Podstrony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy następny był potężniejszy isilniej strzeżony.Na dole ulokowała się piechota z młotami i pikami, na górze łucznicy i obsługakatapult.Mgła wciąż nie pozwalała dostrzec wody pod mostami, słychać było tylko jej plusk, wońjeziora wypełniała powietrze.Wędrując wcześniej mila za milą, Roland zaczął się niepokoić, że zamek może nie być wcalebroniony.Nie napotkał ani jednego posterunku przy drodze.Dopiero teraz, gdy był już w mieście,pojął, że wszyscy schronili się za jego murami.Rycerze całymi tysiącami biwakowali nadziedzińcach, mury pełne były wojska.Jednak dopiero w samym mieście pojął, ilu ludzi do niego uciekło.Gdy strażnik w barbakaniestwierdził, że jest ich tu milion, Roland wziął to za żart.Teraz nie był tego taki pewien.Niemniejjuż z daleka widział, że wyspa Carris jest bardzo rozległa.Mury miejskie były długie, zdziesiątkami wież, a wewnątrz samego miasta wznosiły się liczne warownie i ufortyfikowanerezydencje.Ulice pełne były kręcącej się pod nogami dzieciarni, poważnie spoglądających zaganianychkobiet oraz mężczyzn przy broni.Na każdym dachu siedziały chmary ptaków.Pod niskozawieszonym praniem przemykały woniejące niemiło kozy, kurczaki pierzchały w panice spodstóp, tu i ówdzie, gęgając i posykując, paradowały gęsi, konie rżały w stajniach, jasnobrązowekrowy co rusz blokowały zadami drogę.Taka masa zwierząt i ludzi pośród zwartej zabudowy nie mogła nie śmierdzieć.Po kwadransiemarszu Roland chętnie uciekłby na jakąś wysoką wieżę albo na mury.Albo jeszcze lepiej: zpowrotem do tej wioski, w której zostawił Averan i zieloną.Strażnicy doprowadzili go do Warowni Diuka, masywnej wieży, która wyraznie górowała nadpozostałymi budowlami miasta.Wewnątrz nie różniła się urządzeniem od królewskiej siedziby.Drzwi oraz meble lśniły odoliwy, lampy na ścianach miały szklane klosze z Ashoven.Na podłogach zalegały grube dywany,ściany zaś były pokryte freskami przedstawiającymi pola czerwonych maków.Diuk był mężczyzną o trójkątnej, trochę jakby lisiej twarzy, która kojarzyła się nieodparcie zprzebiegłością.Przebywał akurat na najwyższej kondygnacji.Towarzyszyli mu doradcy, w którychRoland rozpoznał przebudzeńców z Błękitnej Wieży.Jeszcze tydzień temu służyli rozumemkrólowi Ordenowi.- Jeśli Król Ziemi każe nam uciekać, to winniśmy posłuchać go i tyle - mówił właśnie jeden znich, patrząc znacząco na stojącego obok królewskiego posłańca.Diuk Paldane uderzył pięścią w stół.- Za pózno! - krzyknął.- Mam pod opieką czterysta tysięcy cywilów, a oddziały Raja Ahtenazamknęły już oblężenie.Nie mogę nakazać bezbronnym ludziom, by uciekali na równinę, gdzieNiezwyciężeni wytną ich w pień dla czystej zabawy.Stary kanclerz Jerimas pokręcił siwą głową.- Ani trochę mi się to nie podoba.Skoro król uznał za stosowne nas ostrzec, powinniśmyskorzystać z jego rady, mój diuku.- A co to za rada? - spytał Paldane.- Kazał uciekać.Dobrze.Ale dokąd? Jak? Kiedy? Przedczym?- Zachowujesz się, wasza wysokość, jakbyś uważał, że mury Carris nas osłonią - stwierdziłJerimas.- Po tym wszystkim, co stało się ostatnio, panie, ciągle jeszcze pokładasz wiarą wkamiennych umocnieniach.Może bardziej winieneś ufać swemu królowi.- Ufam memu królowi - odparł Paldane.- Jednak co mam uczynić, gdy otrzymuję od niegosprzeczne rozkazy?Doradcy wyglądali na zbitych z tropu.Pytania mnożyły się z każdą chwilą, a odpowiedzi oddłuższego czasu nie przybywało.Roland skłonny był uznać, że i argumentów zdążyło im jużzabraknąć.Diuk uniósł głowę, ujrzał gościa i na jego twarzy odmalowało się wielkie zdumienie.- Sir Borenson! Co ty tu robisz? Przynosisz nowe rozkazy od króla?- Nie jestem sir Borenson - odezwał się Roland.- Chociaż przyznaję, że łączą mnie z nimwięzy pokrewieństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]