Podstrony
- Strona startowa
- Bonda Katarzyna Tylko martwi nie kłamiš
- Grochola Katarzyna Podanie o milosc.BLACK
- Motylek Lipowo 1 Katarzyna Puzyńska
- Grochola Katarzyna Upowaznienie do szczescia
- Grochola Katarzyna Podanie o Miłosc
- Grochola Katarzyna Podanie o Miłoœć
- Katarzyna Grochola Upowaznienie do szczescia
- Idea Group Architectural Issues of Web Enabled Electronic Business
- Pratchett Terry Equal Rites
- Sagan Carl Kontakt (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kolazebate.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Obiecuję - odparł bez zastanowienia, bo wydało mu się, żenie mógłby odpowiedzieć inaczej.Nie teraz, w tej ciszy i pustcekorytarza, w którym stali tak blisko siebie, że mógłby policzyćpiegi na jej policzkach, gdyby tylko przyszło mu to do głowy.Igdyby pozwalało na to oświetlenie.Może to się wyjaśni przy okazji, uznał, wracając myślą doEwy i Piotra, i odprowadzając ją wzrokiem do drzwi pokoju.Jest niesamowita, pomyślał jeszcze, nim wyszedł na zewnątrz.Archeolodzy siedzieli na stopniach szkoły i sączyli piwo, dys-kutując o czymś zawzięcie przyciszonymi głosami.Gdy Robertusiadł obok nich, ucichli, więc domyślił się, że to właśnie on byłtematem rozmowy.- Podpadłeś szefowi - zauważył w końcu architekt Jacek ipodał Robertowi butelkę.- Wiem.Nic nie poradzę, że tak wyszło - Robert pociągnął łykpiwa, żeby zyskać na czasie.Zastanawiał się, co powiedzieć,żeby powiedzieć jak najmniej i żeby zabrzmiało to naturalnie.- Ewa chciała zobaczyć klasztor.- I ciebie wybrała na przewodnika? - z tonu pytania Siwego,które ociekało ironią, Robert wywnioskował, że obrał złątaktykę.- Miałem odmówić? - próbował się bronić.- Ależ skąd - wyraził opinię męskiej części ekspedycji Marcel.- Szczęściarz z ciebie.Piotra mało szlag nie trafił.Przez pół dniabył nie do zniesienia.- Tego się właśnie obawiałem.Nie zamierzałem wchodzić muw drogę - powiedział Robert, przypominając sobie swojąodmowę.Przynajmniej próbowałem powiedzieć nie, pomyślał.Zresztą, gdybym się skuteczniej opierał, nic byśmy nie znaleźli.Miał nadzieję, że szef to doceni i puści w niepamięć jegowieczorną nieobecność.W gruncie rzeczy przecież Piotr nie manajmniejszych powodów do zazdrości.Jeszcze, podszepnął mujakiś wewnętrzny głos.Jeszcze albo już, perswadował sobie.Ipo sprawie.- Gdzie dziewczyny? - zapytał, żeby zmienić temat.- Poszły się przejść.Dorota była w nie najlepszym humorze -Siwy popatrzył na niego z niechęcią, ale Robert nie czuł sięwinny.Prawie, wewnętrzny głos znowu się uaktywnił i Robertpróbował mu się przeciwstawić.Stanowczo nie mógłodpowiadać za nastroje koleżanki, choć oczywiście zdawałsobie sprawę, że Dorota ma do niego słabość.Dała mu to od-czuć już pierwszego dnia wykopalisk.Była ładna, ale ciąglebardziej w typie dziewczynki niż kobiety.Widząc, że rozmowa się nie klei, a każda nowa próba na-wiązania kontaktu służy tylko utrwaleniu jego wizerunkudonżuana, Robert skapitulował.Miał dość atrakcji jak na jedendzień, poczuł nagle, że jest bardzo zmęczony.Właściwie przezcałe popołudnie był spięty i dopiero teraz, po piwie, odprężyłsię i uspokoił, a oczy zaczęły mu się kleić.Oddał butelkęJackowi i poszedł się położyć.Zawinięty w skórę dziennikpodłożył pod karimatę, by czuwać nad nim przez sen.Zasnąłnatychmiast, bez barwnych obrazów, strzępków myśli, karuzeliwspomnień, sam na sam z ciemnością i własnym oddechem.Dzień drugiTuż przed świtem przez otwarte okno wdarł się do pokoju po-ranny ptasi śpiew.Przez kilka minut brzmiał w powietrzu, nimdotarł do Roberta i zmusił go do podniesienia ciężkich od snupowiek.W pokoju widać było już szare zarysy przedmiotów.Ptasie tony, których Robert nigdy nie nauczył się rozróżniać, aczego zawsze żałował, komponowały się dość nietypowo zmiarowym pochrapywaniem młodych, zdrowych mężczyzn.Obudzony wsłuchał się w ten oryginalny koncert.Nagle odechciało mu się spać.Dziennik pod głową uwierałnieznośnie, więc wyciągnął go, odwinął i położył przed sobą naśpiworze.Z czułością pogłaskał starą, wysłużoną, skórzanąokładkę.Im dłużej na nią patrzył, tym większą miał ochotędowiedzieć się, co kryje.O śnie w tym stanie ducha nie mogłobyć mowy.Ciekawość Roberta rosła, ale wciąż zwlekał zotwarciem notesu, dla samej przyjemności czekania.Mógłzajrzeć do środka w każdej chwili i to także było przyjemne -świadomość, że on sam o tym zdecyduje.Nie wiedział, jakdługo trwał w tym stanie.Podłoga wokół pojaśniała, ciepłyblask osiadł na ścianach i swoim oddechem objął także skó-rzany prostokątny kształt.Otworzyć, nie otworzyć, zastanawiałsię Robert.Obiecałem Ewie, przypomniał sobie, i to gopowstrzymało.Ale przecież ona nie musi o tym wiedzieć, zacząłsię droczyć ze sobą, świadom, że ciekawość bierze górę nadchęcią dotrzymania słowa.Najwyżej potem zaczniemy odpoczątku.Wstał jak najciszej, by nie obudzić kolegów, wyszperał w ple-caku jakiś zeszyt i ołówek, które zwykle woził ze sobą, po czymwsunął stopy w sandały.Podłoga zaskrzypiała ostrzegawczo,gdy idąc do drzwi, wciągał przez głowę gruby golf.Poranekmógł być chłodny, a Robert nie chciał, by tak przyziemne spra-wy jak temperatura powietrza zajmowały jego uwagę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]