Podstrony
- Strona startowa
- 59 James Luceno Agenci Chaosu I Próba bohatera
- Colin MacApp Zapomnij o Ziemi
- Forbes Colin Stacja nr 5
- Wilson Colin Pasozyty umyslu
- Jordan Robert Triumf chaosu (SCAN dal 716)
- Jordan Robert Triumf chaosu
- Dick Philip K Cudowna bron
- Silva Daniel Ostatni szpieg Hitlera
- Brooks Patsy PrzyjaÂźń czy kochanie
- Diane D. Blair, Jay Barth Arkansas Politics and Government, Second Edition (2005)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tohuwabohu.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tarcie butów Wildheita o pokład było mniejsze niż tarcie o siebie dwóch mokrych, lodowatych powierzchni.Droga powrotna na wyższe pokłady okazała się koszmarem, ponieważ palce ześlizgiwały się ze wszystkiego, co usiłował uchwycić.Jedynie wówczas, gdy zaciskał chwyt wokół słupków i zamontowanych na stałe części statku, gdy obejmował je całymi rękoma, uzyskiwał oparcie, pozwalające na zrobienie choćby kroku do przodu.Kasdeya i Penemue siedzieli na pokładzie, zmęczeni już ześlizgiwaniem się z foteli.Zrezygnowani, obserwowali, jak odczepiały się sworznie, odkręcały śruby i odpadały zamocowania.Padał nieprzerwany deszcz niewielkich przedmiotów, za którymi - czego się zresztą obawiali - podążyły wkrótce i te większe.Było wyłącznie kwestią czasu, aż jakaś śmiercionośna siła wtargnie do silników lub generatorów energii i zniszczy doszczętnie cały pojazd.Wydawało się mało prawdopodobne, aby ten wybuch mógł samoistnie zapoczątkować zagładę i dlatego Wildheit spodziewał się jakiegoś innego, ostatecznego wstrząsu wszechświata, który zapoczątkuje największą w dziejach katastrofę.Potem zaszło coś, co początkowo wyglądało na przeciwieństwo tego, czego się spodziewali - zapadła nagła cisza.Silniki statku przestały zawodzić, ustał stukot rozkręcających się drobnych przedmiotów, ucichł grad większych.Zmysły całej trójki ogarnął spokój tak absolutny, że aż nierealny.Jednocześnie powróciło wyraźne widzenie konturów i przyjemne uczucie namacalnej chropowatości wszystkich powierzchni.Nastąpił odwrót Broni Chaosu, cofnęło się jej pole i wtedy przyszedł podmuch powrotny.17.Cały wszechświat zatrząsł się pod serią druzgocących skoków mocy.Potężna niewidzialna ręka zawładnęła galaktykami, gwiazdami, okrętem żandarmerii.Pochwyciła wszystko w długotrwały uścisk, gwałtownie uderzając bezgłośnymi piorunami.Wstrząs sprawił, że na statku rozpadł się i tak już nadwyrężony sprzęt.Coul zapiszczał, zniknął i znów się na chwilę pojawił.Zamigotał niepewnie, co wskazywało, że pozostawał teraz w bezruchu, nieobecny w żadnym z wymiarów, w których dotychczas współistniał.Nienasycone pragnienie ujrzenia wydarzeń z perspektywy istoty ludzkiej okazało się na tyle silne, że zwabiło go z powrotem na ramię Wildheita.Zrobił to, mimo że wielka, boska mądrość ostrzegała go, iż dawno minął czas bezpiecznego odejścia.Wildheit rozumiał niezdecydowanie bóstwa, ale cieszył się, że wciąż czuje ulotne, choć wpuszczone głęboko w ramię korzenie symbiozy.Wiedział, iż gdy nadejdzie chwila odejścia Coula, na swoje własne nie będzie długo czekał.Ten początek końca był imponujący, nawet jak na wymiary kosmiczne.Gigantyczna wibracja podmuchu powrotnego.Gdyby gwiazdy były bardziej od siebie oddalone, energia rozbłyskujących kolejno “nowych" rozproszyłaby się w przestrzeni.Znajdowały się jednak tak blisko, że na skutek wybuchu każda z nich utraciła swą tożsamość, roztapiając się w olbrzymim strumieniu rozżarzonej materii.Gęstość jej była tak wielka, że przyciąganie grawitacyjne zespoliło wszystkie gwiazdy w jedno.Blask powstałej całości przyćmił wszystko, co znajdowało się w tym kwadracie przestrzeni.Pomimo, że polaryzatory w kopule usiłowały osłaniać sterownię przed nadmiernym promieniowaniem, nic prócz masywnych grodzi nie mogło przesłonić tej przeraźliwej jasności.Przez zupełnie teraz nieprzezroczystą kopułę widać było wyraźnie wspaniałą strukturę olbrzymiej kuli plazmy, przez którą przenikały słupy światła, wiry i leje.Pozostałości byłych słońc pędziły jak oszalałe na oślep, napędzane seriami kipiących reakcji nuklearnych.Promienisty krąg świetlny wraz z językami ognia miał pięćdziesiąt milionów mil długości: Gdzieś w środku rozżarzone do białości kosmicznych rozmiarów serce biło spowolnionym pulsem konającego wszechświata.W chwili, gdy na to spoglądali olbrzymie serce drgnęło konwulsyjnie i zamarło.Rozpoczęła się nowa seria reakcji.Gwałtownie rosła początkowo niezwykle mała, później coraz to większa kula kompletnej ciemności.Tworzył się fragment przestrzeni, w którym siły przyciągania tak straszliwie skondensowały materię, że z gorącego popiołu gwiazd zrodziła się żarłoczna czarna dziura.Olbrzymia kula ognia połknęła sama siebie, a jej tętniąca życiem energia świetlna została wessana przez gigantyczną czarną dziurę.Słońca pospiesznie dołączyły do świetlnego kręgu i zlewały się z nim.Wkrótce napierająca ciżba samobójczych gwiazd przewyższała apetyt wygłodzonej czarnej dziury.Wewnątrz kręgu świetlnego utworzyła się druga kula promieniowania o temperaturze i właściwościach nie mieszczących się w żadnym z powszechnie przyjętych systemów fizyki.Rozszczepione atomy były w tej nowej kuli tak zagęszczone i promieniotwórcze, iż wkrótce nawet czarna dziura wchłonięta została przez ten jeszcze bardziej osobliwy twór.Wildheit usłyszał, że Penemue traci z wrażenia oddech.Odwrócił wzrok od gigantycznego jądra, aby bacznie obserwować wirującą burzę, która siała zniszczenie w pozostałej części przestrzeni.Podczas gdy wcześniej ruch gwiazd był niedostrzegalny, teraz pochwycił je potężny wir, zdążający spiralnie i coraz szybciej w kierunku jądra.Zafascynowani widzowie dostrzegli, jak potężny wir przybiera na sile i na szybkości.Cały wszechświat zbiegł się ze wszystkich stron, a jego części przepychały się, szturchały wzajemnie, eksplodowały i rozpadały w szaleńczym, desperackim pędzie, by połączyć się w jedno w ramach tego osobliwego końca wszystkiego.Wildheit, by przekonać się, że okręt żandarmerii dołączył do kosmicznego biegu po śmierć, nie musiał sprawdzać tego na przyrządach.Rozmiary olbrzymiej kuli wciąż rosły.Jeszcze szybciej wzmagała się prędkość pędzącego w jego kierunku gwiezdnego tworzywa.Wtłaczane do spiralnego leja, zmiażdżone w procesie samozniszczenia słońca ścieśniały się coraz bardziej.Nasilenie promieniowania w przestrzeni wzrosło do tego stopnia, że urządzenia chłodzące statku nie znajdowały ujścia dla nadmiaru własnego gromadzonego ciepła.Temperatura wewnątrz osiągała niepokojące wartości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]