Podstrony
- Strona startowa
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Cook Robin Rok interny by sneer
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Craig Rice Roze Pani Cherington
- Koontz Dean R Mroczne sciezki serca (SCAN dal
- Winnetou t.3 May K
- Blad Elle Kennedy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- odbijak.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Willard Tate był kompletnie roztrzęsiony.Czekał, załamując ręce.Przez całe życie tylko słyszałem to wyrażenie, ale pierwszyraz widziałem zrozpaczoną istotę, jeśli nie liczyć starych panien, dla których każdy oddech jest ściskającym serce dramatem.- Co się stało?Wujcio Lester milczał jak ryba.Może się bał, że zwinę żagle, jeśli dowiem się zbyt wiele.Tate chwycił moją rękę w dłonie i potrząsnął z całych sił.- Dziękuję, że pan przyszedł.Dziękuje.Nie wiedziałem, co mogę z tym zrobić.- Co się stało? - zapytałem znowu, kiedy uczepił się mojego ramienia i zaczął mnie ciągnąć jak uparte dziecko.Lester i chłopcy podążyli za nami.Po drodze dostrzegłem w ogrodzie bladą jak trup Różę.Skierowaliśmy się do pokoju Denny'ego.Tate nic nie powiedział.Pokazał mi.Pomieszczenie było jedną wielką ruiną.Uczniowie ciągle jeszcze sprzątali.Kilku z nich miało na sobie bandaże i siniaki.Jakaś mądra dusza zabarykadowała wejście od ulicy, zabijając drzwi deskami.Tate wskazał palcem.Ciało leżało na brzuchu pośrodku pokoju, z jedną ręką wyciągniętą w stronę drzwi.- Co się stało? - zapytałem.Trzeci raz podziałał jak zaklęcie.- To się stało około północy.Postawiłem chłopców na straży, na wszelki wypadek.Zdenerwowałeś mnie tym, co powiedziałeś.Pięciu ludzi włamało się, przez drzwi od strony ulicy.Chłopcy byli sprytni.Odie przyszedł i wszystkich pobudził.Inni schowali się i pozwolili, żeby włamywacze zeszli na dół.Przyłapaliśmy ich, kiedy próbowali wyjść.Chcieliśmy ich tylko złapać, ale oni wpadli w panikę i zaczęli walczyć.Nie obawiali się, że mogą nas skrzywdzić.A teraz mamy to na głowie.Przyklęknąłem i spojrzałem w twarz nieboszczyka.Zaczął już Pęcznieć, ale wciąż jeszcze można było dostrzec zadrapania i skaleczenia, które zarobił w czasie lotu z mojego mieszkania przez zamknięte okno.- Ukradli coś?- Sprawdziłem - wtrącił Wujcio Lester.- Całe złoto i srebro Jest na miejscu.- Nie przyszli po złoto i srebro.- Co?Wszyscy Tate'owie są inteligentni, ale starannie się z tym kryją.Może to jedynie choroba biznesmena.- Szukali papierów Denny'ego.Listów od tej kobiety.Postarałem się, żeby wszystko ukryć, ale coś mogłem przeoczyć.Te listy mogą być więcej warte niż cała forsa, którą mogliby stąd wynieść.Stary Tate wyglądał na zaskoczonego, wiec opowiedziałem mu o mojej rozmówce z kolesiami Denny'ego.Nie chciał uwierzyć.- Ależ to.- Konszachty z wrogiem, jeśli przestaniemy owijać w bawełnę i spojrzymy na nagie fakty.- Znam mojego syna, panie Garrett.Denny nie zdradziłby Karenty.- Czy ja coś mówiłem o zdradzie? - Nie, ale pomyślałem.Głównie w kontekście tego, co się stało z ludźmi dość głupimi na to, by dać się przyłapać na konszachtach z Venageti.Nie mam w tym względzie żadnych oporów moralnych.Wojna jest potyczka dwóch gangów szlachty i czarnoksiężników, którzy starają się przejąć kontrolę nad kopalniami srebra.Ich posiadanie dałoby właścicielowi niemal władzę nad światem, ale motyw wojny nie jest ani trochę ważniejszy niż w wypadku awantur między gangami ulicznymi w TunFaire.Jestem Karentyńczykiem, wiec wolałbym, aby wygrał gang rządzący moim krajem.Lubię być zwycięzcą.Każdy to lubi.Nie rozdzieram jednak szat, jeśli ktoś oprócz szlachty skorzysta co nieco z zamieszania.Wyjaśniłem to Tate'owi.- Problem polega na tym, że łącze wciąż istnieje - tłumaczyłem.- I paru niezłych twardzieli stara się utrzymać taki stan rzeczy, co oznacza, że nie życzą sobie, abyśmy się wtrącali.Rozumiesz, o co mi chodzi?- Więc potrzebują papierów, listów i czego tam jeszcze Denny'ego, żeby utrzymać kontakt z kobietą.- Szybko łapiesz, o co chodzi, Papciu.Puszczą wszystkie skarby za te listy, w których Denny wciąż będzie żył, choć ich nigdy nie napisał.Przetrawił to sobie.Walczyły w nim dwie siły: jedna - popychająca go do zagrabienia wszystkiego, póki w ogóle jeszcze coś zostało, druga - powodująca jego ośli upór.Może gdyby był nieco biedniejszy.no ale gdzieś po drodze podjął już decyzję i trzymał się jej jak ostatniej deski ratunku.Zmienione okoliczności nie były w stanie nim zachwiać.- Chcę się spotkać z tą kobietą, Garrett.- To twój kark - stwierdziłem, usiłując zawiesić znacząco głos - i twojej rodziny.Tym lepem na muchy mógłby być jeden z twoich chłopców.- Wskazałem na trupa.Teraz do niego dotarło.Nadął się.Jego twarz przybrała purpurową barwę, a oczy wyszły mu na wierzch, co w wypadku pół-elfa stanowi niezapomniany widok.Zaczął się trząść.Nie uległ jednak.W jakiś sposób udało mu się opanować.- Ma pan rację, Garrett - przyznał wkrótce.- To ryzyko nie przemyślane przeze mnie do końca.Jeśli, jak pan mówi, ci ludzie byli kumplami Denny'ego, którzy przeżyli Kantard, mamy kupę szczęścia, że nie zginęło kilku moich chłopców.- Jak powiedziałeś, ogarnęła ich panika.Chcieli po prostu zwiać.Ale następnym razem mogą zacząć szukać guza.- Uważa pan, że będzie jakiś następny raz? Kiedy już raz omal ich nie złapano?- Zdaje się, że nie rozumie pan, co tu jest stawką, panie Tate.W ciągu ośmiu lat Denny wraz z tymi facetami przemienił garść zdobycznej forsy w fortunę - sto tysięcy marek - plus oczywiście wszelkie rozrywki, jakie im się przytrafiły po drodze, ale o tym nie wspomniałem.- Nie chciałem odzierać ze złudzeń staruszka.- Niech pan tylko pomyśli, co mogliby zdziałać z takim kapitałem przez następne osiem lat.Przyskrzyniono by ich zapewne.Bogactwo ściąga uwagę.Myślę jednak, że Denny wiedział o tym i odpowiednio korygował plany.- Może i nie, panie Garrett.Jestem tylko szewcem.Moim obszarem zainteresowań jest rodzina i synowie, a także rodzinna tradycja, która przetrwała więcej pokoleń, niż można zliczyć.Tradycja, która umarła wraz z Dennym.Co za rozpaczliwy stary nudziarz.Uważam, że rozumiał doskonale.Po prostu już go to nie obchodziło.- Jest pan zatem pewien, że powrócą? - I będą ziać ogniem, Papciu.- To mnie zmusza do podjęcia pewnych kroków.- Jedynym krokiem, jaki powinien pan podjąć, jest ugoda.- Nie z tymi świniami.Oni.wraz z tą kobietą.uwiedli mi syna.Wyłączyłem odbiór i skierowałem uwagę na piwnicę.O ile mogłem stwierdzić, nic się nie zmieniło.Z tego wynikało, że raczej nie znaleźli niczego, co mógłbym przeoczyć.- Słucham? Przepraszam, zamyśliłem się.Spojrzał na mnie tak, jakby wiedział dlaczego.Nie mógł jednak powiedzieć nic paskudnego, mając nóż na gardle.- Pytałem, czy zna pan kogoś zaufanego, kogo mógłbym postawić na straży majątku.- Nie.Znałem kogoś takiego.Siebie.Ale miałem po dziurki w nosie zimnych, samotnych nocy, spędzonych na oczekiwaniu na coś, co nigdy się nie wydarzy, a kiedy już się stanie, będzie naprawdę zabójcze.- Czekaj - tknęło mnie.- Mam kogoś.Ludzie, którzy wraz ze mną jadą do Kantardu.Chyba oddam przysługę nam obu, jeśli zdołam ich tu ulokować.I Morleyowi także, o ile wybawi go to z opałów.Tate zrobił głupią minę.- Więc jednak pan jedzie? A wydawało się, że był pan zdecydowanie przeciwny.- I dalej jestem przeciwny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]