Podstrony
- Strona startowa
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Charon Smok u wrot
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Lilith Waz w trawie
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Meduza Tygrys w opalach
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN d
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Cerber Wilk w owczarni
- Chalker Jack L. Zmierzch przy Studni Dusz
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz
- Trocki Lew Moje Zycie
- Toland John Bogowie wojny t.1
- Java Script i Java Server Pages
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkodnikowo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ma się rozumieć - odparł.Był to jego dzień pańskiej szczerości.- Jak czegoś chcesz, musisz to mieć, choćbym miał sobie ręce urobić po łokcie.Mnie samego też zawsze ciągnęło na wieś.Wiesz co? Takiego konia można by kupić za pół ceny, a ja już bym go oduczył robienia kawałów.Rozdział osiemnastyGdy w drodze powrotnej z teatru Bell wysiadali na rogu ulicy Siódmej i Sosnowej, był wczesny wieczór.Załatwiali razem skromne zakupy, a potem rozstali się na rogu; Saxon poszła do domu przygotować kolację, Bill zaś chciał porozmawiać z towarzyszami, którzy podczas miesiąca spędzonego przezeń w więzieniu nadal prowadzili walkę strajkową.- Uważaj na siebie, Bill! - zawołała za nim.- Możesz być spokojna - odpowiedział oglądając się przez ramię.Serce podskoczyło jej w piersi na widok jego uśmiechu.Był to ów dawny, niczym nie zachmurzony uśmiech, który pragnęła zawsze widzieć na twarzy męża.Uzbrojona we własną mądrość i mądrość Mercedes Higgins, gotowa była prowadzić o ten uśmiech najzaciętszy z bojów kobiecych.Ta myśl jak jasny błysk przemknęła Saxon przez głowę i dumny uśmiech wypłynął na jej wargi, gdy wspomniała cały swój piękny ekwipunek wojenny złożony w szufladach komody i szafy.W trzy kwadranse później kolacja była gotowa i Saxon czekała - tylko kotlety baranie miała wrzucić na patelnię, gdy usłyszy jego kroki na schodach.W chwilę później trzasnęła furtka; ale zamiast kroków Billa rozległ się bezładny, dziwny tupot wielu nóg.Szarpnęła drzwi.Za progiem stał Bill, ale jak niepodobny do tego Billa, z którym się niedawno rozstała! Obok zobaczyła małego chłopca, który trzymał jego kapelusz.Bill miał twarz świeżo obmytą, a raczej oblaną wodą, gdyż koszula i kurtka na plecach były mokre.Jasne włosy posklejane i wilgotne opadły mu na czoło, przyciemniała je krew cieknąca strużką z rany.Ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała.Ale twarz miała wyraz opanowany, a wargi nawet się uśmiechały.- To nic wielkiego, Saxon - uspokoił ją.- Tym razem mnie się dostało.Trochę uszkodzony, ale ani myślę zejść z ringu.- Bardzo ostrożnie przeszedł przez próg.- Chodźcie, chłopcy.wpadliśmy, to się teraz razem trzymajmy.Wszedł za nim do pokoju chłopczyk z kapeluszem, Bud Strothers, inny woźnica którego Saxon znała, i wreszcie dwaj nieznajomi mężczyźni.Były to ogromne chłopiska o srogich twarzach, ale spoglądający na Saxon tak, jakby się jej obawiali.- To naprawdę nic wielkiego, Saxon - zaczął Bill.Bud Strothers mu przerwał.- Pierwsza rzecz, to trzeba go posadzić na łóżku i zdjąć z niego ubranie.Musimy przeciąć wszystko nożyczkami.Ma oba przedramiona złamane, a tu są ci dwaj durnie, co to zrobili.Wskazał ręką na dwóch nieznajomych mężczyzn, którzy zaszurali nogami i zrobili jeszcze bardziej bojaźliwe miny.Bill usiadł na łóżku i podczas gdy Saxon trzymała lampę, Bud i nieznajomi rozcięli mu nożyczkami marynarkę, koszulę i podkoszulek.- Nie chciał pójść do szpitala miejskiego - zwrócił się Bud do Saxon.- Za skarby świata bym nie poszedł - dorzucił prędko Bill.- Kazałem im posłać po doktora Hentleya.Powinien tu być lada chwila.Te dwie ręce to wszystko, co posiadam na świecie.Zachowywały się w stosunku do mnie przyzwoicie, więc teraz ja muszę im odpłacić tym samym… Studenci nie będą się uczyli doktorowania na moich rękach.- Ale jak się to stało? - spytała Saxon, zdumiona przyjaznym stosunkiem, który najwyraźniej łączył ich wszystkich.- Oni nie są winni - wtrącił prędko Bill.- Zrobili to przez pomyłkę.Są z San Francisco, ze związku woźniców.Przychodzą nam pomagać… całymi gromadami do nas przychodzą.Słysząc to dwaj woźnice trochę jakby się rozpogodzili.Skinęli energicznie głowami.- Tak, paniusiu - zagrzmiał jeden z nich.- To wszystko jest pomyłka i… i mocno nam się za to należy.- W każdym razie whisky będziecie musieli postawić - uśmiechnął się Bill.Saxon nie tylko nie była zdenerwowana, ale nawet stosunkowo mało zaniepokojona wypadkiem.Zdarzyło się coś, czego należało oczekiwać.Jeszcze jedna krzywda, jaką Oakland wyrządziło jej i jej bliskim.Zresztą Bill nie odniósł poważnych obrażeń.Złamane ręce i zraniona głowa zagoją się bez śladu.Przyniosła krzesła i poprosiła mężczyzn, aby usiedli.- A teraz opowiedzcie mi, jak się to wszystko stało - poprosiła.- Nic z tego nie mogę zrozumieć.Najpierw dwa olbrzymy łamią mojemu mężowi ręce, a potem odprowadzają go do domu i gruchają z nim jak gołąbki.- Należy się, żeby pani wszystko wiedziała - powiedział Bud Strothers.- No więc początek był taki…- Zamknij się, Bud - przerwał mu Bill.- Przecież tyś w ogóle nic nie widział.Saxon przeniosła wzrok na woźniców z San Francisco.- Przyszliśmy trochę pomóc - zaczął jeden z nich - bo widzimy, że jakoś z oaklandzkimi chłopakami niewyraźnie.No i możesz pani być pewna jednego.Nauczyliśmy niektórych spośród łamistrajków, że jest na świecie lepsza praca niż powożenie zaprzęgiem.Więc idziemy sobie z Jacksonem, żeby trochę przewąchać; co się dzieje, aż tu patrzymy nadchodzi pani mąż.Kiedy on się…- Wolnego! - przerwał mu Jackson.- Jak coś mówisz, mów akuratnie.Widzi pani, myśleliśmy, że znamy wszystkich chłopców z widzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]