Podstrony
- Strona startowa
- Qi Gong Scott Baker Chi Kung in Wing Chun Kung Fu (2)
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Scott S. Ellis Madame Vieux Carré, The French Quarter in the Twentieth Century (2009)
- Carter Scott Cherie Jesli milosc jest gra
- Scott Justin Poscig na oceanie (SCAN dal 805
- Smith Scott Prosty Plan (SCAN dal 924)
- Cherie Carter Scott Jesli milos
- Alfred Szklarski Tomek Wsrod Lowcow Glow
- Chłopi tom 1 W.S.Reymont
- Skradzione marzenia Lewis Susan
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ugrzesia.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja jednak wiedziałem - i Carol Jeanne również - że puszysta miała rację.Starców nie należało wpuszczać na "Arkę".Jeżeli zaś już tu są, powinni coś robić, bo w przeciwnym wypadku nigdy się nie staną naprawdę świadomymi członkami społeczności pionierów.Po tej utarczce Carol Jeanne w milczeniu wróciła do swojego prywatnego świata, któremu poświęcała tak dużo czasu.Nawet wówczas, gdy obierała pomidory, mieszała w kotle czy napełniała pojemniki próżniowe - już drugi raz tego dnia - miała pusty wzrok i myślami była gdzie indziej.Ja za nią wszystko obserwowałem i rejestrowałem w pamięci, bo to mój obowiązek.O ile puszysta była tak bezwzględna, jak jej uwagi, o tyle ta z dużym nosem wydała mi się osobą dość przyzwoitą.Widocznie włączyła się do rozmowy o nierobach raczej dlatego, że ta sprawa ją martwiła, niż z wrogości do Carol Jeanne.Kilkakrotnie spostrzegłem, jak pomagała słabszym od niej nosić ciężkie garnki czy podawała szklankę zimnej wody starszej kobiecie, wyczerpanej upałem.Gdyby jednak liczyła, że Carol Jeanne to widzi i zmieni o niej zdanie, próżne jej wysiłki.Moja pani bowiem, jako prawdziwa introwertyczka, zdawała się takich rzeczy nie dostrzegać.Właściwie nie obchodziła jej także owa sprzeczka, co jest niemal równoznaczne z wybaczeniem, prawda?Wreszcie zespół brakarzy uznał, że przecier wyprodukowany po południu jest dobry.Byliśmy wolni.Chociaż przez cały dzień siedziałem na ramieniu Carol Jeanne, mając zakaz dotykania czegokolwiek, to jednak byłem zmęczony i wciąż czułem skutki wczorajszej nocnej przygody z niską grawitacją i straszliwie bolesnym, lecz cudownym autoerotyzmem.Bardzo potrzebowałem odpoczynku.Okazało się, że muszę z tym poczekać.Praca komunalna zwyczajowo kończyła się wspólnym piknikiem, jedną z wielu obowiązkowych imprez, podtrzymujących więź między władzami miasteczka a jego mieszkańcami.Kiedy po drabinie wyszliśmy z metra, odniosłem wrażenie, że wybuchły rozruchy.Tymczasem to był właśnie piknik, który wcale nie okazał się spokojną imprezą.Mayflower liczy sobie pięciuset mieszkańców i prawie wszyscy tłoczyli się na głównym placu.Dzieci grały w coś na trawniku, kobiety rozkładały na ziemi obrusy dla swoich rodzin, a na długie bankietowe stoły wnoszono półmiski pełne jedzenia.Wdrapałem się na głowę Carol Jeanne, by mieć lepszy widok, i mój wysiłek został nagrodzony, bo spostrzegłem wspaniałą rzecz: kosz z setkami bananów.Mnie by to wystarczyło do końca życia.Na piknik przyniesiono ich dokładnie pięćset, ale przewidywałem, że kilkanaście osób zrezygnuje ze swojego przydziału.Po tak marnym drugim śniadaniu w fabryce konserw czułem, że na kolację mógłbym zjeść prawie dwa banany, resztę zachowałbym na później.Zauważyłem Stefa; zmęczony siedział pod drzewem, opierając się o donicę, w której rosło.Mizerny klon dawał niewiele cienia, ale i to Stef potrafił wykorzystać.Ojciec Reda wyglądał na znużonego i jakby się postarzał - nie dość, że wyczerpała go podróż w kosmosie, to w dodatku musiał pracować.Nie wiem, co mu kazano robić w wylęgarni ryb, lecz taki stary i słaby człowiek nie mógł być zbyt przydatny.- Widzisz dziewczynki? - spytała Carol Jeanne męża.- Jeszcze nie.- Lovelocku, pomóż nam je znaleźć - zwróciła się do mnie.- Z pewnością czują się zagubione w tym tłumie."Ojej, co za matczyna troska!", pomyślałem."A o moje dzieci się nie martwisz? No pewnie, bo nigdy nie zostaną poczęte".Rozkazu nie wykonałem natychmiast i zaczął mnie ogarniać głęboki niepokój.Odezwał się mój odruch warunkowy.Pomyślałem, że lepiej się rozejrzeć za tymi bachorami.- Wcale nie czują się zagubione, bo są z moją mamą - powiedział Red dość ostrym tonem.Zaszła w nim zdumiewająca zmiana.To już nie był ten wesoły, rozśpiewany brat-łata, który tak ciężko pracował w fabryce - teraz oklapł i byle co go drażniło.Chętnie bym mu podsunął, żeby kopnął świnię jeśli chce się wyładować, ale musiałem wykonać rozkaz.Wyprostowałem się na ramieniu Carol Jeanne, ręką trzymając ją za włosy, by nie stracić równowagi.Mam świetny wzrok, ale wszystkie ludzkie dzieci wydają mi się identyczne, szczególnie wówczas, gdy widzę jedynie czubki ich kochanych główek.Doszedłem do wniosku, że Mamuśkę łatwiej znaleźć w tłumie ze względu na jej jaskrawopomarańczową sukienkę.I rzeczywiście bez trudu ją dostrzegłem - całkowicie ignorując wnuczki, podkreślała swoją wyższość komenderowaniem obsługą bankietowych stołów.Lidia i Emmy czepiały się rąbka jej spódnicy.Wyglądały na zagubione.Skierowałem Carol Jeanne w ich stronę, ale kiedy nas zobaczyły, okazało się, że wolą Reda.- Tatusiu! - pisnęła Emmy.- Tatusiu! - zawtórowała jej Lidia.Dziewczynki zdawały się wierzyć, że ta, która głośniej wrzaśnie, jest ważniejsza.Tym razem wygrała Lidia.Puściwszy spódnicę Mamuśki, rzuciły się w ramiona Reda.Uśmiechnął się do nich trochę za szeroko.Pomyślałem złośliwie, że on i Carol Jeanne konkurują ze sobą tak samo jak ich córki i że w tej bitwie o dzieci zwyciężył Red.Carol Jeanne też tak to odczuła, bo napięła mięśnie karku, co dowodziło, że jest wściekła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]