Podstrony
- Strona startowa
- IGRZYSKA ÂŒMIERCI 01 Igrzyska ÂŒmierci
- Michael Judith Œcieżki kłamstwa 01 Œcieżki kłamstwa
- Chattam Maxime Otchłań zła 01 Otchłań zła
- Howatch Susan Bogaci sš różni 01 Bogaci sš różni
- Trylogia Lando Calrissiana.01.Lando Calrissian i Mysloharfa Sharow (2)
- Vinge Joan D Krolowe 01 Krolowa Zimy
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Eddings Dav
- Kay Guy Gavriel Tigana
- Peter Charles Hoffer The Brave New World, A History of Early America Second Edition (2006)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kuchniabreni.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekała na Adama w zaułku koło kanału.Krople deszczu padały namętną zieloną wodę, a nisko wiszące chmury sprawiały, że wśródmurów zapadł wczesny zmierzch.Znaki pokrywały kamień, dziecięceobrazki namalowane węglem i kredą, wypisane imiona i wyznaniamiłości.Wśród tych namazanych bazgrołów widoczny był odcisk rękiwykonany czerwonym, ceglanym pyłem, nie zmyty jeszcze przezdeszcz - był tu już inny Dai Tranh.Chłodny deszcz ciekł jej po twarzy i włosach, spływał strumyczkiempo szyi stając się coraz cieplejszy.Tak jak sądziła, nie musiała czekaćdługo.Adam zawsze potrafił ją znalezć.Odrzucił kaptur i kosmykiwłosów przylgnęły mu do policzków.Uśmiechnął się na jej widok,lecz jej własna twarz była sztywna i pozbawiona czucia.- Co się stało? - spytał.Przestała panować nad sobą i ściągnęła brwi.Teraz, kiedy już stała znim twarzą w twarz, nic nie było łatwe.- Przepraszam.- Xin? O co chodzi? - Rozejrzał się dookoła, a jego rękę spoczęła narękojeści miecza.Obawiał się zasadzki, co ugodziło ją w serce.Odstrony świątynnego dziedzińca dolatywały głosy, a deszcz bębnił owodę.Podszedł bliżej i położył dłonie na jej ramionach.Nie chciaładrgnąć, lecz gdy jego oczy się zwęziły, wiedziała już, że jej się nieudało.- Przepraszam - powiedziała znowu.- Zostaję tutaj.- Całkowitezerwanie było zawsze najlepsze.-Tutaj?- W Sivahrze.Jednak nie przystanę z tobą do piratów.- Skrzywiłasię.- Zostanę z tobą - odpowiedział zdecydowanie.Potrząsnęła głową, krótko i gwałtownie i wyswobodziła się z jegouścisku.- Nie możesz.Przykro mi.- Słowa padające z jej ust były niczymkamienie, ale mówiła dalej.- Proszę, trzymaj się z dala od festiwaludziś w nocy.Nie chcę, żeby coś ci się stało.Czujność przesłoniła ból malujący się na jego twarzy.- Co się stanie?Nie odpowiedziała, tylko sięgnęła ręką i odczepiła ciężkie srebrnekółko z ucha.- Było nam.dobrze.- Wcisnęła mu kolczyk w dłoń, metal byłciepły jak ciało i przez uderzenie serca pozwoliła swojej dłonispoczywać w jego dłoni.- Dziękuję za to, że przywiozłeś mnie dodomu.Podniosła się na palcach i pocałowała go, czując na wargachdeszcz i sól.A potem odwróciła się i umknęła w stronę kanału.Czerwony ślad dłoni spływał po murze.* * *Adam wrócił, kiedy opuszczały świątynię.Isyllt zmarszczyła brwiwidząc jego ponurą minę, a Zhirin drgnęła.- Co się stało? - spytała w selafaińskim Isyllt.Zhirin odsunęła się,żeby zapewnić im prywatność.- Znalazłem Xinai.Opuściła nas, zostawiła swoją pracę.- Zostawiłamnie, Isyllt wyczytała z jego zgarbionej sylwetki.- Dołączyła dobuntowników.- Dai Tranh?- Na to wygląda.Ostrzegła mnie, żebym trzymał się z daleka odfestiwalu.Oczy Isyllt zwęziły się.- Cudownie.Zatem dziś wieczór zobaczymy lepszy pokaz niż maskii lampiony.Właśnie skończył się nasz wolny dzień.Musimy poznać tęczęść miasta dziś wieczór - zwróciła się do Zhirin, powtarzając to wassarijskim, gdy dziewczyna spojrzała na nią nic nie rozumiejąc.Kiedy podążali za Zhirin w stronę drugiego krańcu placu, Isylltzwolniła i położyła mu rękę na ramieniu.- Wszystko w porządku?Potrząsnął głową, rozpryskując krople deszczu.- Co za głupota.- Próbował się uśmiechnąć - a może był to grymas.-Nie pozwolę, żeby to przeszkodziło mi w pracy.Pokiwała głową uśmiechając się cierpko.- Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał pójść tam dziś wieczór.-Odwrócił się od współczucia pobrzmiewającego w jej głosie.- Mam pozwolić, żebyś zginęła?- Sama potrafię się o siebie zatroszczyć.- Zapomniałaś o tym, że Kiril obedrze mnie ze skóry, jeśli stanie cisię krzywda.Taką mam pracę - mam pilnować twoich tyłów.Uśmiechnęła się.- Dobrze.Kupiłam ci maskę.Rozdział 10- Będę na wpół ślepy w tym czymś - powiedział Adam, wpatrując sięgniewnie w trzymaną w dłoniach maskę.Isyllt zaśmiała się cicho, rozpakowując swój własny kostium.-Alewygląda bardzo groznie.Prychnął, przesuwając palcem po czarnej, wyprofilowanej skórze.Była to głowa szakala, stylizowana na malowidła ghulim straszącychna assarijskich pustyniach.Szerokie, skośne oczy i długie, spiczasteuszy podkreślone zostały złotą farbą.- Płacisz mi za to, żebym był skuteczny, a nie za grozny wygląd.- Dziś w nocy płacę ci za obydwie te rzeczy.W każdym razie wyglądał odpowiednio do swojej roli, odziany całyna czarno, w obcisłe ubranie pochodzące z północy, a nie w obszerneszaty w południowym stylu.Będzie uroczo kontrastował z jej białymjedwabiem.Jej kostium był prosty, luzne spodnie i długi sivahrijski kaftan, któryopinał ją zgrabnie w talii i był rozkloszowany od bioder po łydkę.Tkanina sprawiała, że strój był przepiękny, mienił się połyskującymitęczami, opalizującymi niczym mgła w blasku księżyca.Maska byłarównież biała - ostro zakończony owal ze skośnymi oczami i wykoń-czonymi futrem uszami.Włosy spływały jej luzno na plecy i kiedymiała na sobie maskę, kaftan z wysokim kołnierzem oraz miękkie białerękawiczki, było widać jedynie skórę na powiekach.Kiedy skończyła się ubierać, niebo o barwie popiołu przybrałoniebieskoszary odcień, a z ulicy w dole dolatywały już pokrzykiwania imuzyka.Zhirin czekała na nich w przedsionku.Jej maska była prostąmaseczką na oczy, lecz reszta kostiumu to rekompensowała.Włosymiała poprzetykane zielonymi i srebrzystymi wstążkami,a na jej sukni i kamizelce połyskiwały opalizujące łuski.Niebiesko-zielony malachitowy pył lśnił na jej obnażonych ramionachi odsłoniętej szyi oraz miękkich krągłościach brzucha.Kiedy dziewczyna zobaczyła Isyllt, otworzyła usta ze zdumienia iprzesunęła dłonią nad lewym okiem wykonując znak ochrony przedzłem.- Pani.do twarzy ci w tym kostiumie.- Dziękuję, jak sądzę.- Czy jesteś pewien, że chcesz zostać, mistrzu? - Zhirina spytałaVasiliosa, gdy ten odprowadzał ich do drzwi.- Nie martw się o mnie.Robię się za stary na pijackie hulanki.-Wyraznie mocniej utykał i pocierał swoje spuchnięte dłonie.- Teraz,kiedy nie ma Marat, która zmusza mnie do spożywania posiłków, możeuda mi się trochę popracować.Bawcie się dobrze.Uważajcie na siebie.- Poklepał Zhirin czule po ramieniu i zamknął za nimi drzwi.Noc przepełniona była radosnym nastrojem, muzyką i blaskiemlampionów, a w powietrzu unosił się mocny zapach wina i wońkadzideł.Kilku sprzedawców masek jeszcze zachwalało swoje towary,lecz niemal każda mijana twarz była już zakryta.Czaple i sowy, lwy 1psy myśliwskie, morskie potwory i duchy, tańczyły i śmiały się naulicach.Deszcz przestał padać, jakby na zachętę, lecz chmury wciążzwieszały się nad dachami, a twarz Isyllt stała się wkrótce wilgotna ilepka pod maską.Straże również wyległy w znacznej liczbie; czerwone munduryznaczyły niemal każdy róg ulicy, stali niczym kolumny zdobiąceuliczki.%7ładen z nich nie nosił maski.Podążyli za tłumem w stronę wodnego placu.Proporczyki i girlandyzwisały z dachów i mostów, a na każdym kanale świeczki unosiły sięna wodzie niczym świetliki.Tłumy zgęstniały, kiedy dotarli do ulicwokół Pływającego Ogrodu, aż nie mogli się poruszać bez ocierania sięo cudze ramiona ani zaplątywania w cudze kostiumy.Adam pochylił się, aż zderzyli się maskami.- To jest obłęd - powiedział.- Musimy się stąd wydostać.Jeśli coś sięstanie nie wybaczę sobie tego.Skinęła głową i zaczęła się przepychać na drugą stronę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]