Podstrony
- Strona startowa
- Flawiusz Jozef Dawne dzieje Izraela
- Flawiusz Jozef Wojna zydowska
- Jozef Flawiusz Wojna Zydowska (2)
- Siemek Jozef Sladami Klatwy
- Szczypka Jozef Kalendarz Polski
- Joshua Goldstein The Real Price of War, How You Pay for the War on Terror (2005)
- Collins Jackie Hollywood 3 Dzieci z Hollywood
- James Clavell Krol szczurow
- Niedokonczona gaweda Kurecka
- Willocks Tim DwanaÂścioro z Paryża
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kuchniabreni.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zna lepiej obce kraje, bystrzejszym i przebieglejszym jest. Tak rzekł Przemysław ale mnie prawego i nieugiętego potrzeba posła, a on miękkijest i powolny do zbytku.Widzisz, że przed nim duszę moją odkrywając w sprawach innych,w tej mu się otworzyć nie chciałem.Prawości waszej potrzeba mi.Pojedziecie wy albo nikt.Nie darmo Bóg was dziś na mej drodze postawił.64Ksiądz Wincenty, na którego to nagle spadło niespodzianie a dziwnie, zafrasowany byłwyborem, jaki go spotkał.Uśmiechało mu się, jak każdemu duchownemu, zobaczyć apostol-ską stolicę, spełnić tak wielkie posłannictwo; obawiał się, czy mu podoła. Jeśli możliwym to odezwał się cicho odwróć, Panie mój, ode mnie ten kielich razemnęcący a straszny.Godniejszego wybierzcie. Nie znam od was godniejszego!Spojrzał nań wyzywająco. Jedzcie, księże Wincenty! Pojadę! odparł, skłaniając głowę, kanclerz. Oprócz Tylona, który listy wam wyda odezwał się prędko i wesoło Przemko niktwiedzieć nie ma, dokąd i z czym jedziecie.Niechaj sądzą, że do Trewiru66 ślę was po relikwiealbo do Kolonii po leki dla żony słabej.Ksiądz Teodoryk mąż zacny, ale i on wiedzieć niepotrzebuje, co zaszło między nami.Na tym dokończył książę.Byli już daleko od miasta. Wy, księże Wincenty rzekł Przemysław zatrzymując się wracajcie sami do Poznania.Tylonowi pod pieczęcią spowiedzi zwierzycie, com wam rzekł; niech, zamknąwszy się, listydo papieża gotuje, ja pojadę do Gniezna, do grobu świętego Wojciecha pomodlić się, abyBóg, za przyczyną jego, koronie zardzewiałej dawny blask przywrócił.Rzekł i zostawiając kanclerza samego z jednym pachołkiem, któremu towarzyszyć kazał,sam szybko popędził w stronę Gniezna.Kanclerz, zostawszy sam, długo nie mógł zebrać my-śli powikłanych.Tenli to był pan płochy, a w przepychu próżnym zamiłowany, którego znał dotąd? Lekkiów kochanek Miny, zaniedbujący żonę, szukający pobocznych miłośnie, łatwowiernie dającysię brać w sidła lada Zlązakowi.Czy nowy człowiek, który nagle ożywił to ciało?Ksiądz Wincenty zbierał w pamięci, co słyszał, dziwił się, nie dowierzał.Jutro miała wnim mieszkać taż sama myśl, czy było to tylko wieczorne marzenie, o którym przez noc za-pomni?Dziwił go i sąd wyrzeczony o ojcu duchownym księdzu Teodoryku.Znał go spokojny ipoważny ks.Wincenty jako człowieka przebiegłości pełnego i przebiegłością zbytnią a po-wolnością jednającego wszystkich, nie budzącego ufności w nikim, lecz sąd o nim pana zdu-miewał go.Był pewien, że go potrafił ująć uniżonością swoją.W tych myślach na wpół po-słannictwu swojemu rad, wpół nim przelękły, powrócił pózno do Poznania i natychmiast udałsię do księdza Tylona.Tylon, stylista, którego całą mądrość stanowiło pisanie gładkie listów na pergaminie i cią-gnięcie z nich korzyści, człowiek niezbyt bystrego rozumu, ale wielkiego rozumienia o sobie,interesów pana swojego zdradzić nie mógł z samej obawy stracenia urzędu.Powierzyć muwięc tajemnicę można było.Gdy sam na sam we dwu znalezli się w jego mieszkaniu przy małej lampce oliwnej, Tylonuderzony przybyciem kanclerza, przełożonego swojego o tej godzinie, uląkł się nieco.Natwarzy księdza Wincentego stało wypisane, iż z niemałej wagi sprawą przybywał.Tylon po-spieszył do progu przeciw niemu. Wasza Miłość mogliście mnie powołać do siebie rzekł ściskając go byłbym pospie-szył! Jestli co pilnego? Mam wygotować pismo jakie na jutro? Choć w nocy niedobrze jużoczy służą, gotówem!Ksiądz Wincenty rękami piersi ucisnął, tak był wzruszony i zmęczony. Naprzód rzekł drzwi obejrzyjcie, abyśmy podsłuchani nie byli.Przychodzę do was zrozkazem księcia.66Trewir miasto nad rzeką Mozelą.Od X w.należało do arcybiskupów cesarstwa niemieckiego.65Po obejrzeniu drzwi i sieni, zaryglowaniu się wewnątrz, począł ksiądz Wincenty opowia-dać o swej z Przemysławem rozmowie i podróży do Rzymu.Chociaż ksiądz pisarz bacznie się po domu rozpatrywał i ręczył, że nikt podsłuchać ich niemoże, stało się przeciwnie.Podejrzliwy Zaręba, który się lękał, aby księżnie się coś nie stało iaby przeciw niej nie spiskowano, podpatrzył i wycieczkę kanclerza z księciem i pospieszniejego przyjście do księdza Tylona po powrocie.Nie wzdragał się podkraść do drzwi dla pod-słuchów i do drzwi się przytuliwszy, tyle podchwycił, iż mowa była o podróży do Rzymu.Zrodziło to w nim podejrzenie, iż nie po co innego księdza Wincentego wyprawiono, jak by zksiężną potomstwa nie mającą rozwód wyrobić.Zwiększyło to jego miłość i litość dla nie-szczęśliwej, a odrazę i niechęć do księcia.Ale przeciwko temu jakaż była rada? Co on mógł?Przerażony i smutny wrócił do izby, którą z Nałęczem zajmowali.Nie zwierzając się z po-dejrzeń swych przed druhem, począł jak zwykle rozwodzić żale nad losem nieszczęśliwej. Widzieliście ją mówił taż to dusza się wzdryga na to, co z niej te baby niepoczciweuczyniły! Jak trup biedna chodzi, bez czucia i życia!Nałęcz, dzieląc uczucia przyjaciela, dodał, że we dworze rozpowiadano głośno o odgróż-kach Miny, która gotową była na wszystko, aby pozbyć się Lukierdy, a narzekała, iż ona aniżyć, ani umrzeć nie może.Najgorszych więc spodziewać się było można prześladowań iudręczeń.Z wielkim zapałem Zaręba począł dowodzić, iż oni we dwu powinni byli biedną prześla-dowaną bronić i czuwać nad nią. Księciu ona obojętna, nie patrzy nawet na nią, a Mina ją gotowa zabić! A cóż my możemy przeciwko babom? odezwał się Nałęcz. Gorzej będzie, gdy kto wobronie jej zechce stawać, bo i ją, i jego posądzić i skarżyć gotowi.Zaręba wprawdzie nie wiedział, co począć i jak bronić, ale się zaklinał, iż gotów choćbyszyję dać dla księżnej. Szyję dać to najłatwiej szepnął Nałęcz. Baby się o to postarają, byłeś na zawadziestanął. Niech się dzieje, co chce! krzyknął Zaręba. A żeśmy pobratymy dołożył spokojnie Nałęcz rozumie się, co tobie, to i mnie.Posprzeczali się, pogodzili i uścisnęli. Ha, ginąć to ginąć! rzekł Nałęcz. Nie także to słodka rzecz życie.Bóg z nim!Siedzieli, gwarząc o tym do póznej nocy, a nazajutrz rano Zaręba już się kręcił podpatru-jąc, co się działo około niewieściego dworu.Widział, że Mina latała wielce rozgorączkowana,naradzając się z Bertochą, lecz podsłuchać nic nie mógł.Z rana, ledwie już iść mogąc, Lukierda powlokła się do bliskiego kościoła, a po drodzezatrzymywać się kilkakroć musiała, bo jej tchu brakło.Spod zasłony jakby żałobnej, białej(bo taką noszono na głowie), widać było lice zbladłe, wychudzone i zwiędłe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]