Podstrony
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej Œmierci
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Burzy Sagi o Elryku Tom VIII
- Anne McCaffrey Pokolenie wojownikow (2)
- LINUXADM (2)
- King Stephen Talizman
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vader.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarny ogier szarpnął się gwałtownie.- Wynoś się, śmieciu - wrzasnął Hellman, wymachującbronią.Lufa strzelby zawadziła o końską głowę iwierzchowiec znienacka stanął dęba.Carla ześlizgnęła się dotyłu i z krzykiem runęła do wody.Mack rzucił się ku dziewczynie, zanim Fairbanks zdążyłzsiąść z konia.Rdzawa, mętna woda rzeki zmoczyła twarz ibluzkę Carli.Mokry materiał przylegał teraz ciasno do jejpiersi.Mack brnął przez muliste dno, podczas gdy prawnik,popatrzywszy na swe nieskazitelnie białe spodnie, wahał sięprzed wejściem do rzeki.- Wesprzyj się na mnie - powiedział Mack, otaczającdziewczynę ramieniem.Przyjęła jego pomoc z wdzięcznością.Z uwieszoną u jego szyi wcale nie lekką Carlą skierował siędo brzegu.Intensywnie błękitne oczy kobiety znajdowały siętuż przy jego twarzy, wpatrując się w niego z napięciem.Mack dostrzegł szansę zemsty i wykorzystał ją błyskawicznie.Prysnął wodą tak, że Fairbanks nie zdążył w porę uskoczyć.Sadzając Carlę na brzegu, spod oka obserwował, jak prawnikgniewnie ogląda poplamione rdzawą wodą spodnie.Pochyliwszy się, Mack nabrał wody w obie dłonie i wypił jąpośpiesznie.Woda była ciepła, pełna piasku i cudowna.Wyjechawszy ze strumienia, Hellman zaśmiał sięrubasznie.- Cóż, trzeba ci przyznać, że nie boisz się trochępobrudzić, Johnny - powiedział szyderczo.Mack dostrzegł, żeFairbanks spąsowiał.- I masz żelazne nerwy - ciągnął, wciążtrzymając w dłoni cugle wierzchowca Carli.- Ale własnośćjest własnością.Wcale nie żartowałem, mówiąc o tym.-Znowu uniósł broń, wymierzając ją w pierś Macka.- Wynośsię stąd.Natychmiast.Mack miał zamiar prosić go, by dał spokój, ale widzącponury, nieprzejednany wyraz twarzy Hellmana, zrezygnował.Nienawidził tych ludzi i nie chciał się przed nimi poniżać.Zbyt dużą przyjemność by to im sprawiło.Upokorzenie byłozaś uczuciem, które znał aż nazbyt dobrze.- Którędy do San Francisco? - zapytał.Fairbanks machnął kapeluszem w stronę, z którejprzyjechali.- Tędy.Ale radziłbym ci, żebyś pojechał gdzie indziej.Nie wiem, czemu przybyłeś do Kalifornii, ale gorączka złotaskończyła się czterdzieści lat temu i nie potrzebujemy tu jużtakich śmieci i włóczęgów jak ty.- Och, ty na pewno masz jak najlepszy rodowód, prawda?- zapytał Mack.Ta odpowiedz rozbawiła prawnika.Być możepoczuł, że znowu ma przewagę.- Nie mam zamiaru opowiadać o sobie byle komu.Alewiedz, że urodziłem się tu, w Kalifornii.Jestem prawdziwymsynem tej ziemi.Kimś, kim ty nigdy nie będziesz.- Tak, wiem, kim jesteś.I powiedziałbym ci to, gdyby nieobecność damy.- Przeklęty włóczęgo.- zaczął Fairbanks, Hellman zaś,postanowiwszy najwyrazniej wziąć udział w tym pojedynku,rozpryskując wodę ruszył przez rzekę.Mack odwrócił się naodgłos kopyt.Nie był przygotowany na ból, jaki go przeszył,gdy koniec bata rozciął mu policzek.Odskoczył do tyłu, aleHellman, mimo krzyku oburzonej Carli, uderzył go po razwtóry.Z policzka Macka spływała krew.Miał ochotę rzucić sięHellmanowi do gardła, ale nie odważył się tego uczynić,widząc, jak twarz mu stężała.Wciąż trzymał karabin gotowydo strzału.- Tu jest droga do Frisco - powiedział.- Jeśli dziś wieczórzobaczę cię jeszcze na moim terenie, będziesz martwy.- Czasami jesteś prawdziwym sukinsynem, Swampy -powiedziała do ojca Carla.- I ty także, Walterze.Fairbanks rzucił tylko gniewne spojrzenie Mackowi, aleHellman wybuchnął wściekłością.- Zamknij się, przeklęta dziewucho! - ryknął.Cóż takiegomówił Wyatt Paul o zamkniętych drzwiach? Mack oblizałznowu suche wargi i odszedł.Przechodząc obok dziewczyny,która stała na brzegu mokra, ubłocona i piękna, dostrzegłgorące, pełne podziwu spojrzenie, jakim go obdarzyła.Jejtowarzysze także dostrzegli.Rozdział 4.Tego wieczoru Mack odpoczywał w gaju olbrzymichdrzew eukaliptusowych.Od strumienia Hellmana ruszyłwyboistą, zakurzoną drogą biegnącą przez równinę pociętąlicznymi strumyczkami, nad którymi pochylały się karłowatedrzewka.O zmierzchu podniosła się mgła i choć Mack byłpewien, że opuścił już posiadłość Hellmana, nie odważył sięrozbić na noc obozowiska.Był półprzytomny z głodu.Próbował zapomnieć o tym, wypatrując drogi.Mgła byłamiękką biała, nadspodziewanie zimna i gęstsza od wszystkichmgieł, jakie kiedykolwiek widział.Nagle posłyszał tętent kopyt końskich.Pośpiesznie ukryłsię za pniem eukaliptusa, ściskając w ręku nóż.Znowu poczułsuchość w ustach, tym razem ze strachu.Czyżby Hellmanwysłał kogoś, żeby sprawdził, czy Mack rzeczywiście wyniósłsię z jego ziemi?Mgła stała się w jednym miejscu ciemniejsza i Mackzdołał dostrzec sylwetkę konia i jezdzca.Przybysz miał nasobie rozwianą pędem powietrza pelerynę.Kiedy Mackdostrzegł długie włosy jezdzca, nie miał już wątpliwości, ktoto jest.- Panno Hellman - zawołał, wychodząc z ukrycia.Dziewczyna gwałtownie ściągnęła cugle czarnegowierzchowca.Peleryna - rodzaj meksykańskiego poncho -opadła, okrywając jej plecy, ramiona i pierś.- To naprawdę pan?- Tak, proszę pani.- Zwietnie.Wiedziałam, że robotnicy z rancza ojca będązbyt leniwi, żeby szukać pana porządnie w tej mgle.Ale mnie,skoro już coś sobie postanowię, nic nie powstrzyma.Mogęzsiąść z konia?W pytaniu tym brzmiało nieznaczne napięcie.Mackwiedział, że ta dziewczyna jest osobą bardzo światową i żenieraz zdarzało się jej już bawić w kotka i myszkę zmężczyznami.Była przecież żoną hrabiego.Mimo tofascynowała go.Odrzuciła do tyłu pelerynę i zsunęła się zkonia.Miała na sobie białą bluzkę, spodnie i złotą wstążkę wewłosach.- To jest główna droga na zachód.Pomyślałam, że pewnienadal pan nią idzie i że jeszcze nie opuścił pan rancza.- To jest ranczo? Wygląda raczej na farmę.- Musi się pan jeszcze dużo nauczyć o Kalifornii.-Roześmiała się.- Tutaj farmy nazywa się ranczami.Ale możeby mi się pan przedstawił.- James Macklin Chance.- Jim.- Nie.Nazywają mnie Mack - powiedział, kiedywyciągnęła do niego rękę.Choć była to staranniewypielęgnowana kobieca dłoń, Mack poczuł, jak bardzo jestsilna.Carla trzymała jego rękę dłużej, niż było to konieczne.- W takim razie - Mack.Mogę usiąść na chwilę?- Ależ oczywiście.Najlepiej tutaj - powiedział,rozpościerając na ziemi chustę.- Niestety nie mam żadnejderki.- Ależ nie jest potrzebna - oświadczyła dziewczynarozkładając swą pelerynę i siadając na niej z wdziękiem.Mackuświadomił sobie nagle, że są tu sami, pośród cichej, białejmgły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]