Podstrony
- Strona startowa
- Collins Jackie Hollywood 3 Dzieci z Hollywood
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan (2)
- Szklarski Alfred Tomek na wojennej sciezce (SCAN
- Alfred Szklarski Tomek Wsrod Lowcow Glow
- Alfred Szklarski Tomek wsrod lowcow glow (2)
- Szklarski Alfred 6 Tomek wsrod lowcow glow
- Szklarski Alfred Sobowtor profesora Rawy (SCAN d
- Lackey Mercedes Cena Magii (SCAN dal 746)
- Lem Stanislaw Odruch warunkowy
- Ziemianski Andrzej Achaja tom 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- plazow.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ROZDZIAA IIIChcę opowiedzieć, w jaki sposób nawiedziła mnie pierwszy raz choroba wieku.Siedziałem przy stole przy sutej wieczerzy po maskaradzie.Dokoła mnie przyjaciele wbogatych kostiumach, pełno młodzieży, kobiet, wszyscy tryskający urodą i weselem; na stolewyborne potrawy, dzbany, świeczniki, kwiaty, nad głowami huczna orkiestra, naprzeciw zaśmoja kochanka, wspaniała istota, którą ubóstwiałem.Miałem wówczas dziewiętnaście lat; nie przeszedłem żadnego nieszczęścia ani choroby;miałem charakter dumny i otwarty zarazem, serce kipiące nadzieją przyszłości.Opary winaburzyły mi się w żyłach; był to jeden z owych momentów pijaństwa, w których wszystko, cosię widzi i słyszy, mówi nam o ukochanej.Cała przyroda zdaje się wówczas niby kosztownymigotliwy kamień, na którym wyryte jest tajemnicze imię.Człowiek uściskałby chętnie każ-dego, kto się uśmiecha, czuje się bratem wszystkiego, co istnieje.Luba naznaczyła mischadzkę na tę noc, niosłem z wolna kieliszek do ust patrząc na nią.Podczas gdy odwracałem się, aby wziąć talerz, spadł mi widelec.Schyliłem się i nie znaj-dując go zrazu, podniosłem nieco obrus, aby zobaczyć, gdzie się potoczył.Spostrzegłemwówczas stopę kochanki spoczywającą na stopie młodego człowieka obok; nogi ich krzyżo-wały się zaplatając o siebie, od czasu do czasu zaś zaciskali je lekko.Podniosłem się zupełnie spokojny, poprosiłem o inny widelec i wieczerzałem dalej.Lubamoja i jej sąsiad byli również bardzo spokojni; prawie nie rozmawiali z sobą i nie patrzyli nasiebie.Młody człowiek oparł się łokciami o stół i żartował z inną kobietą, która mu pokazy-wała naszyjnik i naramienniki.Kochanka moja siedziała nieruchomo z martwymi i pełnymiomdlałości oczyma.Przyglądałem się obojgu cały czas biesiady i nie dostrzegłem w ruchach22ani w twarzy nic, co by mogło ich zdradzić.Pod koniec, przy deserze, upuściłem serwetę ischyliwszy się znowu, zastałem ich w tej samej pozycji, zaplecionych o siebie.Przyrzekłem lubej, że ją odwiozę tego wieczoru do domu.Była wdową i tym samym bar-dzo swobodną, dzięki staremu krewniakowi, który towarzyszył jej i służył za.przyzwoitkę.Kiedy mijałem sień, zawołała na mnie: Chodz, Oktawie - rzekła - jedzmy, jestem gotowa.Zaśmiałem się i wyszedłem bez odpowiedzi.Uszedłszy kilka kroków, przysiadłem na ka-miennym słupie.Nie wiem, o czym myślałem; niewierność tej kobiety, o którą nigdy nieczułem się zazdrosny i której nie przyszło mi na myśl podejrzewać, wprawiła mnie w stanjakiejś martwoty, zidiocenia.Ponieważ to, co widziałem przed chwilą, nie zostawiało żadnejwątpliwości, byłem jak ogłuszony maczugą; nie pamiętam, co się działo we mnie przez czasspędzony na owym kamieniu; pomnę tylko, iż patrząc bezmyślnie w niebo i widząc spadającągwiazdę, pozdrowiłem to ulotne światło, w którym poeci widzą zniweczony świat, i uchyli-łem z powagą przed nim kapelusza.Wróciłem do domu bardzo spokojnie, nie doświadczając niczego, nie czując nic, jakbywypruty z myśli.Zacząłem się rozbierać i rzuciłem się na łóżko, ale ledwie przyłożyłem gło-wę do poduszki, duchy zemsty chwyciły mnie z taką siłą, iż wsparłem się nagle o ścianę, jakgdyby wszystkie mięśnie moje stały się z drzewa.Wyskoczyłem z łóżka krzycząc, z wycią-gniętymi rękami, zdolny stąpać jedynie na piętach, tak ścięgna były skurczone.Spędziłem wten sposób blisko godzinę, oszalały, sztywny jak szkielet.Był to pierwszy atak gniewu, jakie-go w życiu doznałem.Człowiek, którego zeszedłem z mą lubą, był jednym z mych najbliższych przyjaciół.Uda-łem się doń nazajutrz w towarzystwie młodego adwokata nazwiskiem Desgenais; wzięliśmypistolety, drugiego świadka i znalezliśmy się w lasku Vincennes.Całą drogę starałem się nieodzywać do przeciwnika, nawet nie zbliżyć doń z obawy, by mi nie przyszła chęć uderzyć goi zelżyć: gwałty tego rodzaju są zawsze wstrętne i zbyteczne, z chwilą gdy prawo cierpi pra-widłowy pojedynek.Ale nie mogłem się wstrzymać od upartego wlepiania weń oczu.Był totowarzysz mego dziecięctwa; od wielu lat łączyły nas liczne i wzajemne usługi.Wiedział do-skonale o mej miłości; parę razy nawet dawał mi do zrozumienia, że tego rodzaju węzłyświęte są dla przyjaciela i że nie byłby zdolny wchodzić mi w drogę, gdyby nawet kochał tęsamą kobietę.Słowem, pokładałem w nim pełne zaufanie i nigdy może serdeczniej nie ści-skałem ręki ludzkiej istoty.Przyglądałem się ciekawie, chciwie, temu człowiekowi, który rozprawiał o przyjazni nibystarożytny bohater, a którego zdybałem, jak pieścił mą kochankę.Pierwszy raz w życiu wi-działem potwora: mierzyłem go błędnym okiem, aby się przypatrzyć, jak wygląda.Znałem good dziesiątego roku, żyłem z nim dzień po dniu w najdoskonalszej przyjazni: i oto miałemwrażenie, żem go nigdy nie widział.Posłużę się tu porównaniem.Istnieje hiszpańska sztuka, w której kamienny posąg, zesłany przez Sprawiedliwość nie-bios, przychodzi wieczerzać u rozpustnika.Rozpustnik nadrabia miną i sili się na obojętność,ale posąg ujmuje go za rękę: z chwilą gdy mu ją podał, nieszczęśnik czuje śmiertelny chłód ipopada w konwulsje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]