Podstrony
- Strona startowa
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- 10.Glen Cook Zolnierze zyja
- Cook Glen Slodki srebrny blues
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (2)
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Stephen King Christine
- Rice Anne Wywiad z wampirem
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ugrzesia.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tubylcy i tak nie będą pod wrażeniem.Oczywiście, jeśli to zabawa, może w jej trakcie zapomnisz o swojej wyższości.Chyba że trafisz w ciasny zaułek.Hullar wyszedł, wciągnął się na stołek, wyssał piwo, które podał mu Crunch, zmierzył wzrokiem plac boju i wzruszył ramionami.Bishoffa Hullara nie można rozczarować.Był facetem podobnym do mnie.Spodziewał się najgorszego.- Wałęsasz się, Garrett?- Nie całkiem.- Nie uwierzę, że polubiłeś to miejsce.Facet z twoją reputacją.- Nie.To chodzi o te drugą sprawę, nad którą pracuję.- Morderstwa.Nie powiesz mi, że popełniono następne.- Musiałem pomyśleć przy kolacji.O Candy i tej dziewczynie, której tu nie było tamtego dnia, której ty i Crunch nie widzieliście i nie znacie.Przyszło mi do głowy, że bogate dziewczyny mogą udawać dziwki, tak dla zabawy.Jak te dwie, blondynka i brunetka.Nie należą do typu tych, które spodziewałbym się tu spotkać.- No i?- Znasz Polędwicę, Hullar.Wiesz, co tu się dzieje.To nowa moda wśród bogatych smarkul, znudzonych, bo ich faceci poszli na wojnę?- A po co ci to wiedzieć?- Może mój morderca właśnie tu sobie wybiera ofiarę? Może spotkam go, kiedy będzie szukał kolejnego celu?- Siedzisz w biznesie anioła stróża? Burknąłem coś.- Dawno cię tu nie było, Garrett.Tak, przychodzili tu bogacze.Nie tylko dziewczyny.One chcą pracować wyłącznie w takich spelunach jak moja.Te najgorsze, zazwyczaj starsze, idą handlować tyłkami w Namiętnej Wiedźmie lub Czarnym Gromie, albo gdzie indziej.Mafia je dopuszcza, bo łatwo z nimi ubić interes.Jak miałeś już setki wywłok, nabierasz ochoty, żeby czasem przelecieć szynkę jakiejś wysoko urodzonej damy.- Rozumiem tę psychologię.- Jak wszyscy.Jak wszyscy.I to jest cały problem.- Hmmm?- Dla interesów to dobrze, jeśli ta cała śliczna młodzież się tu schodzi.Idzie sporo forsy, nawet przy złej pogodzie.Ale co będzie, jak się zorientują ich ojcowie i mężowie? Co będzie wtedy? Hę?- Racja.- Rodzice nie byliby zadowoleni.A biorąc pod uwagę pokrętną ludzką naturę, nie na dziewczyny spadnie cała wina.Im bogatsi są ludzie, tym mniej chętnie obarczają dzieciaki odpowiedzialnością za ich własne czyny.- Jak ci się zdaje, ile ich tu jest?Nie mogło być dużo, bo już zaczęłyby rozrabiać.- Nie chodzę wiele, Garrett, nie liczę, kto dla kogo pracuje w Polędwicy i po co.Wiesz, o co mi idzie?- Wiem.- Ale widać je wyraźnie.Ludzie mówią.Jeśli mnie spytasz, będzie ich z górą setka.Teraz największa masa już przeszła.Zostały tylko te, które późno przyszły, i takie, które lubią te rzeczy na ostro.Dzisiaj może ich być najwyżej trzydzieści.Takie jak moja Candy są już wyjątkiem.Wszystko przejdzie za dwa miesiące.- Znajdą inną zabawę.Hullar wzruszył ramionami.- Może.Nie obchodzą mnie bogate dzieciaki.- To wyrównujesz rachunki, bo ty ich też nie obchodzisz.- Obserwowałem Candy.Nie wyglądało na to, żebym miał okazję dziś sobie z nią pogadać.Miała kilku żeglarzy, a następni czekali w kolejce.Hullar i Crunch będą musieli rozwalić parę gęb, jeśli zaczną sobie wyobrażać nie wiadomo co.- Idziesz gdzieś? - Sokolooki Hullar spostrzegł, że wstaję.- Chyba rozejrzę się za innymi dziewczynami.Ciekawe, czy je zauważę.Masz pomysł, gdzie ich szukać?- Chcesz tylko brunetki? W typie Candy?- W zasadzie tak.Zamyślił się.Nie nad moim problemem, o nie.Jednym okiem obserwował żeglarzy Candy.Właśnie zaczął się wkurzać.- Kryształowy Kandelabr, Gość w Masce, Namiętna Wiedźma, U Mamy Sama.Widziałem twój typ w każdym z tych miejsc, tym czy innym razem.Nie wiem, czy są tam jeszcze.Te dziewczyny przychodzą i odchodzą jak chcą.I nie mają stałych godzin.- Dzięki, Hullar, jesteś księciem.- Co? Co takiego? - warknął nagle Crunch.Wyszedł zza baru z paskudnie wielką pałą w łapie.- Może zaczniesz uważać na słowa, gówniarzu.Hullar potrząsnął głową.- Książe! - wrzasnął do ucha Cruncha.- Nazwał mnie księciem.Musisz mu wybaczyć, Garrett.Czyta z ruchu warg.Czasem się myli[1].Crunch odłożył pałę, ale nie przestał się krzywić.Nie wiedział, czy ma ufać szefowi, czy własnej wyobraźni.Wszędzie, gdzie pójdę, natykam się na świrów.Kryształowy Kandelabr, jak wynikało z samej nazwy, pretendował do pewnego poziomu.Dziewczyny z Góry jedynie spełniałyby zamówienie zarządu.Tam się udałem na początek.Wszedłem i wyszedłem po czasie, jaki był potrzebny, żeby wychłeptać piwo.Nie dowiedziałem się niczego, poza tym że ktoś tam znał moją gębę i nie podobał mu się sposób, w jaki zarabiam na życie.Lepiej poszło mi w Gościu w Masce.Tam miałem znajomych.I tu także nazwa była bardzo odpowiednia.Ludzie wkładali maski, zanim weszli do środka.Podobnie było z pracownikami lokalu.Gość w Masce żywił jedynie wybranych gości.Facet, którego znałem, był wykidajłą, mieszańcem wysokim na dziewięć stóp, z muskularni na muskułach i masą miedzy uszami twardszą niż gdziekolwiek indziej.Wypiłem trzy piwa, zanim zrozumiał, co chcę od niego.Nawet wtedy nic by nie powiedział, gdyby nie był mi czegoś winien.A to, co miał do powiedzenia, nie było warte słuchania.Jedyna dziewczyna typu Góry, jaka pracowała tu ostatnio, była blondynką, i to tak napaloną, że właściciele się wystraszyli.Od wielu tygodni nie widzieli brunetki.Ostatnia odeszła po drugim wieczorze.Pamiętał jeszcze jej imię, Dixie.- Dixie.Dobrze, to się przyda.Dzięki, Bugs.Masz, napij się za moje zdrowie.- Hej, dzięki, Garrett, fajny z ciebie gość.- Bugs był jednym z tych ludzi, których zawsze zadziwia, jeśli zrobisz dla nich coś miłego, choćby drobiazg.Po jakimś czasie uważasz, że cały świat byłby dla niego miły tylko po to, żeby patrzeć na jego zdziwienie.Pożeglowałem w stronę Namiętnej Wiedźmy.Wiedźma była dziwna, nawet jak na Polędwicę.Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego miejsca.Pracowało tu dużo dziewczyn, w większości tancerek i w większości skąpo odzianych.Były bardzo przyjacielskie.Oblazłyby cię jak wszy, gdyby wierzyły, że Wsadzisz im w majtki bodaj markę.Były dostępne, ale nie dla każdego.Odbywało się tu coś w rodzaju licytacji.Dziewczyny pracowały nad tłumem, spijając i rozpijając facetów, podbijając stawki aż do zamknięcia.Zręczna dziewczyna była w stanie wyciągnąć tam więcej jednym numerkiem niż normalna, ciężko harująca przez całą noc.Wszystko, co sprawia, że gość rozstaje się z forsą, znajdziecie właśnie tu, w Polędwicy.- Widziałeś kiedy tyle cycków do kupy, co, Garrett? Podskoczyłem.Nie spodziewałem się spotkać przyjaciół w takim miejscu.To nie był przyjaciel- Mieszczuch? Kupa czasu.Nie.Nigdy.A w ogóle teraz też nie powinienem ich oglądać.Mieszczuch Billy Byrd był facetem, którego ma się na myśli, mówiąc, że ktoś wygląda jak fretka.Chodzący stereotyp.Wyglądał na ślisko- wrednego i taki też był.Szpiegował ludzi, sprzedawał informację temu, kto więcej zapłacił.Sam korzystałem z jego usług, stąd mnie znał.Mieszczuch nosił kupę taniej biżuterii i jaskrawe ciuchy.W zębach trzymał długą faję z kości słoniowej.Postukał się ustnikiem po zębach, wskazał nim na jedną z kobiet- To masz na myśli?- Właśnie.Większe nie zawsze znaczy lepsze.- Musiała być niezła, zanim wdała się grawitacja.- Mieszczuch Billy Byrd należał do tych ludzi, którzy sądzą, że grawitacja się wdaje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]