Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Mangold Tom, John Penycate Wi podziemna wojna
- Wharton William Dom na Sekwanie (SCAN dal 976)
- Higgins Jack Nieublagany wrog
- Corel PHOTO PAINT (4)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Po prostu powiedz.- Ognia.- No widzisz - uśmiechnęła się jeszcze szerzej Wendy.- Ani śladu akcentu.Naprawili błędy potestach na Elgars.- Mówcie mi królik.Doświadczalny - oznajmiła kwaśnym tonem kapitan.- No dobrze, komputer - powiedział Wendy.- Starczy mi czasu?- Nie wiadomo.Jeśli Posleeni sforsują zewnętrzne drzwi, mam rozkaz zlikwidować tęplacówkę z umyślnym narażeniem na szkody - powiedziała SI.- Będę zmuszona prosić was owyjście.- A co się stanie, jeśli będę w komorze, kiedy to nastąpi?- Lepiej, żeby pani tam nie było.Wendy popatrzyła na pozostałe dwie kobiety.- To pewnie moja jedyna szansa na odmłodzenie.Jeśli to nie jest życie wieczne, to coś bardzozbliżonego.Shari westchnęła.- Dawaj.- Komputer - powiedziała Elgars.- Wykonaj pełny upgrade tej pacjentki.- Dobrze - odparła SI.- Proszę się położyć.W tym czasie, kiedy czekały, Elgars kazała komputerowi ściągnąć plan wyjścia, a Sharidopilnowała, żeby wszystkie dzieci były gotowe do drogi.Uspokoiła je i przekonała, żenaprawdę jest tą samą panną Shari.Po sprawdzeniu trasy i ustaleniu, że nie powinno tam byćżadnych Posleenów, wzięła Amber na ręce i zaczęła ją karmić z butelki.Mniej więcej właśnie wtedy pokrywa otworzyła się.- Hej - powiedziała Wendy.- To działa jak zastrzyk hiberzyny.Wcale nie czułam upływuczasu.- Jest jakaś różnica? - spytała Elgars.- Czuję się silniejsza - odparła Wendy.- Jakby.jakbym miała więcej pary.Jakbymnaładowała akumulatory.- Dobrze, chodzmy - powiedziała Shari, biorąc na jedno ramię dziecko, a na drugie karabin.-Nie chcę, żeby to wszystko zlikwidowało się z umyślnym narażeniem na szkody nam nagłowę.- Wiemy, dokąd idziemy? - spytała Wendy.- Już tak - odparła Elgars, podnosząc pad.- Ale.Komputer, można prosić o duszka?- Oczywiście - powiedziała SI i w powietrzu zabłysnął jeden z mikrytów.- Możemy iść - stwierdziła kapitan.- Dobrze - powiedziała Wendy.- Ruszamy.Wyszli lewym wyjściem i minęli serię zakrętów, dwa razy przechodząc przez wielkie wrota,które kojarzyły się Wendy z zastawkami serca, aż dotarli do kolejnego pomieszczenia, jeszczewiększego niż to, w którym stała komora odmładzająca.Na środku sali, mierzącej bliskopięćdziesiąt metrów szerokości i niemal tyle samo wysokości, stało coś, co wyglądało zupełniejak okrągły purpurowy bochenek chleba.- Co to jest? - spytała Elgars.Duszek zniknął w oddali.- To komora transportowa - odparła SI, kiedy półkula otworzyła się, ukazując wejście.Było owiele za niskie dla człowieka normalnego wzrostu.Elgars musiała przykucnąć, żeby nie uderzyćgłową o krawędz.Wnętrze było równie nieprzyjemne i odpychające jak korytarze.Wypełniała je purpurowo-niebieska pianka, poznaczona smugami brązowawej zieleni.- Proszę zająć miejsca - rzekła SI.- Transport opuszcza stację.Wszyscy usiedli na podłodze i rozejrzeli się, czekając, aż urządzenie ruszy.Komora nie miałażadnych okien, więc nie można było sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz.Była autonomicznym,zamkniętym uniwersum.- SI? - spytała po chwili Elgars.- Kiedy ruszymy?- Jesteście już w połowie drogi do góry Pendergrass, kapitan Elgars.- Och.- Rozejrzała się jeszcze raz i wzruszyła ramionami.- Tłumiki inercyjne - powiedziała Wendy.- Mają coś takiego na statkach kosmicznych; wytłumiają ruch.- W porządku - powiedziała Shari, wzruszając ramionami.- Kiedy dojedziemy?- Już jesteśmy - stwierdziła Wendy.Drzwi otworzyły się.- Nie jest dobrze - powiedziała Elgars.wychodząc na ledwie widoczną w ciemności ziemię.Byli w wielkiej i najwyrazniej naturalnego pochodzenia jaskini.Nie było za to nigdzie widaćtunelu prowadzącego w głąb góry.Zupełnie jakby komora transportowa przeniknęła przez skałę.- No, teraz to już się boję.- Niedługo będzie świtać - powiedziała Shari.- Musimy pozwolić dzieciom przespać się.Mnieteż przydałby się odpoczynek.- Zimno tu - stwierdziła Wendy, okrywając się ciasno podartą, koszulą.- Może moglibyśmyprzespać się w komorze?- I niespodziewanie wrócić do Podmieścia? - zaprotestowała Elgars.- Mamy koce - powiedziała Shari.- Możemy przespać się tutaj.Jeśli przytulimy się wszyscyrazem, nie będzie tak zle.- Dobrze.- Wendy rozejrzała się dookoła.- Pod ścianą.Możemy rozpalić ognisko?- To raczej zły pomysł - rzekła Elgars.- Zwiatło i ciepło mogą przyciągnąć czyjąś uwagę.Musimy wytrzymać tylko tę jedną noc, a rano znajdziemy coś lepszego.- Dobrze - zgodziła się Wendy.- Chodzmy spać.I miejmy nadzieję, że jutro będzie lepiej.* 33 *I ślą nas też tam, gdzie są szlaki,Lecz zwykleśmy tam, gdzie ich brak:Potrafim się wspiąć na szyld gładkiJak muchy przywarłszy do farb:Szturchaliśmy Naga i Looshai,Afridich zaś brał przez nas szał,Bo idą nas wraz dwa tysiące,My, działa, składane ze dwóch - uch! - uch!Rudyard KiplingArtyleria górskaBetty Gap, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol IIl07:14 czasu wschodnioamerykańskiego letniego,niedziela, 27 września 2009Pruitt patrzył na wschodzące słońce.Jeszcze nigdy w życiu nie był tak zmęczony.Niezależnieod tego, co mówiła mu chemia.- Czuję się tak, jakbym nie spał od tygodnia - mruknął.- A przynajmniej tak, że mógłbymprzez tydzień spać.Nie był tak naprawdę zmęczony - provigil o to zadbał - a odrobina metamfetaminy pomagałamu zachować czujność.Ale to był dzień pełen wrażeń i stresu, i nic nie wskazywało na to, że wnajbliższym czasie ma się to zmienić.Droga przez góry była nie kończącym się koszmarem, i można było jedynie mocno siętrzymać i mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.Działo SheVa nie zostało zaprojektowane do wspinania się.po górach, i dwa razy zdawało się,że już za chwilę sturlają się w dół po zboczu.Raz to było kawałek na zachód od Chestnut Gap,kiedy musieli podjechać pod trzymetrowy stopień, już i tak stojąc na stromiznie, a drugi raz,kiedy stok okazał się odrobinę bardziej stromy niż wynikało z mapy.Bardzo często SheVazachowywała się tak, jakby stawała dęba, i świadomość, że człowiek ma nad sobą wielotonowedziało i dwa piętra stali, ściągające cię w tył, wyjątkowo szarpała nerwy.Jeszcze gorzej było,kiedy musieli pokonywać okrakiem jakąś rozpadlinę.Podwozie jęczało i skrzypiało, jakby wkażdej chwili miało się rozpaść.Dla Reevesa było to jeszcze gorsze.Przestronny i przewiewny przedział załogi chwilami robiłsię duszny od potu kierowcy.Za każdym jednak razem, kiedy major Mitchell kazał mu podjechaćpod górę, Reeves tylko kiwał głową i wciskał gaz do dechy.Trzeba było wyjątkowej odwagi, bytak bezgranicznie wierzyć olbrzymiej maszynie, że zdobędzie wzgórze i nie zamieni się wtoczący się w dół gigantyczny głaz.Podróż musiała być tak samo ciężka dla Bachorów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]