Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- May Peter Wyspa Lewis 1 Czarny Dom
- Darwin Karol O powstawaniu gatunków drogš doboru naturalnego (1)
- Karol Marks Walki klasowe we Francji (2)
- Winnetou t.3 May K
- May Karol Walka o Meksyk (SCAN dal 1037)
- May Karol Walka o Meksyk (SCAN dal 787)
- May Karol Winnetou tom III
- Stanislaw Grzesiuk Piec lat Kacetu
- Microsoft Press Microsoft Encyclopedia of Security
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Oho! Teraz mówi się do mnie przez ty! Miej się pan na baczności, bo każę seniora wysmagać!— Ty śmiesz mi to mówić! Oto moja odpowiedź, kanalio! Chwycił Meksykanina za gardło, dwukrotnie uderzył pięścią w głowę, po czym cisnął nieprzytomnego do kąta.Nikt nie śmiał się odezwać.Sternau wodził chwilę oczyma po zebranych.— Każdemu, kto mnie obrazi — zagroził — może się to samo przydarzyć! Gdzie Cortejo?— Do diabła! To na pewno Pantera Południa we własnej osobie — szepnął ktoś z tyłu.Ta uwaga podziałała.— Nie ma tu seniora Corteja, opuścił na krótki czas hacjendę.Dokąd się udał, nie wiemy.— Ale jest przynajmniej seniorita?— Tak, mieszka na piętrze.— Znajdę sam, możecie nas nie prowadzić.Było to po myśli bandytów.Nikt nie miał ochoty iść za nim, kiedy opuścił wraz z Ungerem pokój.Josefa Cortejo leżała w hamaku i cierpiała okrutnie.Zły stan zdrowia pogorszył się jeszcze wskutek niewłaściwej pielęgnacji.Pocieszała ją tylko nadzieja rychłego a zwycięskiego powrotu ojca z ogromną zdobyczą.Na korytarzu rozległy się prędkie, głośne kroki.Może to już on? — pomyślała i podniosła się mimo bólu.Weszli dwaj mężczyźni, nie zapukawszy nawet ani się nie ukłoniwszy.Co to za ludzie? Czy już nie widziała kiedyś tej atletycznej postaci? — przemknęło jej przez myśl.— Kim jesteście? Czego chcecie? — spytała.— Ach, nie poznaje mnie już pani, seniorka? — zadrwił Sternau.Oczy jej rozszerzyły się ze strachu, policzki pobladły.— O mój Boże… Sternau! — wyjąkała przerażona.— Tak we własnej osobie.A tu widzi pani seniora Ungera, męża Emmy Arbellez.Josefa opanowała się.— Czego chcecie? — powtórzyła.— Chcę tylko zwrócić pani papier — Sternau wyciągnął z kieszeni list, który odebrał od jej gońca.Podszedł i podał jej pismo.Jej własny list! Załamała się.— Skąd go pan ma? — szepnęła.— Odebraliśmy zabitemu Meksykaninowi.— Zabitemu…?— Z całym oddziałem wpadł w nasze ręce.Wszyscy bez wyjątku zginęli.Ledwo zdołała wykrztusić:— Polegli? To straszne!— Niech się pani uspokoi.Nie warto ich żałować.Zresztą i tak nie dotarliby z listem do celu, gdyż napadliśmy również na pani ojca, kiedy czatował na lorda.Z jego ludzi również nikt nie uszedł z życiem.Czy sam ocalał, nie wiadomo jeszcze.— O Boże, o Boże! — wyjęczała.— Nie wzywaj pani imienia Bożego nadaremnie! Jesteś diabłem, nie możesz się spodziewać pomocy od Boga.Słowa te przywróciły jej nieco energii.— Senior, jesteś w głównej kwaterze mego ojca!— Chce mnie pani przestraszyć? — Uśmiechnął się Sternau.— Jedno moje słowo, a będziesz jeńcem.— Myli się seniorita.Oznajmiam pani, że zbliża się Juarez z wojskiem.Wasza błazenada dobiegła dziś końca.Czy pani przypuszcza, że przybyłem tutaj, nie zapewniwszy sobie bezpieczeństwa? Hacjenda jest otoczona, pod wałami stoi przeszło tysiąc Miksteków.Teraz my mamy was w ręku.— Jeszcze nie! — wykrzyknęła.W obliczu niebezpieczeństwa odzyskała przytomność umysłu.Mimo bólu podbiegła do stołu, chwyciła pistolet i strzeliła do Sternaua, wzywając jednocześnie pomocy.Strzał chybił, Sternau bowiem uskoczył w bok.Za chwilę już leżała powalona rękami Ungera.Jednocześnie rozległo się dokoła hacjendy przeraźliwe wycie.Mikstekowie usłyszeli wystrzał i przyjęli go za umówiony sygnał.Sternau skoczył ku drzwiom.— Nadchodzą! — rzekł.— Trzymaj mocno tę kobietę, najlepiej zamknij się z nią w pokoju! Muszę iść do Arbelleza!Zbiegł po schodach.Dom sprawiał wrażenie gniazda os.Meksykanie biegali w tę i z powrotem i przekrzykiwali się wzajemnie.Na Sternaua w ogóle nie zwrócili uwagi.Przecisnął się między nimi i zszedł do piwnicy.Płonęło tam mdłe światełko.Jakiś mężczyzna stał przy drzwiach na straży.— Kto jest w tej piwnicy? — zapytał Sternau.— Arbellez i…— Gdzie klucz? — przerwał doktor.— Właściwie na górze u seniority.— Właściwie? To znaczy, że jest tutaj.Daj go! Strażnik przyjrzał się Sternauowi.— Kim pan jest? Co to za alarm na górze?— Jestem kimś, kogo masz słuchać, a ten alarm na górze nie powinien cię obchodzić.Dawaj klucze!— Oho! Nic z tego! Najpierw chcę usłyszeć pańskie nazwisko! Nie znam pana!— Zaraz mnie poznasz!Mocnym ciosem powalił strażnika.Przeszukał jego kieszenie i znalazł klucz.Po chwili drzwi stały otworem.Wziął lampę i oświetlił pomieszczenie.Było ciasne, zimne i wilgotne.Na kamiennych płytach leżały stłoczone trzy osoby.Na piersiach mężczyzny spoczywał inny, a do stóp pierwszego przytulała się kobieta.W kącie poniewierał się kawałek zeschniętego chleba i ogarek świecy.— Czy jest tu senior Arbellez? — zapytał doktor.— Tak — jęknął vaquero, usiłując się podnieść.— To mój pan.Ja jestem Anselmo.Sternau podszedł bliżej.Odblask lampy padł i na jego twarz.Anselmo poznał go.— O Boże! Senior Sternau! Jesteśmy ocaleni!— Tak.Wreszcie doczekaliście się ratunku.Czy hacjendero żyje?— Żyje.Ale jest tak wyczerpany, że może tylko szeptać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]