Podstrony
- Strona startowa
- Collins Jackie Hollywood 3 Dzieci z Hollywood
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan (2)
- Szklarski Alfred Tomek na wojennej sciezce (SCAN
- Alfred Szklarski Tomek Wsrod Lowcow Glow
- Alfred Szklarski Tomek wsrod lowcow glow (2)
- Szklarski Alfred 6 Tomek wsrod lowcow glow
- Szklarski Alfred Sobowtor profesora Rawy (SCAN d
- Haldeman Joe Wieczna wolnosc
- Farkas Viktor Poza granicami wyobrazni
- Philip K. Dick Czas poza czasem
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- orla.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uczułem tak żywo swoje winy, iż zawstydziłem się sam siebie.Po tylu przyrzeczeniach,tylu próżnych zapałach, tylu zamiarach i nadziejach, oto w rezultacie, com uczynił, i to w trzymiesiące! Sądziłem, że mam w sercu skarb, a wysączyła się zeń jedynie gorzka żółć, czczymajak,.nieszczęście kobiety, którą ubóstwiałem.Pierwszy raz spojrzałem sobie prosto woczy; Brygida nie wyrzucała mi nic; chciała wyjechać i nie mogła; gotowa była cierpieć jesz-cze.Spytałem nagle sam siebie, czy nie powinienem jej opuścić, czy nie mnie należało sięoddalić i uwolnić ją od tej plagi.Wstałem i przeszedłszy do sąsiedniego pokoju, siadłem na walizie.Utopiłem czoło w rę-kach i zapadłem w jakąś martwotę.Patrzałem dokoła siebie na wszystkie te na wpółgotowepakunki, na suknie rozrzucone po sprzętach; ach, znałem je tak dobrze; coś z mego serca byłowe wszystkim, co się jej dotknęło.Zacząłem przechodzić w myśli wszystkie krzywdy, którejej wyrządziłem; ujrzałem słodką Brygidę pod lipami i białą kózkę biegnącą za nią. Ha! - wykrzyknąłem - jakim prawem? Kto cię ośmielił zbliżać się do niej i ściągać rękęna tę kobietę? Kto zezwolił, aby istota ludzka cierpiała dla ciebie? Trefisz włosy przed lu-strem i idziesz jak fircyk na podboje do smętnej kochanki; rzucasz się na poduszki, na którychona przed chwilą modliła się za ciebie i za siebie, i trącasz lekko, z niedbałą miną, te wątłeręce, które drżą jeszcze.Umiesz wcale niezle rozpalać swoją biedną głowę; w chwilach miło-snych uniesień jesteś dosyć wymowny; podobnie jak ów adwokat, który wychodzi z czerwo-nymi oczami z audiencji, na której przegrał oszukańczy proces.Bawisz się w zepsute dziecko,igrasz z cierpieniem; szpilką od włosów spełniasz wytworne morderstwo.Co powiesz żywe-mu Bogu, skoro dokończysz swego dzieła? Jaki los czeka kobietę, która cię kocha? Dokąd tysię osuwasz, gdzie padasz, gdy ona wspiera się na tobie? Z jaką twarzą pogrzebiesz pewnegodnia bladą i nieszczęsną kochankę, jak ona pogrzebała dziś ostatnią istotę, która była jej obro-ną? Tak, tak, to pewne, pogrzebiesz ją; miłość twoja zabija ją i zżera; rzuciłeś ją na łup swoimfuriom, ona to je nasyca.Jeśli pójdziesz za tą kobietą, umrze przez ciebie.Strzeż się! Jej do-bry anioł waha się; uderzył w ten dom, aby zeń wygnać nieszczęsną i haniebną namiętność!Natchnął Brygidę zamiarem wyjazdu; szepce jej może w tej chwili ostatnią przestrogę.Omorderco! kacie! strzeż się! tu chodzi o śmierć i życie!Tak mówiłem sam do siebie, ale równocześnie ujrzałem na sofie perkalową suknię w prąż-ki, już złożoną do zapakowania.Sukienka ta była świadkiem jednego z niewielu naszychszczęśliwych dni.Ująłem ją. Ja opuścić ciebie! - rzekłem - ja stracić ciebie! O ty perkalikowa sukienko, chcesz jechaćbeze mnie?Nie, nie mogę opuścić Brygidy; w tej chwili to by była podłość.Straciła ciotkę, zostałasama: gnębi ją potwarz ukrytego wroga.To może być tylko Merkanson; rozgadał z pewnościąrozmowę o Dalensie: przejrzawszy mą zazdrość, domyślił się reszty.Oto z pewnością jasz-czurka, która ośliniła jadem mój ukochany kwiat.Trzeba go najpierw ukarać, następnie zaśnaprawić krzywdę, którą uczyniłem Brygidzie.Ja szalony! Chcę ją opuścić, wówczas gdytrzeba szczęściem, opieką i miłością spłacić wszystkie łzy, które wylała przeze mnie! Kiedyjestem, na całym świecie, jej jedynym oparciem, jedynym przyjacielem, orężem! Kiedy po-winienem iść za nią na kraj świata, osłonić ją własnym ciałem, pocieszyć ją za to, że mniepokochała, że mi się oddała!- Brygido! - wykrzyknąłem wchodząc do pokoju, w którym ona została - zaczekaj godzi-nę, wrócę.- Dokąd idziesz? - spytała.- Zaczekaj - rzekłem - nie jedz beze mnie.Przypomnij sobie słowa Ruth: Gdziekolwieksię udasz, twój lud będzie moim ludem, twój Bóg moim Bogiem; ziemia, w której umrzesz,ujrzy i moją śmierć, pochowają mnie tam gdzie i ciebie.94Wyszedłem spiesznie i pobiegłem do Merkansana; powiedziano mi, że wyszedł, postano-wiłem czekać.Siadłem w kącie, w skórzanym fotelu, przy czarnym i brudnym stole.Zaczynał mi się czasdłużyć, kiedy nagle przypomniałem sobie pojedynek o pierwszą kochankę.,,Wyniosłem zeń - pomyślałem - tęgi postrzał z pistoletu i opinię skończonego dudka.Poco ja tu przyszedłem? Ksiądz nie będzie się przecież strzelał; jeśli zechcę szukać sprzeczki,odpowie, iż sukienka uwalnia go od tego rodzaju rozmów; będzie miał tylko nowy przedmiotdo plotek.Co zresztą gadają? O co tak chodzi Brygidzie? Mówią, że gubi swoją dobrą sławę,że ja się znęcam nad nią, że zle czyni pozwalając na to.Cóż za głupstwo! To wszystko nicnikogo nie obchodzi; jedyny sposób to dać się ludziom wygadać; zaprzątać się podobnymibredniami, znaczy nadawać im wagę.Czy można mieszkańcom zapadłej dziury bronić, abysię zajmowali sąsiadami? Można przeszkodzić dewotkom w obmawianiu kobiety, która makochanka? Jakim cudem zdołałby kto zapobiec gadaniom? Jeśli mówią, że się znęcam nadBrygidą, do mnie należy zaprzeczyć temu swym postępowaniem, a nie gwałtem.Byłoby rów-nie niedorzecznie szukać zwady z Merkansonem, co wynosić się stąd dla plotek.Nie, nietrzeba wyjeżdżać, to by była zła taktyka; to by znaczyło oznajmić całemu światu, że miałsłuszność i zgotować triumf plotkarzom.Nie trzeba ani wyjeżdżać, ani zwracać uwagi.Wróciłem do Brygidy.Nie minęło pół godziny, a ja już trzy razy zmieniłem poglądy.Od-radziłem jej wyjazd, opowiedziałem swój krok i przyczyny, dla których go poniechałem.Słu-chała powolnie; mimo to chciała jechać; dom, gdzie umarła ciotka, stał się jej wstrętny, trzebabyło wielu wysiłków z mej strony, aby ją odwieść od zamiaru; udało mi się wreszcie.Powta-rzaliśmy sobie, że gardzimy ludzkimi językami, że nie trzeba im w niczym ustępować ani teżnic zmieniać w naszym życiu.Przysięgałem, że miłość moja nagrodzi jej wszystkie zgryzoty:udała, ze wierzy.Rzekłem, iż jasno widzę dziś swoje winy; że postępowanie moje dowiedziejej mojej skruchy; że chcę odpędzać, niby złe widziadło, wszelki zły zaczyn, który został wmym sercu; że odtąd nie trzeba się już lękać napadów mej dumy lub kaprysu.I tak, Brygida,smutna i uległa, wciąż opleciona koło mej szyi poddała się czystemu kaprysowi, który ja sambrałem za światło rozumu.ROZDZIAA VJednego dnia, wszedłszy do niej, ujrzałem otwarty mały pokoik, który Brygida nazywałaswą kapliczką; w istocie był tam za cały sprzęt jedynie klęcznik oraz ołtarzyk: na nim krzyż iparę doniczek z kwiatami.Zciany, firanki, wszystko było białe jak śnieg.Brygida zamykałasię tam niekiedy, ale od czasu jak żyliśmy z sobą, rzadko.Uchyliłem drzwi i ujrzałem ją siedzącą na ziemi wśród porzuconych kwiatów.Trzymała wręku wianuszek, uwity jakby z zeschłych ziół, i kruszyła go w palcach. Co ty robisz? - spytałem.Zadrżała i podniosła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]