Podstrony
- Strona startowa
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- Wharton William Dom na Sekwanie (SCAN dal 976)
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. II
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Heinlein Robert A Luna to surowa pani (3)
- H.P. Lovecraft 16 opowiadan
- Nik Pierumow Ostrze Elfow (3)
- Mercedes Lackey Zwiastun Burzy
- Conrad Joseph Szalenstwo Almayera (2)
- Eddings Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ralf pomyślał o odyńcu, który się przebił przez nich z taką łatwością.W razie potrzeby, gdy pościg znajdzie się zbyt blisko, natrze na nich, póki jeszcze będą rozproszeni, przebije się i pobiegnie w przeciwnym kierunku.Ale dokąd? Kordon zawróci i znów ruszy w pościg.Wcześniej czy później będzie musiał zasnąć - a wtedy zbudzą go szarpiące dłonie i polowanie zamieni się w katownię.Co wobec tego ma wybrać? Drzewo? Czy przebicie się przez kordon, jak odyniec? I jedno, i drugie było straszne.Serce skoczyło w nim, gdy usłyszał pojedynczy okrzyk.Zerwał się i pognał w stronę oceanu, gdzie rosła gęsta dżungla, i biegł, póki nie utknął wśród pnączy.Stał tak przez chwilę zaplątany, z trzęsącymi się udami.Gdyby tak móc powiedzieć:- Zamawiam - i odpocząć, pomyśleć!Znowu w poprzek wyspy przebiegł krzyk, przenikliwy i nieunikniony.Na ten dźwięk Ralf targnął się w pnączach jak koń i zaczął biec dalej, póki nie zabrakło mu tchu.Padł wśród paproci.Drzewo czy natarcie? Opanował oddech, wytarł usta i nakazał sobie spokój.Gdzieś w tym kordonie jest przychylny mu Samieryk.Ale czy naprawdę? A jeśli zamiast Samieryka napotka wodza albo Rogera niosącego w rękach śmierć?Ralf odgarnął skudloną czuprynę i otarł pot ze zdrowego oka.Powiedział głośno:- Myśl.Co będzie najrozsądniejsze?Nie ma rozsądnych rad Prosiaczka.Nie ma debat uroczystego zgromadzenia ani dostojeństwa konchy.- Myśl.Najbardziej się obawiał owej zastawki w mózgu, która mogła opaść zacierając w nim poczucie niebezpieczeństwa, robiąc z niego bałwana.Trzecia myśl, to skryć się tak dobrze, by postępujący kordon go minął.Oderwał głowę od ziemi i wytężył słuch.Teraz do dotychczasowych głosów dołączył się inny - głęboki pomruk, jakby sam las wyrażał w ten sposób swój gniew na niego, ponury odgłos, na tle którego jednak krzyki myśliwych rozbrzmiewały wyraźnie.Wiedział, że już gdzieś słyszał ten odgłos, tylko nie miał teraz czasu, żeby sobie przypominać gdzie.Przebić się przez kordon.Wleźć na drzewo.Ukryć się i dać im przejść.Niedaleki okrzyk poderwał go na nogi i zmusił do biegu przez ciernie i jeżyny.Nagle wypadł na otwartą przestrzeń i stwierdził, że jest znowu na polance - spostrzegł ten sam szeroki uśmiech czaszki, która jednak już nie wyśmiewała błękitnego skrawka nieba, a szydziła z chmury dymu.Ralf biegł pod drzewami zrozumiawszy wreszcie, co oznacza pomruk lasu.Wykurzyli go, ale podpalili wyspę.Ukrycie się na ziemi uznał za lepsze niż wdrapanie się na drzewo, bo nawet gdyby go spostrzegli, mógłby jeszcze próbować się przez nich przebić.Ukryje się więc.Znajdzie największą głuszę, najciemniejszą na wyspie dziurę i ukryje się.Teraz rozglądał się pilnie na boki.Przemykały po nim w biegu plamy słońca i pot spływał połyskliwymi strużkami po jego brudnym ciele.Krzyki stały się dalekie, słabe.W końcu znalazł coś odpowiedniego, choć decyzja była rozpaczliwa.Tutaj krzaki i dzika plątanina pnączy utworzyły matę nie przepuszczającą słońca.Pod matą była przestrzeń może na stopę wysoka, choć poprzerastana wszędzie wznoszącymi się pionowo łodygami.Jeżeli wpełznie w środek maty, będzie o pięć jardów od jej brzegu, zupełnie niewidoczny, chyba że dziki położy się na brzuchu i zacznie go szukać, lecz nawet wtedy nie dojrzy nic w ciemności.W najgorszym razie, gdyby go dziki zobaczył, Ralf będzie miał szansę skoczyć na niego, rozerwać kordon i umknąć w przeciwnym kierunku.Ostrożnie, wlokąc kij za sobą, wsunął się między łodygi.Gdy doczołgał się na środek maty, położył się i zaczął nasłuchiwać.Pożar rozprzestrzeniał się szybko i dudnienie, które zostawił daleko za sobą, przybliżyło się.Czyż ogień nie może prześcignąć pędzącego cwałem konia? Z miejsca, gdzie leżał, widział spryskaną słońcem otwartą przestrzeń - plamy słońca migotały mu przed oczami, gdy na nie patrzył.Było to tak podobne do owych momentów zaciemnień, które go nawiedzały, że przez chwilę sądził, że właśnie nadszedł jeden z nich.Ale nagle plamy zamigotały gwałtowniej, zamgliły się nieco i znikły.Spostrzegł, jak olbrzymie kłęby dymu odgrodziły wyspę od słońca.Gdyby Samieryk zajrzał tu pod krzaki i zauważył zarys ludzkiego ciała, pewnie by udał, że nic nie widzi, i nie powiedziałby nikomu.Ralf przytknął policzek do brunatnej ziemi, oblizał spieczone wargi i zamknął oczy.Ziemia leciutko wibrowała; a może to był tylko jakiś dźwięk, ale zbyt cichy, by móc go odróżnić wśród huku ognia i wrzasków dzikich.Ktoś krzyknął.Ralf oderwał policzek od ziemi i wpatrzył się w przyćmione światło.Na pewno są już blisko, pomyślał i serce mu załomotało.Ukryć się, przebić przez kordon, wspiąć na drzewo - co ostatecznie będzie najlepsze? Cały kłopot w tym, że ma tylko jedno wyjście.Ogień wciąż się przybliżał.Te salwy wystrzałów to pękające konary a nawet pnie.Głupcy! Głupcy! Pożar już pewnie sięga drzew owocowych.Co będą jutro jedli?Ralf poruszył się niespokojnie na swym legowisku.Niczego nie ryzykuje! Co mogą mu zrobić? Zbić go? Więc co? Zabić? Kij zaostrzony na obu końcach.Niespodziewanie bliskie krzyki poderwały go.Z zielonej gęstwiny wypadł spiesznie wymalowany w pasy dzikus i ruszył w stronę jego kryjówki - dzikus z włócznią.Ralf wbił palce w ziemię.Musi się przygotować.Zaczął manipulować włócznią, żeby skierować ją ostrzem w przód, i dopiero teraz spostrzegł, że jest zaostrzona z obu końców.Dziki zatrzymał się o kilkanaście kroków i wydał swój okrzyk.Może w huku ognia słyszy bicie mego serca? Tylko nie krzycz! Przygotuj się!Dziki podszedł bliżej i dlatego widać go już było tylko od pasa w dół.Tamten kij to koniec jego włóczni.Teraz już go widać od kolan.Tylko nie krzyknij!Z zarośli za dzikusem wypadło z kwikiem stado świń i pomknęło w las.Ptaki wrzeszczały, myszy piszczały i coś kicającego wpadło pod matę i znikło.Dziki zatrzymał się na skraju gęstwiny, niedaleko Ralfa, i wydał okrzyk.Ralf podciągnął kolana pod siebie i kucnął.Trzymał w dłoniach kij, kij zaostrzony na obu końcach, kij tak wibrujący w jego rękach, że raz robił się długi, raz krótki, raz lekki, raz ciężki, i znów lekki.Okrzyk przeleciał od brzegu do brzegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]