej chwili na przyjęciu w ambasadzie.Ręka Cordelii pozostawiła na jego palcach plamy krwi.- Kogo pan szpieguje?- Wolę określenie obserwacja - stwierdził.- Biurokratyczne wykręty - mruknął Vorkosigan i dodał, zwracając się do Cordelii.- Porucznik szpieguje mnie.Stanowi coś w rodzaju kompromisu pomiędzy cesarzem, ministerstwem edukacji politycznej i moją osobą.- Cesarz użył słowa “rozejm” - uściślił obojętnie Illyan.- Owszem.Porucznik Illyan ma także biochip pamięci eidetycznej.Możesz go uważać za rodzaj ludzkiej maszyny rejestrującej, której zapis cesarz może w dowolnej chwili odczytać.Cordelia zerknęła na niego ukradkiem.- Szkoda, że nie spotkaliśmy się w bardziej sprzyjających okolicznościach - powiedziała ostrożnie, zwracając się do Vorkosigana.- Tu nie ma sprzyjających okoliczności.Porucznik Illyan odchrząknął, spoglądając na Bothariego, który stał obok splatając i rozplatając palce i wpatrując się w ścianę.- Co teraz, proszę pana?- Hm.W tamtym pokoju zostało zdecydowanie zbyt dużo dowodów - nie mówiąc już o świadkach, którzy zeznają, kto wchodził i wychodził z kajuty - żeby próbować skierować śledztwo na fałszywy tor.Osobiście wolałbym, aby Bothari w ogóle tam się nie znalazł.Fakt, że wyraźnie nie był w pełni władz umysłowych nie wystarczy, by ochronić go przed księciem, kiedy ten dowie się o całej sprawie.- Vorkosigan wstał, zastanawiając się intensywnie.- Po prostu stwierdzimy, że uciekliście, zanim Illyan i ja zjawiliśmy się na miejscu zbrodni.Nie wiem, jak długo uda się nam ukrywać tu Bothariego; może zdołam zdobyć skądś środki uspokajające.- Odwrócił się do Illyana.- Co z agentem cesarskim w zespole medycznym?- Może da się coś załatwić - odparł obojętnie Illyan.- Dobry z ciebie człowiek.- Zwracając się do Cordelii Vorkosigan dodał: - Będziesz musiała tu zostać i pilnować Bothariego.Illyan i ja ruszamy natychmiast.W przeciwnym razie minie zbyt wiele czasu od chwili, gdy opuściliśmy Vorhalasa, do momentu ogłoszenia alarmu.Ludzie z ochrony księcia dokładnie zbadają całe pomieszczenie i posunięcia wszystkich zainteresowanych.- Czy Vorrutyer i książę należeli do tego samego stronnictwa? - spytała, starając się znaleźć choćby nikły punkt oparcia w oceanie barrayarskiej polityki.Vorkosigan uśmiechnął się z goryczą.- Byli po prostu dobrymi przyjaciółmi.- Z tymi słowy wyszedł, pozostawiając ją w stanie całkowitego oszołomienia.Cordelia posadziła Bothariego na krześle przy biurku Vorkosigana, gdzie wiercił się w milczeniu.Sama usiadła na łóżku, krzyżując nogi i próbując roztoczyć wokół siebie aurę pogodnego opanowania.Nie było to łatwe zadanie, zważywszy przepełniającą ją panikę, desperacko szukającą ujścia.Bothari wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju, mamrocząc do siebie.Nie, nie do siebie, uświadomiła sobie po chwili.I z całą pewnością nie do niej.Urywany szeptany potok słów nie miał w jej uszach żadnego sensu.Czas płynął powoli, brzemienny strachem.Oboje podskoczyli, kiedy drzwi się otwarły, ale był to jedynie Illyan.Na widok wchodzącego mężczyzny Bothari natychmiast przyjął pozycję nożownika.- Słudzy bestii to ręce bestii - oznajmił.- Karmi ich krwią swojej żony.Źli to słudzy.Illyan spojrzał na niego nerwowo i wcisnął w dłoń Cordelii kilka ampułek.- Proszę.Podaj mu to.Jedna dawka wystarczy, by zwalić z nóg atakującego słonia.Nie mogę dłużej zostać.- Wymknął się na korytarz.- Tchórz - mruknęła w ślad za nim.Najprawdopodobniej jednak postąpił słusznie.Z pewnością miałby mniej szans niż ona w podaniu środka sierżantowi.Podniecenie Bothariego osiągnęło już niebezpieczny poziom.Odłożyła na bok większość ampułek i podeszła do niego z promiennym uśmiechem, któremu zaprzeczał wyraz jej oczu, szeroko otwartych ze strachu.Powieki Bothariego opadły, pozostawiając wąskie szparki.- Komodor Vorkosigan chce, żebyś teraz odpoczął.Przysłał lekarstwo, które pomoże ci zasnąć.Sierżant cofnął się i Cordelia przystanęła, aby nie przypierać go do muru.- To tylko środek uspokajający, widzisz?- Po lekach bestii demony wpadały w szał.Śpiewały i krzyczały.Złe lekarstwo.- Nie, nie.To dobre lekarstwo.Ono uśpi demony - obiecała.Przypominało to chodzenie po linie w absolutnej ciemności.Spróbowała innego podejścia.- Baczność, żołnierzu - rzuciła ostro.- Inspekcja.To było błędne posunięcie.Bothari o mało nie wytrącił jej z ręki ampułki, kiedy próbowała wbić mu ją w ramię.Jego dłoń zacisnęła się wokół przegubu Cordelii niczym obręcz z rozżarzonego żelaza.Cordelia ze świstem wciągnęła powietrze, czując nagły ból.Zdołała jednak wykręcić palce i przytknąć wylot ampułki do wewnętrznej strony przegubu Bothariego, zanim sierżant podniósł ją do góry i rzucił przez cały pokój.Wylądowała na plecach na antypoślizgowej wykładzinie i z, jak się jej wydawało, ogłuszającym hałasem uderzyła w drzwi.Bothari skoczył za nią.Czy zdąży mnie zabić, zanim zadziała narkotyk? - zastanawiała się rozpaczliwie, po czym zmusiła się do bezruchu, leżąc bezwładnie w udawanym omdleniu.Z pewnością nieprzytomni ludzie nikomu nie wydają się groźni.Najwyraźniej Bothari sądził inaczej, bowiem jego ręce zacisnęły się wokół szyi Cordelii.Kolanem naparł na jej klatkę piersiową i poczuła ostry ból w żebrach.Uniosła powieki akurat na czas, by ujrzeć, jak jego oczy uciekają w głąb czaszki.Uchwyt zelżał i sierżant przeturlał się na bok.Stanął na czworakach potrząsając głową, po czym osunął się na podłogę.Cordelia usiadła, oparta o ścianę.- Chcę do domu - mruknęła.- Mój zakres obowiązków tego nie obejmuje.- Ów słaby żart nie pomógł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]