Podstrony
- Strona startowa
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- J.Chmielewska Jeden kierunek ru
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- Grisham John Lawa przysieglych
- Niziurski Edmund Opowiadania.WHITE
- balzac honoriusz komedia ludzka i
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- McCaffrey Anne Moreta Pani Smokow z Pern (SCAN
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tohuwabohu.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A nowa czapka marynarska z ruskiego okrętu wojennego, a wielkigrzebień, pozbawiony zaledwie dwóch zębów, a zagłówek kolejowy z sypialne-go wagonu, a butelka niemowlęca ze smoczkiem w doskonałym stanie, a małoużywana rura do pompowania czegoś, może wody, gruba jak ręka, a kanister pla-stykowy z zakrętką, a czterometrowa decha dębowa, dwucalówka.W porządku,niech będzie, decha to drewno.Ale baniak żelazny trzy metry średnicy, długijak wagon kolejowy.?Nie powiedział wprost, że jestem bezdennie głupia, bo zawsze się wyrażałelegancko, ale dał mi to do zrozumienia bardzo wyraznie.Nic z tego wszystkiegonie pochodzi sprzed dwudziestu milionów lat, szczególnie za tworzywa sztucz-ne można gwarantować, ważne jest wyłącznie właśnie drewno, i nie byle jakie,nie połamane deseczki ze skrzynek na ryby, tylko czarne kawałki, od malutkichstrzępków poczynając, a na grubych pniakach kończąc, poprzez patyki najróż-niejszych rozmiarów.To jest owo drewno bursztynowi towarzyszące i po nim się32rozpoznaje, czy morze ruszyło właściwe warstwy.Bez czarnego drewna o bursz-tynie nie ma co marzyć.Byłam zdolną dziewczynką i teraz już szybko nauczyłam się rozpoznawaćczarne strzępki.Nieco pózniej zaś nauczyłam się dostrzegać czarne śmieci w morzu.Trafiłam przy porcie na gmerających siatkami w morzu rybaków-bursztynia-rzy i Waldemar, bo w jego domu już wtedy zamieszkaliśmy, z litości pokazał mi,w czym dzieło.Tak długo wpatrywałam się w falującą wodę, że wreszcie mu-siałam zobaczyć nie tylko jedną czarną plamę, ale też inne, mniejsze, odleglejsze,chyboczące się przy dnie czarne smugi i nawet kołyszące się z falą kawałki, głów-nie patyki.Posunął się tak daleko, że dał mi na chwilę do ręki swoją siatkę, po-uczył, jak się to robi, zagarniać należało od dna i od razu unosić, pociągając, żebyzawartość nie wypłynęła z powrotem.Ciężka ta jego siatka była jak piorun, aleudało mi się osiągnąć sukces i wyłowiłam sobie ten pierwszy bursztyn, mleczny,trójkątny, nieduży, ale i tak większy niż wszystkie zebrane.Zapłonęłam amokiemdoskonałym.Mój wymarzony mężczyzna, symulując brak głębszego zainteresowania, włą-czył się w imprezę, rzekomo dla mojej przyjemności.Przyobiecał mi siatkę.Mi-mo licznych starań i jeszcze liczniejszych pozorów, Panem Bogiem jednak nie byłi wszystkiego nie wiedział.Zaczął od eksperymentu, nabywając w Elblągu siatkęrybacką, rodzaj podbieraka, doskonałą na mazurską uklejkę.W morskich śmie-ciach wygięła się i połamała od pierwszego kopa.Nic nie mówiłam, ale musiałamchyba jakoś patrzeć, bo szarpnęła nim ambicja i zapowiedział, że jeszcze zobaczę.Zobaczyłam w rok pózniej.Był to już siódmy rok od owej chwili, kiedy pierw-szy raz ujrzałam złocistą smugę na plaży.Mój wymarzeniec potraktował sprawę poważnie i dwie siatki z grzebieniówkiwykonał własnoręcznie.Znakomite! Bez porównania lżejsze niż te rybackie ka-czorki, a za to nie do zdarcia, drągi zaś do nich wetknął też zdumiewająco lekkie,z jakiegoś idealnie wysuszonego drewna, znalezionego w głębiach lasu.Na masz-ty by się nadawały.Od słodkiego pieska różnił się zgoła wstrząsająco, a ciąglejeszcze robiłam porównania, słodki piesek kazałby mi o te siatki postarać się sa-mej i jeszcze by krytykował.Boże, do jakiegoż nieba przeszłam.! W dodatku,zważywszy iż były to czasy reglamentacji i przydziałów specjalnych, dzięki cze-mu niczego nie można było zwyczajnie kupić, mój wymarzeniec kazał sobie pry-watnie uszyć nieprzemakalny kombinezon.Wyglądał w nim epokowo! W efekcietych wszystkich jego poczynań moje serce zakwitło wzmożonym uwielbieniemdla bóstwa.Od pierwszej chwili zabawy zawarliśmy umowę, jedna kupa jego, druga mo-ja, na zmianę.W płomieniach uczuć i wypiekach na twarzy, siąkając energicznienosem, z którego mi ciekło nie od kataru, tylko z zimna, przegarniałam jego ku-py, wybierając z nich jego zdobycz.Jako rzetelnie w tym momencie zakochana33oślica marzyłam, żeby w którejś znalezć jakiś cud, bryłę wagi pół kilo, z muchąw środku, obłoczkiem, trawką, krokodylem.! Nie jest wykluczone, że gdybymznalazła coś takiego w swojej, przełożyłabym do jego, bo niczego w owych chwi-lach nie pragnęłam bardziej niż uszczęśliwić mężczyznę.Inne sposoby uszczęśliwiania najwidoczniej wychodziły mi nie najlepiej.Bursztyn ogólnie był, pogoda sprzyjała, śmieci podchodziły.Trzeciego dniatej współpracy, być może przez brak półkilowej bryły, ponownie opętały mniezeszłoroczne chęci.Zalęgło się we mnie cichutkie na razie i nieśmiałe pragnienieposiadania całkowicie własnej kupy, osobiście wyciągniętej z morza.Pragnienienabierało rumieńców, poza tym trochę się czułam jak pasożyt, bo jak to tak, onpracuje, a ja korzystam, nie przywykłam do takich dziwnych sytuacji, wolałabymsama.Siatkę miałam, długie gumiaki też, ale jakoś umykała mi szansa.Każdeśmieci, wypatrzone bliżej brzegu, w płytszej wodzie, on od razu wyciągał i znówrobiło się to samo, jedno dla niego, drugie dla mnie.Swoją chciwość na bursztynstarał się powściągliwie ukrywać, ale też w nim tkwiła, widać ją było, wyłaziłaszparami, jak para spod nieszczelnej pokrywki na bulgoczącym garnku.W dodatku udawał, że moje staranne wydłubywanie jego zdobyczy nie sta-nowi dla niego żadnej pomocy.Może i rzeczywiście wcale go nie chciał, w tychśmietnikowych znaleziskach każda bryłka, każdy kawałek, miodowo błyskającyspod czarnych patyków, to były odkrycia, od których serce łomotało.Może japragnęłam własnej, prywatnej kupy, a on własnego, prywatnego łomotu.?W każdym razie na moje pełne zapału pytanie: Wygrzebać ci.?Odpowiadał obojętnie: Jak chcesz.Jeśli ci to sprawia przyjemność.Dość rychło przestało mi sprawiać przyjemność.Co gorsza, tak się jakoś składało, że te jego kupy były urodzajniejsze, przy-trafiały się w nich większe sztuki niż w moich.W moich przeważnie drobnica.Nie, cóż znowu, nie oszukiwał mnie, broń Boże, ciągnął uczciwie jak leci, aletajemnicza i złośliwa siła kierowała jego ręką i siatką niekorzystnie dla mnie.Nielubiła mnie widocznie.Nie wytrzymałam, przełamałam rozterkę, czwartego dnia zrobiłam to samoco w ubiegłym roku, oznajmiłam, że idę w przeciwną stronę.Morze jak zupa,ledwo chlupocze, nic nie wyrzuca, ale nie szkodzi, udam się w kierunku ZwiązkuRadzieckiego i popatrzę, co tam słychać. Ja bym raczej popatrzył, co widać skorygowało mnie bóstwo. No do-brze, może coś tam się jeszcze plącze, ale to będą wybiórki.Wątpię, czy podsuniecoś nowego.Nowe, nie nowe, musiałam odetchnąć.Niechby nawet wybiórki, ale moje wła-sne.Rozeszliśmy się w dwie przeciwne strony świata.34Wlokłam się jak za pogrzebem, z przyjemnością gapiąc się na czyste morze,czysty piaseczek i nikłą linię starych śmieci, sto razy przegrzebanych.Przy nimnie mogłabym się tak wlec, zawsze chodził szybciej, zmuszając do ruchu i mnie.A ja właśnie chciałam sobie trochę polezć niczym paralityczka, postać chwilami,połypać okiem na imitację fali, ponapawać się ulubionym widokiem.Nareszciezyskałam tę możliwość.Rzeczywiście, na nowości nie było szans.Co miało wylezć, wylazło przez mi-nione kilka dni po sztormie, kiedy fala siadała.Wiatr, o ile ten łagodny powiewekmożna było nazwać wiatrem, wiał od lądu, z południa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]