Podstrony
- Strona startowa
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrÄ dzkiego
- Witkiewicz Stanislaw Ignacy Mister Price czyli Bzik Tropika
- Markert Wojciech Generał brygady Stanisław Franciszek Sosabowski 2012r
- Grzesiuk Stanislaw Na marginesie zycia (SCAN dal 1
- Pagaczewski Stanislaw Porwanie profesora Gabki (3)
- Pagaczewski Stanislaw Misja profesora Gabki
- Eddings, Dav
- Keyes Marian Czarujący mężczyzna
- Kennedy Paul Mocarstwa Âświata (1500 2000)
- Stalo sie jutro Zbior 24
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kolazebate.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był mizantropem i nic dziwnego, że “ przy jego łóżku, jak przy moim Biblia, leżał Schopenhauer.Koncepcja podstawienia pod pojęcie materii pojęcia woli wydawała mu się zabawna.- Równie dobrze można by właściwie określić ;,to” - tajemnicą po prostu - mówił - i kwantować, rozsiewać, uginać na kryształach, skupiać i rozrzedzać tajemnicę; jeśli się znów uzna, że “woła” może być wyobcowana totalnie z wnętrza czujnych jestestw, a jeszcze przypisze się jej jakiś rodzaj “samoruchu”, ową skłonność do wiecznej bieganiny krzątłiwej, która tak jest w atomach irytująca, bo sprawia same kłopoty; nie tylko matematyczne, cóż właściwie broni nam pogodzenia się z Schopenhauerem? -, Twierdził,' że czas renesansu owej schopenhauerowskiej wizji jeszcze nadejdzie.Zresztą wcale nie był tylko apologetą tego małego, wściekłego, zapamiętałego Niemca.- Jego estetyka jest niekonsekwentna.Zresztą może nie umiał tego wyrazić, nie pozwalał mu “genius temporis”.W latach pięćdziesiątych byłem raz świadkiem próbnej eksplozji atomowej.Czy pan wie, panie Hogarth (inaczej się do mnie nie zwracał), że nie ma nic piękniejszego nad kolory grzyba atomowego? żaden opis, żadne zdjęcia barwne nie są w' stanie oddać tego cudu, który trwa zresztą kilkanaście sekund, potem, od dołu, wschodzi brud wciągnięty ssaniem, kiedy ogniowy pęcherz się rozpręża.Później ogniowa kula, jak balon zerwany, ucieka w chmury, i cały świat staje się na mgnienie wyrzeźbiony w różu - Eos Rhododaktylos.Dziewiętnasty wiek twardo wierzył, że to, co mordercze, musi być ohydne.My wiemy już, że może być piękniejsze od gajów pomarańczowych.Potem wszystkie.kwiaty zdają się zgaszone, mętne - i to dzieje się w miejscu, w którym radiacja zabija w ułamku sekund!Słuchałem go schowany w fotelu, a nieraz, wyznam, traciłem nawet wątek tego, co mówił.Mój mózg, jak stary koń mleczarza, wracał uparcie na jeden i ten sam szlak, kodu, tak że rozmyślnie przymuszałem się, by nie wracać w ową stronę, bo zdawało mi się, że jeśli zostawię ją odłogiem, coś tam może samo zakiełkuje.Takie rzeczy zdarzają się czasem.Innym moim rozmówcą był Tihamer Dill, właściwie - Dill junior, fizyk, którego ojca znałem - ale to cała historia.Dill senior wykładał matematykę jeszcze na uniwersytecie w Berkeley.Był wtedy dość znanym matematykiem starszego pokolenia, z opinią doskonałego pedagoga jako równy i cierpliwy, choć wymagający - dlaczego nie znalazłem uznania w jego.oczach, nie wiem.Zapewne, różniliśmy się stylem myślenia, ponadto fascynowała mnie dziedzina ergodyki, Storą Dill lekceważył, ale czułem zawsze, że nie chodzi tylko o kwestie czysto matematyczne.Przychodziłem do niego z moimi pomysłami, do kogóż miałem iść, a on gasił mnie jak świecę, od niechcenia, f odsuwał na bok to, co pragnąłem przedstawić, wyróżniając jednocześnie mego kolegę, Myersa.Czuwał nad nim jak nad wschodzącym pączkiem różanym.Myers szedł w jego ślady, przyznaję zresztą, że niezły był w kombinatoryce, którą już wtedy miałem jednak za gałąź usychającą.Uczeń rozwijał myśl mistrza, więc mistrz wierzył w niego - ale jednak nie było to takie proste.Może Dill żywił do mnie odruchową, animalną niejako antypatię? Czy'' byłem zbyt natrętny jako nazbyt pewny “siebie, swoich możliwości? Głupi byłem na pewno.Nie rozumiałem nic, ale nie czułem do Dilla ani krzty żalu.Owszem, Myersa, nie cierpiałem i pamiętam jeszcze milczącą, rozkoszną satysfakcję, której doznałem po latach podczas przypadkowego z nim spotkania.Pracował jako statystyk w.jakiejś firmie samochodowej, bodajże w General Motors.To, że Dill tak całkowicie się zawiódł na swym wybrańcu, nie wystarczyło mi jednak.Życzyłem sobie zresztą nie jego klęski, lecz nawrócenia na wiarę we mnie.Toteż nie było chyba takiej większej z moich młodzieńczych prac, której bym nie kończył wyobrażając sobie wzrok Dilla na moim manuskrypcie.Wiele wysiłku kosztował mnie dowód, że Dillowska kombinatoryka wariacyjna jest tylko niedoskonałą aproksymacją ergodycznego teorematu! Żadnej chyba rzeczy ani przedtem, ani potem nie polerowałem z takim' trudem; i nie jest nawet bezsensowne przypuszczenie, że cała koncepcja grup, później nazwanych grupami Hogartha, wzięła się z owej cichej pasji, w której trwałym napływie przeorałem aksjomatykę Dilla, a potem, jak gdyby chcąc jeszcze coś zrobić ponadto, jakkolwiek właściwie nic nie było już| tam do roboty - zabawiłem się w matematyka, żeby całej owej anachronicznej koncepcji przypatrzyć się niejako z wysoka, mimochodem, chociaż niejeden z tych, co już mi wróżyli wtedy wielki lot, dziwił się moim tak marginalnym zainteresowaniom.Oczywiście nikomu nie wyznałem właściwego motoru, ukrytych motywów owej pracy.Czego się.spodziewałem właściwie? Nie liczyłem przecież na to, że Dill doceni mnie, przeprosi za Myersa, wyzna, jak bardzo się mylił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]