Podstrony
- Strona startowa
- Fenix 1'91 (SCAN dal 855)
- Fenix 1'90 Opowiadania
- Fenix 1'92 Opowiadania
- Fenix 2'92 Opowiadania
- linuxadm (5)
- SCARROW, Alex TIME RIDERS 3 Kod Apokalipsy
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Niebiosa Pern
- Philip K. Dick, Roger Zelazny Deus Irae (2)
- Quinn Julia Tylko ta noc (2)
- Morris Desmond Naga malpa (SCAN dal 886)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- akte20.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zadaj swoje pytanie.Wezwałam cię, byś zadała swoje pytanie.Kiwnęła potakująco głową.Wolno unosząc ręce, dotknęła nimi włosów, odsuwając je z ramion, przesunęła palcami po czole, policzkach, ustach.Doktorka nie patrzyła na nią.Nie uniosła wzroku znad księgi trzymanej na kolanach.Opuszczając ręce, postąpiła krok do przodu.Kot parsknął.Spojrzała w dół, pod nogi, na białą nieprzekraczalną linię nakreśloną na podłodze.Doktorka uniosła głowę.- Zapomniana - powiedziała cicho.- Jesteś Zapomniana.Nie myśl nawet o powrocie, nie ma powrotu dla takiej jak ty.Jesteś Zapomniana, lepiej będzie dla ciebie, jeśli taką pozostaniesz.Dla wszystkich będzie lepiej.Pokręciła przecząco głową, przesuwając dłońmi po szyi, sunąc nimi w dół.- Nie - rzekła ostro doktorka.- Nawet o tym nie myśl.Taka myśl nie rozbudzi ciebie.Może jednak rozbudzić kogoś innego.Tego, który jest Prawdą i Zdradą.Karmisz go, wiecznie Wychudłego, swoimi marzeniami.Budzisz go swoim śpiewem.Strzeż się.On przychodzi w snach, których nie zapamiętasz.Ale on nie zapomni.Strzeż się.O szybę okna stuknęła ćma, wielka, szara, rozedrgana.- Strzeż się, Zapomniana.Prawda i Zdrada nie różnią się, są jednością.Obie przybędą jednocześnie na twój krzyk, jeśli zakrzyczysz.A wówczas dłoń wyciągnie się ku tobie z mroku.Jeśli dotkniesz tej dłoni, nie będzie powrotu.Odrodzi się Płonące Dziecię, odrodzi się żar, który gorzeje nienawiścią.Odrodzi się znowu Czarny Obłęd, Zernebock, na ołtarzu z kwiatów.Doktorka zamilkła, opuściła głowę, wyciągnęła ręce.- Strzeż się dłoni, która wyciągnie się z mroku.Gdy jej dotkniesz, nie będzie powrotu.Va sivros onochei! Jeśli wrócisz ćmą, spłoniesz.Jeśli wrócisz płomieniem, zgaśniesz.Jeśli wrócisz ostrzem, przeżre cię rdza.Odejdź.Poczuła na policzku cieknącą łzę, drażniącą, natrętną.Niechcianą.- Odejdź.Pytanie?- Nie.Nie odpowiem.Nagły rozbłysk, erupcja siły.- Nie! - w jasnych oczach przerażenie.- Nie.Pytanie.- Dobrze.Dobrze, Zapomniana.Jeśli tak bardzo tego chcesz.Chcę.- Odpowiedź brzmi: “Tak”.Będziesz.Ale tylko w oczach innych.A teraz odejdź.Zostaw mnie.Odejdź.* * *Monika obudziła się, usiadła na łóżku, spojrzała w okno, w mrok niebieszczejący zapowiedzią świtu.Elka, zwana Pardwą, chrapała leciutko, leżąc na wznak, zgiętym ramieniem obejmując poduszkę.Monika dotknęła książki zagrzebanej w kołdrze, wciskającej się w udo twardym kantem okładki.Zasnęłam, czytając, pomyślała.I miałam.dziwny sen.Nie pamiętała jaki.* * *- Odnoszę wrażenie, że mnie unikasz, Moniko.Tak, unikam, pomyślała odważnie, nie mogąc się zdecydować, w którą stronę skierować wzrok.Po chwili wahania, ostatecznie zwyciężyły czubki tenisówek.- Nie, skądże - wymamrotała.- Wcale nie.- Pozwolisz sobie potowarzyszyć?Kiwnęła głową, przestraszona, czy nie nazbyt wiele zapału wkłada w to kiwnięcie.Szli wolno wzdłuż szpaleru białopiennych brzózek, leśną dróżką, wśród ciemnozielonych kęp wrzosu, jak parkan wytyczających szlak, niekiedy rozrosłych, tarasujących drogę.Oczywiście, potknęła się, nie trzeba było długo czekać.Podtrzymał ją, wziął pod rękę, a dotknięcie jego ramienia wstrząsnęło nią jak wyładowanie elektryczne.Przyjemne wyładowanie.- Lato się kończy - przerwał ciszę trywialnym stwierdzeniem.- Kończą się wakacje.- Mhm.- Trzeba będzie wracać.Do miasta.Do książek, do doktoratu.Szkoda.- Będą wakacje i w przyszłym roku - wyjąkała, zastanawiając się, jaki sposób wyzwolenia ręki spod jego ramienia może nie być poczytany za obcesowy, agresywny i niegrzeczny.- Fakt, będą - uśmiechnął się ładnie, mocniej przyciskając jej ramię.- Ale to, że lato się kończy, smuci mnie.Nie lubię zakończeń.Zakończenie to koniec fabuły.A ja w fabule cenię sobie epizody.Piękne epizody ratujące przesmętną fabułę, nędzny scenariusz, jakim jest nasze życie.Filozofuję.Nie nudzę cię, Moniko?Nie odpowiedziała.Wypatrywała odpowiedniej kępy wrzosu, by potknąć się o nią i uciec przed ciepłem, którym promieniował.- Moniko?- Słu.cham? - potknęła się, ale zbyt wymuszenie, zbyt sztucznie, podtrzymał ją bez trudu, nie puścił ręki.- Cały czas myślę o.O tym wierszu, który czytałaś.O “Unter den Linden” Walthera von der Vogelweide.Jest w tej balladzie coś dziwnego, coś, czego nie umiem wyjaśnić.Moniko, chciałbym cię o coś prosić.Nie odmawiaj, jeśli to możliwe.- Słucham cię, Jacku.- Poczytaj mi wiersze Walthera von der Vogelweide.Proszę.- Teraz?- Nie.Nie teraz.Po kolacji, kiedy będzie cicho i spokojnie, kiedy zapadnie mrok.Wydaje mi się, że ta poezja może brzmieć dobrze tylko o wieczorze, chłodnym i mrocznym jak kamienny raubritterski zamek.Wpadnę do ciebie zaraz po kolacji, na chwilę poświęcimy się Minnesangowi, pieśniom trubadurów.- Jacku, ja.- Nie odmawiaj, proszę.Monika zatrzymała się, zdecydowanie, ale nie gwałtownie, wyzwoliła rękę spod jego ramienia.Spojrzała mu prosto w oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]