Podstrony
- Strona startowa
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- Wharton William Dom na Sekwanie (SCAN dal 976)
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. II
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Bourdais Gildas UFO, 50 tajemniczych lat
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- Marion Zimmer Bradley Dom swiatow
- Gajusz Juliusz Cezar O Wojnie Galicyjskiej
- Dziennikow tom odnaleziony Zeromski
- Robert A Haasler Zbrodnie w imieniu Chrystusa (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- plazow.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reporter pyta: “Czy będzie wojna z Rosją, Mahatmo? Czy komunizm zniszczy cywilizację? Czy dusza jest nieśmiertelna? Czy Bóg istnieje?”Mahatma otwiera oczy, ściąga wargi i wypluwa nozdrzami dwie długie smugi śliny betelowej.Spływają mu po brodzie, a on zlizuje je długim, obłożonym językiem i mówi: “Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?” Akolita mówi: “Słyszeliście, co powiedział.Teraz wynocha.Swami chce zostać sam na sam ze swymi lekarstwami”.Jeśli się nad tym zastanowić, to jest właśnie mądrość Wschodu.Człowiek Zachodu myśli, że jest w tym jakaś tajemnica, którą można odkryć.A Wschód mówi: “Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?”Tej nocy Lee śniło się, że został zesłany do kolonii karnej.Wszędzie dookoła wznosiły się wysokie, nagie szczyty.Mieszkał w pensjonacie, w którym zawsze było zimno.Wyszedł na spacer.Kiedy minął róg budynku i stanął na brudnej, brukowanej ulicy, uderzył w niego podmuch zimnego górskiego wiatru.Ściągnął pas skórzanego płaszcza i poczuł chłód najgłębszej rozpaczy.Obudził się i zawołał do Allertona:- Śpisz, Gene?- Nie.- Zimno?- Tak.- Czy mogę do ciebie przyjść?- Noo, dobra.Lee wszedł do łóżka Allertona.Trząsł się z zimna i głodu narkotycznego.- Jezu święty, ale masz zimne ręce.Potem Allerton przekręcił się na bok, położył kolano na ciele Lee i zasnął.Lee leżał nieruchomo, żeby Allerton się nie zbudził i nie odsunął.Następnego dnia Lee był naprawdę chory.Chodzili po Quito.Im bardziej poznawał to miasto, tym bardziej go przygnębiało.Leżało na terenie mocno pofałdowanym, ulice były wąskie.Gdy Allerton zszedł z wysokiego krawężnika, jakiś samochód dosłownie otarł się o niego.- Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało - powiedział Lee.- Byłoby okropnie, gdybyśmy musieli tu zostać dłużej.Usiedli w małej kafejce, gdzie spotykali się niemieccy uchodźcy, rozmawiający o wizach, przedłużeniach i pozwoleniach na pracę.Wdali się w rozmowę z człowiekiem siedzącym przy sąsiednim stoliku.Był chudy, jasnowłosy.Lee widział, jak błękitne żyły pulsują na jego wklęśniętych skroniach.Zimne, wysokogórskie słońce spływało na mizerną, zniszczoną twarz mężczyzny, na porysowany dębowy stół, na wytartą drewnianą podłogę.Lee spytał, czy podoba mu się Quito.- Być albo nie być, oto jest pytanie.Musi mi się podobać.Wyszli z kafejki i prowadzącą pod górę ulicą poszli do parku.Rosły tam drzewa skarłowaciałe od wiatru i zimna.Kilku chłopców wiosłowało w kółko po niewielkim stawie.Lee przyglądał się im, dręczony pożądaniem i ciekawością.Ujrzał siebie, jak rozpaczliwie przetrząsa ciała, pokoje i szafy w oszalałym poszukiwaniu; to był ten wciąż powracający koszmar.Na końcu owej upiornej wędrówki znajdował się zawsze pusty pokój.Lee wzdrygnął się, owiał go zimny wiatr.- Dlaczego nie spytasz w kafejce o adres jakiegoś lekarza? - zapytał Allerton.- Dobry pomysł.Lekarz mieszkał w cichej bocznej uliczce, w żółtej willi ozdobionej stiukami.Był Żydem, miał gładko wygoloną czerwoną twarz i mówił dobrze po angielsku.Tym razem Lee postanowił odegrać rolę chorego na dezynterię.Lekarz zadał mu kilka pytań, po czym zaczął wypisywać receptę.- Najlepsze lekarstwo to środek uśmierzający z bizmutem - powiedział Lee.Lekarz roześmiał się i zaczął mu się uważnie przyglądać.- Teraz proszę mi powiedzieć prawdę - powiedział w końcu.Podniósł palec wskazujący i znów się uśmiechnął.- Czy jest pan uzależniony od opiatów? Proszę mi szczerze powiedzieć, tak będzie lepiej, w przeciwnym razie nie będę w stanie panu pomóc.- Tak - przyznał Lee.- Aha - powiedział lekarz, zmiął wypisywaną receptę i wrzucił do kosza na śmieci.Spytał Lee, od jak dawna jest uzależniony.Potrząsnął głową, patrząc na niego.- Ach - westchnął - jest pan jeszcze młodym człowiekiem.Musi pan z tym skończyć, bo inaczej straci pan życie.Lepiej, żeby cierpiał pan teraz, niż żeby kontynuował to przyzwyczajenie - patrzył na Lee życzliwie.Mój Boże, pomyślał Lee, człowieku, co ty musisz znosić w tej swojej pracy.Skinął głową i powiedział:- Oczywiście, doktorze, chcę przestać.Ale teraz muszę zasnąć.Jutro lecę na wybrzeże, do Manty.Lekarz wyprostował się z uśmiechem na krześle i powiedział to, co Lee słyszał już dziesiątki razy w podobnych sytuacjach:- Musi pan z tym skończyć.Lee pokiwał z roztargnieniem głową.Wreszcie lekarz sięgnął po bloczek z receptami: trzy mililitry tinktury.W aptece zamiast tinktury dano Lee środek uśmierzający.Trzy mililitry, czyli niecała łyżeczka.Tyle co nic.Lee kupił butelkę tabletek przeciwhistaminowych i połknął całą garść.Chyba trochę pomogły.Następnego dnia rano odlecieli do Manty.Hotel Continental w Mancie był zbudowany z bambusa i nie heblowanych desek.Lee znalazł w ścianie ich pokoju kilka dziur po sękach i zatkał je papierem.- Nie chcę, żeby nas deportowano - wyjaśnił Allertonowi.- Kiedy jestem na głodzie, tak jak teraz, robię się baaardzo seksy.Sąsiedzi mogliby podejrzeć jakieś fascynujące sceny.- Pragnę wnieść skargę.Łamiesz umowę - powiedział Allerton.- Powiedziałeś, że dwa razy w tygodniu.- Tak jest.Można oczywiście powiedzieć, że umowa jest mniej więcej elastyczna.Ale masz rację.Dwa razy w tygodniu, drogi panie.Oczywiście, jeśli oprócz tego poczujesz, że robi ci się gorąco w gaciach, daj mi znać.- Przedzwonię do ciebie.Woda była w sam raz dla Lee, nie znosił zimnej.Kiedy wskoczył, nie poczuł szoku termicznego.Pływali przez godzinę, potem wyszli, usiedli na brzegu i wpatrzyli się w morze.Allerton potrafił tak siedzieć godzinami, nie robiąc absolutnie nic.- Tamta łódź rozgrzewa się już godzinę - zauważył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]