Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Card Orson Scott Uczen Alvin (SCAN dal 706)
- Card Orson Scott Alvin czeladnik (SCAN dal 707)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dudi.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Przekonajmy się, czy ci chłopcy umieją działać wspólnie, a jeśli uda mi się ich podzielić.”Stef trzymał się mocno i zamknął oczy, tłumiąc uczucie paniki.Nigdy nie siedział na czymś gnającym z taką prędkością.Ziemia uciekająca mu spod stóp i gwałtowne skoki Yfandes, pokonującej przeszkody, przyprawiały go o mdłości i przerażenie.To był strach, którego żadna racjonalna myśl nie była w stanie przezwyciężyć.Pokonali odległość, której przebycie w trójkę zabrało im cały dzień, i Stef był już trochę zagubiony.- Przenoszą nas, bardzie.To dlatego wydaje ci się, że robimy takie wielkie skoki, i to dlatego masz mdłości.Poza tym zboczyliście wtedy trochę z kursu.Mieliście przecież dotrzeć do przełęczy drogą okrężną.Ja lecę prosto do celu.Przed nimi, na tle czerni drzew, ukazały się jakieś światła.Były to pochodnie umieszczone wzdłuż szczytu muru - światła posterunku Gwardii.Stef nie wierzył własnym oczom.Nie minęło wcale dużo czasu.Ale to był posterunek Gwardii.Yfandes wpadła z łoskotem na rozświetlony teren przed bramą, a straże na ten widok, zaczęły schodzić z murów.Stanęła mocno na wszystkich czterech kopytach, wzbijając tuman śniegu.Tego się Stefen nie spodziewał.Przeleciał nad jej głową i wylądował w zaspie.Myślał, że uniknie urazu, ale odebrało mu dech w piersi, a jego głowa uderzyła o zakopaną w śniegu kłodę i zobaczył tylko gwiazdy.i usłyszał oddalający się tętent kopyt, a za nim cichnący pogwar ludzkich głosów.Czyjeś ręce wyciągnęły go z zaspy.Potrząsnął głową, aby odzyskać ostrość widzenia, i natychmiast tego pożałował.Poczuł, jak gdyby czaszka miała mu za chwilę eksplodować, a przed oczami zatańczyły mu kolorowe światła.Za to wzrok nabrał ostrości na tyle, że uniósłszy głowę Stef zobaczył, iż wśród ludzi wychodzących po niego za bramę jest komendantka.Rozpoznała go natychmiast.- Wielkie nieba! - zawołała.- Co, do stu diabłów, tutaj robisz? Gdzie jest herold?W głowie mu się kręciło, w oczach pociemniało, ale jakoś zdołał wykrztusić wszystkie wiadomości.Komendantka zrobiła się biała jak ściana i wyrzuciła z siebie całą serię rozkazów.Zabrzmiał dzwon alarmowy.Stefenowi zadzwoniło w uszach.Pomocnik komendantki odsunął go na bok i z baraków zaczęli się wysypywać gwardziści: kobiety i mężczyźni, pośpiesznie nakładający ochraniacze i chwytający broń w biegu do swych szeregów.Kiedy Stef nie miał pewności, czy zdoła ustać choćby chwilę dłużej, bo uginały się pod nim kolana, z bramy wyłonił się uzdrowiciel.Obrzucił go jednym spojrzeniem i ruszył w jego stronę z wyciągniętymi ramionami.Co było dalej, Stef nie wiedział.Zbliżyła się do niego ziemia, cicho, ale gwałtownie, i zabrała go ciemność.Vanyel drżał z wyczerpania, ale energia z ognisk wciąż przelewała się przez niego - i dwóch czarowników legło zwęglonych na oblodzonej ziemi.Jeden z pozostałych dwóch próbował uciec i padł zabity przez swych własnych ludzi.Drugi był już pozbawioną rozumu, śliniącą się kreaturą, która podczołgawszy się do skraju drogi leżała tam skulona na boku.“A oto i kolejna rozbieżność.We śnie nie pokonałem czarowników.Zatrzymałem ich.” Ocenił szkody, jakie sam poniósł, i wynik okazał się dość satysfakcjonujący.Na lewej nodze miał lekką ranę; krew ściekała, gromadząc się w bucie i zamarzała.Był też trochę poparzony, ale jak dotąd uniknął większego szwanku.“Ale młody chłopak, który nigdy nie walczył - jak ja wówczas - byłby pewnie przekonany, że każda rana jest śmiertelna.Może stąd ta »rozbieżność« z tamtym snem; a może to nie żadna robieżność.No cóż.Czas, by pojawił się Pan Ciemności.”Przednie szeregi rozstąpiły się ponownie i spokojnym krokiem wyłoniła się z nich elegancko ubrana postać, oświetlona czerwonym, magicznym światłem, tak jak Vanyela oświetlało niebieskie.“W samą porę.”Młody mężczyzna odziany był w czarną zbroję i szaty, będące niczym innym jak tylko parodią Bieli heroldów.Był idealnie piękny, twarz i ciało miał perfekcyjne.Ta twarz wydała się Vanyelowi dziwnie znajoma.Może dlatego, że była tak idealna i wyglądała jak podobizna jakiegoś boga.“to oczywiście, gdybym nie oszczędzał energii, sam mógłbym się upodobnić do czegokolwiek.”Był w każdym szczególe odwróconą podobizną Vanyela, od sobolich włosów, przez hebanowe oczy, aż do czarnych jak noc butów.- Dlaczego zajmujesz się tymi bzdurami? - zapytał słodkim głosem, układając usta do zmysłowego uśmiechu.- Jesteś sam, Vanyelu, magu heroldów.- Mówił łagodnym, jedwabistym tenorem; umiał panować nad nim równie perfekcyjnie jak nad swym ciałem.Jego znajome rysy niepokoiły Vanyela.Zrazu wydawało mu się, że to z powodu podobieństwa do niego samego, ale za tym kryło się coś jeszcze.Coś w rodzaju pokrewieństwa rasy z kimś.- Jesteś - powtórzył mężczyzna z wyostrzoną emfazą - zupełnie sam.Tayledras.“Wygląda jak ludzie z Tayledras, tylko jakby odwrotnie.Czy zawsze tak wyglądał, czy może sam się tak ukształtował? W każdym razie chce przez to powiedzieć coś o sobie, Sokolich Braciach i heroldach.”- To dla mnie nie nowina.Tak jak ty nie jesteś dla mnie nowiną - usłyszał swe słowa.- Ludzie z Tayledras nadali ci imię.Jesteś Lareth.To znaczy.- Ciemność - zaśmiał się Lareth.- Och, świadomie wybrałem to słowo z ich języka na swe imię.Stąd “Pan Ciemności”.Zmyślna koncepcja, nieprawdaż? Jak.- ruchem ręki wskazał na ludzi za sobą, w ich złowieszczych zbrojach -.moje sługi.- Bardzo sprytne - odparł Vanyel.“To odbiega od treści snu - w snach magowie stali za nim i tym razem było ich czterech zamiast trzech.Wojownicy pozostali poza moim zasięgiem, pozwalając magom zająć się mną.Może, jeśli uda mi się odwlec ostateczną konfrontację, Stef zdąży dotrzeć do posterunku Gwardii, a Gwardia zdąży dotrzeć tutaj.”- Nie musisz być sam, Vanyelu - ciągnął Lareth, zmysłowo oblizując wargi.- Musisz tylko dać sobie spokój z tym obłędem.Wyciągnij dłoń, przyłącz się do mnie, przyjmij w siebie moją ciemność.Wtedy nigdy nie będziesz sam.Pomyśl tylko, ile razem moglibyśmy osiągnąć! Jesteśmy do siebie tacy podobni.Mamy podobną moc.Podobnie odczuwamy przyjemność.Postąpił naprzód; gdy zrobił jeden posuwisty krok, jego włosy i hebanowy płaszcz zafalowały.- Jeśli wolisz.mógłbym nawet przywrócić ci twą dawno utraconą miłość.Zastanów się, Vanyelu, pomyśl o Tylendelu, znów żywym u twego boku.Mógłby dzielić z nami życie i moc, Vanyelu, i nic nie mogłoby nam się sprzeciwić.Vanyel cofnął się i udał, że rozważa propozycję.“Na bogów, czy on nas w ogóle nie rozumie? Nic nie jest warte zapłacenia takiej ceny.Czy on nie pojmuje, jak bardzo zdradziłbym Stefena-Lendela, gdybym zdradził Valdemar?”Wokół niego zdał się gromadzić chłód, zmrażając go i sprowadzając odrętwienie na zranioną nogę.“Pewnie myśli, że ja nie wiem, że to są kłamstwa - ta jego moc, albo nagroda za moją zdradę.Albo jedno i drugie.”“Ciekawe, czy uda mi się go powstrzymać.Albo nawet.zgładzić.”Poczuł w sobie rosnącą nadzieję i zapuścił delikatną sondę w okolice osłon Laretha.Musiał ukryć swoją konsternację.“Jest lepszy ode mnie.O wiele lepszy.Potrafi czerpać energię ognisk przez innych magów, tak aby nie wypalała jego samego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]