Podstrony
- Strona startowa
- Qi Gong Scott Baker Chi Kung in Wing Chun Kung Fu (2)
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Scott S. Ellis Madame Vieux Carré, The French Quarter in the Twentieth Century (2009)
- Orson Scott Card Mistrz Piesni by mirmor[rtf]
- Card Orson Scott Uczen Alvin (SCAN dal 706)
- Card Orson Scott Alvin czeladnik (SCAN dal 707)
- Follet Ken Na skrzydlach orlow
- JACK L Chalker Charon
- Ewa Bialolecka Tkacz Iluzji
- Morris Desmond Zachowania intymne (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpha1982.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wytrych znajdował się na miejscu.Zatykając nos z powodu smrodu, wyciągnął go i powrócił do swojej pracy.Kiedy zamek ustąpił, Danny był tak podniecony, że niewiele brakowało, by szarpnął za drzwi i pobiegł na ślepo korytarzem, jak dziecko.Powstrzymał się jednak, oparł się o drzwi i spróbował zrobić następny krok.Czuł się dziwnie.Sesje szkoleniowe powodowały, że jakoś trudniej mu się myślało.Zacisnął pięści, aż ból spowodowany wbijaniem paznokci w dłonie otrzeźwił jego umysł.Miał widelec, którego trzonek naostrzył, pocierając go o kamień.Był dobry.Mimo że nienawidził trenera tak mocno, że mógłby go zabić, przeszył go dreszcz radości, kiedy tamten wyraził swoją aprobatę.To było idiotyczne.Włożył tenisówki.Co jeszcze? Rozejrzał się po celi.Jego sznur?Zapomniałby sznura.Był schowany za postrzępioną pryczą.Uplótł go z nitek wyciągniętych z posłania.Wyjmowanie kawałków, które były wystarczająco mocne, zajęło mu mnóstwo czasu.Najpierw miał mu służyć do ucieczki, ale później zawiązał pętlę na jednym z końców.Dawało mu to swego rodzaju komfor psychiczny - wiedział, że jeżeli nie będzie mógł tego wszystkiego wytrzymać, to może się powiesić.Teraz miał przed sobą lepszą drogę ucieczki.Drżąc pchnął drzwi; ustąpiły ze szczękiem.Korytarz wydawał się pusty.Otworzył szerzej i spojrzał w przeciwległą stronę.Nikogo.Ze swoją bronią w tylnej kieszeni i sznurem przewieszonym przez ramię, posuwał się krok po kroku mijając zamknięte drzwi pokoju szkolenia, których widok przyprawił go o mdłości, do końca długiego korytarza, gdzie odnalazł małą, nie oświetloną klatkę schodową.Na parterze do jego nozdrzy doleciał ostry zapach pokostu i wosku.Wydawał mu się wspaniały, tak się przyzwyczaił do smrodu panującego w celi.Z drugiej strony drzwi dochodził śpiew.Dźwięk zmroził go do kości.To była część jego najgorszych wspomnień.Pomknął na pierwsze piętro, usłyszał kroki, pobiegł na drugie.Panowała tu cisza.Ostrożnie otworzył drzwi i zobaczył świeżo pomalowany korytarz oświetlony sznurem nie osłoniętych żarówek.Niektóre drzwi były otwarte.Wślizgnął się do ciemnej celi.Była noc.Okno uchyliło się z łatwością, ale niestety, drogę zagradzały kraty.Zamknął i spróbował w następnym pokoiku.Było zakratowane, tak samo jak następne i następne.Wszystkie cele miały zakratowane okna.Drzwi wydawały się ciągnąć w nieskończoność; czuł się tak podniecony, że kiedy wreszcie znalazł okno bez krat, omal go nie minął.Przywiązał swój sznur do wystającej belki i zrzucił ostrożnie w dół.Wspiął się na parapet i powoli opuszczał się po kamiennej ścianie.Nie było to łatwe, ponieważ jego ręce osłabły.Okno na pierwszym piętrze oślepiło go snopem światła.Ześlizgnął się szybko w dół, parząc sobie ręce.Zatrzymał się raptownie, aby złagodzić ból, i zawisł całym ciężarem na sznurze.Sznur pękł.Spadł, wybijając po drodze szybę butem.Zamroczyło go uderzenie o ziemię, ale strach podniósł go na nogi; rzucił się w ciemność.Usłyszał za sobą kroki.Wybiegł na pole chwytając łapczywie chłodne, czyste, nocne powietrze.Stary Wright, u którego trenował biegi, wyrzucił go za palenie, pomimo że był najszybszym biegaczem w szkole.Serce uspokoiło się po chwili.Nie miał w ustach papierosa, odkąd złapali go dawno temu.Nie uda im się znowu go dopaść.Biegł długo z góry ścieżkami, których nie mógł znać nikt, poza urodzonym tu chłopakiem.Dopiero kiedy przystanął, żeby odpocząć i pomyśleć, niedaleko skraju miasta, opanował go strach.Czuł się, jakby wymazali mu część mózgu.W czasie gdy jego płuca odpoczywały, myślał.Doktor Springer.Szpital.Odnaleźć go za cieniem starej stacji Shella.Upewnić się, że droga jest wolna, a potem dobiec do niego.Wejście do izby przyjęć było zawsze otwarte.Podniósł się na bolące nogi i zmusił się do truchtu.Doktor Springer się nim zaopiekuje.Ochroni go.Ukryje.Biegł szybciej.Już niedaleko.Coś było nie tak.Ta cała jasność.Co się stało ze stacją Shella? Przystanął na skraju przerażającego kręgu światła, który wnikał prosto w las, i przyglądał się długo, próbując przetrawić zmianę.Nie rozumiał.Jak miasteczko mogło tak się zmienić.Co oni mu zrobili? Jak długo go trzymali?Zawrócił, pobiegł przez las i drogę Spotting Mountain na cmentarz, przemknął się za kościołem, przez drogę i od tyłu, poprzez ciemne podwórko dotarł do szpitala.W oknie przesunął się mężczyzna w bieli.Serce Danny'ego zamarło.Praktykant.Nie było doktora.Jego usta zaczęły drżeć.W oczach pojawiły się łzy.Otarł je.Idiota! Przecież doktor jest w domu.Po cichu skierował się na drugi koniec miasteczka.Nie zauważył sekciarzy, czekających w ciemności dookoła szpitala.Danny leżał w zbutwiałej ziemi pod gankiem starego Wrighta i obserwował dom Springera.Miał przed sobą otwarty widok między dwoma krzakami bukszpanu wyznaczającymi granice posiadłości Wrighta.Dom doktora znajdował się po drugiej stronie ulicy, w odległości kilkudziesięciu metrów; nie było jego samochodu.Świeciła się lampa na froncie, a w środku, na piętrze jaśniały okna.Danny czekał długo, drżąc z niecierpliwości, kiedy drogą nadjeżdżał jakiś samochód.Nagle na podjazd wjechał wóz Springera.Serce Danny'ego zaczęło walić.Doktor wysiadał.Wstał, rzucił się, ile tylko sił w kierunku wchodzącego po schodkach Alana.Obmyślił sobie drogę: prosto przez trawnik Wrighta, potem skok nad grządką z kwiatami, przez ulicę i jak najprędzej po ścieżce.Przeskoczył przez kwiaty.Ręce, białe plamy pośród ciemności, zamknęły mu usta, wbiły się w ramiona i pociągnęły go bliżej w cień krzaków.Danny szarpał się ze wzrokiem wbitym w plecy Springera, kiedy ten otwierał drzwi i wchodził do swojego domu.Próbował bezskutecznie krzyknąć w rękę, zasłaniającą mu usta.Światło przed domem zgasło.- Bissel odjechał - powiedziała cicho Ellen, ostrożnie obserwując siedzących przy ladzie ludzi.- Dokąd? - spytał Alan.- Powiedział tylko, że jeszcze się zobaczymy.I że bardzo mu pan pomógł.- To naprawdę ciekawy człowiek.- Jestem wdzięczna za to, co zrobiłeś, Alanie.- Nic nie zrobiłem.Prosiłaś go o pomoc?- Rozmawialiśmy o tym.Powiedział, że być może będzie mógł to zrobić taniej niż zwykle.Słyszał pan dziś rano autobusy?Springer widział je z okna pokoju.Siedział tak, sącząc kawę, rozkoszując się gorącym, letnim porankiem, rozmawiając z Ellen, kiedy kierowcy wrócili z góry i weszli do sklepu.Murzyn zauważył doktora i machnął mu ręką.- Proszę dać temu człowiekowi filiżankę kawy.- Z nogą lepiej? - upewnił się Alan.- Przestała boleć w środę.Wyrzuciłem pigułki i podarłem rachunek od lekarza.Kierowcy zamówili śniadanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]