Podstrony
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej Œmierci
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Burzy Sagi o Elryku Tom VIII
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Courtney Beautifully Broken. Tom 3. Zanim miłoœć nas połšczy
- (27) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Skarb generała Samsonowa tom 1
- Winston S. Churchill Druga Wojna Swiatowa[Tom 3][Księga 2][1995]
- Fides et Ratio
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod smętarzem czerwienił się już z dala rząd kobiet pochylonych i zasnutych delikatną mgłą dymów, awkrótce i głuchy, monotonny trzepot miądlił jął raz w raz dopływać z powiewem, co się był podnosił znizinnych łąk.- Dobry czas na miądlenie.Zlezę przy nich, bo jest tam i Jaguś moja.- Nic mi z drogi, to was podwiezę.- Dobrzyście, Macieju, że jaże mi dziwno.- uśmiechnęła się chytrze.Skręcił z topolowej na polną dróżkę, co biegła do smętarnich wrótni, i podwiózł pod smętarz, gdzie podkamiennym szarym płotem, w cieniu brzóz, klonów i tych krzyżów, co się z mogiłek pochylały kupolom, kilkanaście kobiet miądliło zawzięcie suchy len, aż mgła pyłów wisiała nad nimi i długie włóknaczepiały się żółtych listków brzóz i wisiały u czarnych ramion krzyżów; w podle, na prętach rozpiętych,nad dołami, w których paliły się ognie, przesuszano len mokrawy jeszcze.Miądlice ostro kłapały, aż cały rząd kobiet pochylał się ciągle w krótkich a prędkich drganiach, i tylkocoraz któraś się prostowała, roztrzepywała przygarść lnu z ostatnich pazdzierzy, zwijała ją w kukłę libow chochoła i rzucała na rozpostartą płachtę przed siebie.Słońce, że się już było przetoczyło nad lasy, świeciło im prosto w twarze, ale nic to - robota, śmiechy,wesołe słowa nie ustawały ani na to oczymgnienie.- Szczęść Boże na robotę! - zawołał Boryna do Jagny, która miądliła z kraja zarno; w koszuli była ino aw czerwonym wełniaku i w chustce na głowie od kurzu.- Bóg zapłać! - odrzuciła wesoło i modre, ogromne oczy podniosła na niego, i uśmiech przeleciał przezjej urodną, opaloną twarz.- Suchy, córuchno, co? - pytała stara, obmacując obmiądlone garście.- Suchy kiej pieprz, jaże się łamie.- Znowu spojrzała na starego z uśmiechem, aż ciarki przeszły ponim, że świsnął batem i odjechał, ale raz w raz się obracał za nią, choć już widna nie była, bo mu jakżywa stała w oczach.- Dzieucha kiej łania.W sam raz - rozmyślał.ROZDZIAA 4Była niedziela - cichy, opajęczony i przesłoneczniony dzień wrześniowy.Na ściernisku, tuż za stodołami, pasł się dzisiaj cały inwentarz Borynowy a pod brogiem wysokim ipękatym, okrążonym zieloną szczotką żyta, wykruszonego przy układaniu, leżał Kuba, dawał baczeniena inwentarz i uczył pacierza Witka - często pokrzykiwał na niego albo i zasie szturchał biczyskiem, bochłopak mylił się i latał oczami po sadach.- Bacz, coć rzekłem, bo to pacierz - upominał poważnie- Dyć baczę, Kuba, baczę.- To czegój ślepiasz po sadach?- Widzi mi się, co są jeszcze jabłka u Kłębów.- Zjadłbyś! A sadziłeś je to, co? Powtórz "Wierzę".- Wyście też nie wywiedli kuropatwów, a wzieniście całe stado.- Głupiś! Jabłka są Kłębowe, a ptaszki Panajezusowe, rozumiesz!- Aleście je wzieni z dziedzicowego pola.- I pole jest Panajezusowe.Hale, jaki mądrala, powtórz "Wierzę".Powtarzał prędko, bo go już kolana bolały od klęczenia, ale nie ścierpiał.- Widzi mi się, co zróbka idzie w Michałową koniczynę! - krzyknął gotowy do biegnięcia.- Nie bój się o zróbkę, a patrz pacierza.Kończył wreszcie, ale już nie mógł wytrzymać, przysiadał na piętach, wykręcał się na wszystkie strony,a zoczywszy bandę wróbli na śliwkach, śmignął w nie grudką ziemi i śpiesznie bił się w piersi.- A ochfiarowanie to zjadłeś kiej ulęgałkę, co?Powiedział ochfiarowanie i z wielką ulgą wziął się do śpiącego Aapy i jął z nim baraszkować.- Ale, gził się cięgiem będzie, kiej ten cielak głupi.- Poniesiecie dobrodziejowi ptaszki?- Poniesę.- Spieklibym w polu.- Spiecz se ziemniaków.Co mu się zachciewa!- Idą już do kościoła! - zawołał Witek, spostrzegając przez płoty i drzewa migające czerwone zapaskina drodze.Słońce przygrzewało niezgorzej, że wszystkie okna i drzwi chałup powywierano na przestrzał;gdzieniegdzie, pod przyzbami, myto się jeszcze, gdzie znowu czesano i zapletano warkocze, gdziewytrzepywano świąteczne szmaty, zmięte całotygodniowym leżeniem w skrzyniach, gdzie jużwychodzono na drogę, że raz w raz niby maki czerwone, niby georginie żółte, co dokwitały podścianami, libo te nagietki i nasturcje - tak szły kobiety strojne, szły dziewczyny, szli parobcy, szłydzieci, szli gospodarze w białych kapotach, podobni do ogromnych żytnich snopów, a wszyscy dążyliwolno ku kościołowi drogami nad stawem, któren niby misa złota odbijał w sobie słońce, aż oczy raziło.A dzwony wciąż biły radosnym głosem niedzieli, odpocznienia, modlitwy.Kuba czekał, aż przedzwonią, ale że nie mógł się doczekać, schował pęk ptaków pod kapotę i rzekł:- Witek, jak wydzwonią, spędz bydło do obór i przychodz do kościoła.Ruszył, ile mógł, rychło, bo kulał srodze, dróżką biegnącą pod ogrodami, a tak zasłaną żółtym liściemtopoli, że szedł kieby po szafranowym kilimie.Plebania stała na prost kościoła, przedzielona tylko odeń drogą, w głębi wielkiego ogrodu, pełnegojeszcze gruszek zielonych i jabłek rumianych.Przed gankiem, obrośniętym w poczerwieniałe wino, Kuba się zatrzymał bezradnie, spozierającnieśmiało w okna i w sień, powywierane na oścież; a że wejść nie śmiał, cofnął się pod wielki klomb,pełen róż, lewkonii i astrów, od których bił słodki, upajający zapach; stado białych gołębi łaziło pozielonym, omszonym dachu i sfruwało na ganek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]