Podstrony
- Strona startowa
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- 10.Glen Cook Zolnierze zyja
- Cook Glen Slodki srebrny blues
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (2)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18)
- Clarke Arthur C Ogrod ramy (SCAN dal 1061)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kuchniabreni.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję za rozmowę - powiedziała Susan.W drzwiach zawahała się i spojrzała na Starka.- To pocieszające wiedzieć, że nie jest pan taki straszny, jak pana malują.- Być może podzieli pani opinię innych, jeżeli znajdzie pani czas, żeby wpaść na mój obchód szkoleniowy - rzekł Stark i roześmiał się.Kiedy Susan pożegnała się i wyszła, podszedł do biurka i przez telefon wewnętrzny polecił sekretarce:- Proszę zadzwonić do doktora Chandlera i dowiedzieć się, czy rozmawiał już z doktorem Bellowsem.Proszę mu powiedzieć, że sprawę znalezionych lekarstw chcę mieć wyjaśnioną jak najszybciej.Odwrócił się i spojrzał przez okno na kompleks budynków szpitalnych.Jego życie było tak ściśle związane z tym szpitalem, że pod pewnymi względami czuł się z nim zrośnięty.To, co Bellows mówił Susan, było prawdą.Stark zainwestował w ten szpital ogromne sumy, żeby go unowocześnić, i sfinansował budowę siedmiu nowych budynków.Po części właśnie temu zawdzięczał, że był tu głównym chirurgiem.Im dłużej myślał o lekarstwach znalezionych w szafce 338, i o konsekwencjach tego faktu, tym większy ogarniał go gniew.Był to jeszcze jeden przykład na to, że jeśli chce się myśleć o sukcesach na dłuższą metę, nie wolno za grosz ufać ludziom.- Do diabła - powiedział na głos, zapatrzony w śniegowe chmury kłębiące się po niebie.Głupcy mogli podkopać wszystkie jego wysiłki zmierzające do zapewnienia temu szpitalowi miana najlepszego w kraju.Lata pracy poszłyby na marne.To jeszcze bardziej utwierdzało go w wierze, że jeżeli coś ma być zrobione dobrze, sam musi tego dopilnować.Wtorek, 24 lutegoGodzina 19.20Mrok zimowej nocy od dawna już spowijał Boston, kiedy Susan wysiadła z kolejki do Harvardu na naziemnym przystanku przy Charles Street.Nadal wiejący znad Arktyki wiatr świstał po nim od strony rzeki i przelatywał wzdłuż peronu w krótkich, gwałtownych porywach.Idąc do schodów, Susan pochyliła się.Z prawej strony minął ją pociąg, który wpadł na stację i z piskiem kół wypadł z niej, skręcając do tunelu.Żeby dostać się z Charles Street do Cambridge Street skorzystała z kładki dla pieszych.W dole potok ulicznego ruchu zmalał i przejeżdżały tylko pojedyncze samochody, ale niezdrowy odór spalin nadal zatruwał nocne powietrze.Susan zeszła po schodach na Charles Street.Przed nocnym sklepem stała jak zwykle zbieranina pijanych lub zaćpanych typów, po których można było się spodziewać wszystkiego.Paru ruszyło w jej stronę, nagabując o kilka groszy.W odpowiedzi przyspieszyła kroku.i zderzyła się z brodaczem w wytartym ubraniu, który umyślnie zastąpił jej drogę.- Nie kupisz „Real Paper” albo „Phoenix”, laluniu? - spytał brodacz z pokrytymi łojotokowym łupieżem powiekami.W prawej ręce trzymał kilka gazet.Susan cofnęła się, a potem wyminęła go prędko, nie zważając na bezlitosne szyderstwa i śmiech nocnych marków.Poszła Charles Street i niebawem otoczenie zmieniło się.Wystawy kilku sklepów z antykami zachęcały do zabałamucenia, ale zimny wiatr ją ponaglił.Przy Mount Vernon Street skręciła w lewo i zaczęła się wspinać na Beacon Hill.Numery na drzwiach domów świadczyły, że ma przed sobą kawałek drogi.Przeszła przez Louisbourg Square.Pomarańczowa poświata z gotyckich okien z kamiennymi słupkami rzucała ciepłe promienie w zimną noc.Tutejsze domy z masywnymi ceglanymi fasadami dawały poczucie spokoju i bezpieczeństwa.Bellows mieszkał w budynku po lewej stronie ulicy, oddalonym o sto metrów od Louisbourg Square.Przed wszystkimi domami rozpościerały się małe trawniczki i rosły strzeliste wiązy.Susan pchnęła metalową bramkę i weszła na kamienne schody, prowadzące ku ciężkim rzeźbionym drzwiom.Znalazłszy się w holu, zaczęła chuchać na zziębnięte palce i dreptać w miejscu, żeby pobudzić w nogach krążenie krwi.Od listopada do marca zawsze marzły jej dłonie i stopy.Rozgrzewając się, sprawdziła nazwiska lokatorów przy drzwiach.Bellows mieszkał pod piątym.Nacisnęła więc mocno guzik i w odpowiedzi rozległ się ochrypły brzęczyk.Lekko spłoszona sięgnęła do klamki, zadrapując sobie palce o metalową osłonę framugi, kiedy drzwi otworzyły się na oścież.Z palców pociekło jej trochę krwi, więc podniosła dłoń do ust.Przed sobą miała lewoskrętną spiralę schodów.W górze wisiał lśniący mosiężny żyrandol, a dzięki lustru w pozłacanych ramach hol wydawał się przestronniejszy.Odruchowo poprawiła sobie w lustrze włosy, przygładzając je na skroniach.Wchodząc na górę zauważyła, że na każdym piętrze wiszą reprodukcje Brueghla oprawione w ładne ramki.Kiedy wreszcie dotarła na najwyższe piętro, przystanęła, przytrzymując się poręczy, jakby była ogromnie zmęczona.W dole klatki schodowej, pięć pięter niżej, widziała wyłożoną płytkami podłogę holu.Bellows otworzył drzwi mieszkania, zanim zdążyła zapukać.- Mam tu w razie potrzeby butlę z tlenem, babuniu - powiedział z uśmiechem.- O Boże, jakie to rozrzedzone powietrze.Może lepiej posiedzę sobie na tych schodach i zregeneruję siły.- Kieliszeczek bordeaux postawi cię na nogi.Daj rękę.Susan pozwoliła mu zaprowadzić się do mieszkania.Zdejmując płaszcz, rozejrzała się po pokoju.Bellows zniknął w kuchni i powrócił stamtąd z dwoma kieliszkami rubinowego wina.Susan rzuciła płaszcz na stojące przy drzwiach krzesło i ściągnęła z nóg botki.W roztargnieniu ujęła kieliszek i pociągnęła łyk wina, ponieważ całą jej uwagę przykuł pokój, w którym się znalazła.- Jak na chirurga, urządzone z dużym smakiem - powiedziała, przechodząc na jego środek.Pokój miał wymiary sześć na dwanaście metrów.Po obu stronach stały duże staroświeckie kominki, w których płonął wesoły ogień.Belkowany katedralny sufit, zawieszony bardzo wysoko - w najwyższym miejscu sześć metrów nad podłogą - schodził ku obu kominkom.Przeciwległą ścianę wypełniały geometryczne kształty półek zastawionych książkami oraz aparaturą nagłaśniającą, telewizorem i magnetofonem.Bliższa ze ścian, wykonana z surowej cegły, obwieszona była litografiami, obrazami i gustownie oprawionymi średniowiecznymi nutami.Na kominku z prawej tykał dyskretnie antyczny zegar, natomiast ozdobą kominka z lewej był stojący na jego gzymsie model okrętu.Przez znajdujące się po bokach kominków okna widać było na tle nocnego nieba sylwetki niepoliczonych krzywych kominów.Umeblowanie było bardziej niż skromne.Bellows obdarzył zaufaniem zbiór małych gęstych dywaników, którym królował na środku pokoju błękitnokremowy bucharski dywan.Stał na nim niski onyksowy stolik do kawy, otoczony licznymi, sporych rozmiarów poduszkami pokrytymi sztruksem w szokujących oko kolorach.- Pięknie tu u ciebie - powiedziała Susan, stojąc na środku, a potem zakręciła się i upadła między poduszki.- Nie spodziewałam się czegoś takiego.- A czego się spodziewałaś? - spytał Bellows, siadając po drugiej stronie stolika.- Zwykłego mieszkania.No wiesz, takiego ze stołami, fotelami, kanapą itd.Roześmieli się, zdając sobie sprawę, że właściwie wcale się nie znają.W miarę wypitego wina rozmowa zeszła w swobodniejsze rejony.Susan wyciągnęła nogi w stronę kominka mając nadzieję, że rozgrzeje zmarznięte palce.- Jeszcze wina, Susan?- O tak.Jest cudowne.Bellows wyszedł do kuchni po butelkę i ponownie napełnił kieliszki.- To nieprawdopodobne, jaki dziś miałam dzień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]