Podstrony
- Strona startowa
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrÄ dzkiego
- Breskiewicz Zbigniew W Superumysl (SCAN dal 888) (2)
- Zbigniew Żakiewicz Opowieć o wiernych
- Breskiewicz Zbigniew W Superumysl (2)
- (27) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Skarb generała Samsonowa tom 1
- (25) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... Skarby wikingów tom 1
- Lem Stanislaw Odruch warunkowy
- Mac OS X The Missing Manual, 2nd Ed
- Krzysztof Borun, Andrzej Trepka Proxima
- Binek Tadeusz 05 Wiek XIX
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- degrassi.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tyle razy odrzucał pan moje propozycje, aż tu nagle nastąpiła odmiana? I teraz proponuje mi pan współpracę? Gdy jestem o krok od skarbów? Nie, mister Samochodzik.Teraz obejdę się bez pańskiej pomocy.- Uwolniła mnie pani z pułapki.Mam wobec pani dług wdzięczności - tłumaczyłem.- Tak? Więc tym bardziej nie przyjmę pomocy.Pan mnie dwa razy ratował z opresji.Na Kozim Rynku i na pięćdziesiątym kilometrze.Spłaciłam dług wdzięczności.Między nami kwita, mister Samochodzik.A teraz niech pan pomoże zasunąć z powrotem chrzcielnicę.Pomogłem.Ale nie odezwałem się już ani słowem, dotknięty głęboko afrontem, który mi zrobiła.Rozstaliśmy się przed kościołem, ja - poszedłem do chłopców zamkniętych w piwnicy, a Karen i Kozłowski - do swego obozu w lesie.- To pan, panie Samochodzik? - niemal z lękiem szepnął Tell, zobaczywszy mnie przed sobą.- Przecież ja pana zamknąłem w piwnicy.- Ale ja umiem przenikać przez mury.Radośnie powitałem chłopców i Ewę czuwających przy studni.Bardzo zmarkotnieli, gdy im opowiedziałem, czym skończyła się moja przygoda.Największe wrażenie uczyniła na nich wiadomość o szkielecie leżącym na posadzce pułapki.- Czy będziemy mogli zobaczyć to wszystko? – pytali.- Naturalnie.Wejdziemy przez otwór, który powstaje przez przekręcenie chrzcielnicy.Ale nie teraz.Na dzisiaj mam dość już wszelkich podziemi - powiedziałem.- Odnieście klucz gospodyni.Nie będzie już nam potrzebny.Czułem się zmęczony.Dawały o sobie znać godziny spędzone w ciemnicy, gdy w największym napięciu poszukiwałem wyjścia z pułapki.Marzyłem teraz tylko o tym, aby rozłożyć się na trawie na brzegu jeziora.I odpocząć.Odetchnąć świeżym powietrzem.Chłopcy przyrządzili obiad, ale odmówilem jedzenia.Wkrótce zasnąłem i obudziłem się po dwóch godzinach, Tymczasem powietrze stało się parne i duszne - zbierało się na burzę.Wieczorem lunęły z nieba potoki wody i chłopcy schronili się w namiocie.Szybciej niż zazwyczaj zapadła ciemność, szum deszczu zachęcał do snu.Nasz obóz pogrążył się w nocnej ciszy i tylko ja czuwałem w samochodzie, wypoczęty po popołudniowej drzemce.O jedenastej obok auta zjawiła się jakaś postać okryta deszczowym płaszczem.Było bardzo ciemno, lał deszcz, więc dopiero, gdy zapukała w szybę wehikułu, rozpoznałem Annę.- Nie widział pan Karen i Kozłowskiego? - spytała.- Przed chwilą wróciliśmy z Gdańska, ale w obozie nie zastaliśmy ani Karen, ani Kozłowskiego.Przyczepa była zamknięta na głucho, namiot Kozłowskiego okazał się zasznurowany.Kapitan Petersen bardzo niepokoi się o córkę.- Ona szuka skarbów - ziewnąłem.- A pan?- Leżę i słucham deszczu, i rozmyślam.Wzruszyła ramionami oburzona moją bezczynnością i poszła powiedzieć Petersenowi, że w naszym obozie nie zastała Karen.Monotonnie postukiwały krople deszczu na dachu wehikułu.W myślach jeszcze raz dokonywałem karkołomnej wędrówki po linie w głąb studni, a potem podziemnym korytarzem.Podczas tej wędrówki musiałem popełnić błąd.Przegapiłem jakiś szczegół i dlatego zamiast do skarbów, trafiłem w pułapkę.„A przecież zrobiłem tak, jak mówił znak – rozważałem - Dziewięć metrów w głąb studni.”Zerwałem się.Odrzuciłem z siebie koc.Pośpiesznie wciągnąłem spodnie i w samej tylko koszuli, nie zważajac na dcszcz wyskoczyłem z wehikułu.Dziewięć metrów? Na pewno nie opuściłem się tak nisko.Tam było najwyżej sześć metrów!Biegłem przez księży ogród, a potoki deszczu siekły mnie po głowie, po twarzy i plecach.W przemoczonej koszuli dopadłem piwnicy i nagle uświadomiłem sobie, że przecież została ona zamknięta na kłódkę, klucz zaś kazałem chłopcom odnieść na plebanię.Z dalszymi poszukiwaniami trzeba było poczekać do jutra.Tknięty nieokreślonym uczuciem niepokoju oświetliłem drzwi piwnicy.Kłódka wisiała luźno, skobel był wyłamany dużym łomem, który leżał u mych stóp.Ktoś dostał się piwnicy.Kto? Nie miałem żadnych wątpliwości.To była robota Karen i Kozłowskiego.Nie zdołali otrzymać klucza od gospodyni i zdecydowali się na włamanie.A teraz zapewne wędrują podziemnyin korytarzem i za chwilę Karen znajdzie się w pułapce, podobnie jak to się stało ze mną.- Panno Karen! - zawołałem wchodząc do piwnicy.Miałem nadzieję, że może jeszcze nie zdążyła opuścic się do studni.Odpowiedziała mi głucha cisza.Przyszedłem za późno.Na desce przerzuconej przez otwór studni zwisała gruba lina.Karen i Kozłowski byli chyba w podziemnym korytarzu albo już od dłuższego czasu siedzieli w pułapce.Pomyślałem, że można by ich uwolnić odsuwając chrzcielnicę, ale przecież o tej porze kościół był zamknięty.„Przejdę podziemnym korytarzem, uchylę klapę i zawołam Karen.W ten sposób zdołam ich uwolnić” - rozmyślałem, chwytając linę i zsuwając się po niej do studni.Robiłem to teraz znacznie szybciej i zręczniej niż rano.Jeszcze chwila i znałazłem się w pobliżu otworu do podziemnego ganku.Raptem lina, na której wisiałem, niepokojąco drgnęła.Spojrzałem w górę świecąc latarką i aż oniemiałem z przerażenia.W otworze studni, wysoko nad moją głową, ujrzałem parę ludzkich rąk.Światło latarki zabłysło na ostrzu noża.- Człowieku, co robisz! - krzyknąłem.Nóż przeciął linę.Krzycząc przeraźliwie, jak kamień poleciałem w dół.ROZDZIAŁ DZIWIĘTNASTYMORDERCA – DOKĄD WIEDZIE TAJNY KORYTARZ? – ZAPADNIA – O KROK OD SKARBÓW – GDZIE JEST KAREN – ZAGADKA ROZWIĄZANA – MILICJAZ ogromnym pluskiem uderzyłem w wodę.Na chwilę zakryła mnie zimna topiel, lecz kilkoma ruchami rąk wydostałem się na powierzchnię.Ktoś świecił z góry lalarką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]