Podstrony
- Strona startowa
- Koneczny.Feliks Cywilizacja zydowska
- Dębski Eugeniusz Pieklo dobrej magi
- Dębski Eugeniusz Pieklo dobrej magi (3)
- Alex Joe Pieklo jest we mnie (2)
- Huxley Aldous Niebo i piekło
- Pieklo Gabriela
- Kres Feliks W Serce Gor (SCAN dal 1001)
- Chmielewska Joanna Dwie trzecie sukcesu (SCAN dal
- Ziemianski Andrzej Achaja Tom 2 (2)
- Ziemianski Andrzej Achaja tom 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kress-ka.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miła i ładna córka oberżysty, która przyjęła moje zamówienie, pojawiła się w izbie i podeszła do stołu, przy którym siedziałem ze splecionymi dłońmi i łokciami opartymi na blacie.Usiadła tak samo i spojrzała mi w oczy, a potem uśmiechnęła się lekko.— Brawo, mój Del Wares — powiedziała.— Jestem bardzo zadowolona i możesz zażądać, czego tylko chcesz.Gdzieś na dnie tych oczu błyszczały strzępki duszy oszalałej ze strachu dziewczyny, która mogła słyszeć, co mówię, i patrzeć na to, co robię, lecz nigdy już nie miała śmiać się i żartować, nie mogła spotkać chłopca ani pójść latem nad rzekę.— Proszę tylko o jedno — powiedziałem ze ściśniętym gardłem.— Wyjdź ze skóry tego dzieciaka i znajdź sobie cokolwiek innego.— O, na pewno nie wrócę do truchła na podwórzu, to niepodobieństwo.Zresztą dość już wszelkich przeprowadzek.I tak minie półwiecze, nim pozbieram wszystko, co straciłam wczoraj nad rzeką.Obróciwszy się ku oknu, zobaczyłem starą żebraczkę.Obłąkana, pełzała na czworakach jak zwierzę, zataczając niewielkie koła.Znowu posłyszałem przeraźliwy krzyk i płacz, a potem wołanie:— Ewa! Ewa, chodź tutaj!— Wyjdź z tego dziecka — rzekłem raz jeszcze.— Powiedziałaś, że mogę prosić.a więc proszę.— No, dobrze — zgodziła się niechętnie i nawet trochę gniewnie.— Lecz ta druga jest trochę zbyt młoda.Ale co tam, obiecałam, więc dotrzymam, niech już będzie.Poczułem, jak zamiera mi serce, a włosy zaczynają podnosić się na głowie.— Nie ta druga, na litość.Ich ojciec gotów oszaleć.— Ależ właśnie umarł — powiedziała — więc na pewno nie oszaleje.Oparłszy się o ścianę, raz jeszcze ujrzałem przed oczami chwilę, gdy piękna jak anioł zagłady baronowa, uderzywszy oberżystę rękawiczką, odepchnęła go potem, mówiąc, że coś przebacza.Lecz Renata Sa Tuel nigdy i niczego nikomu nie przebaczyła.Nie dawała nawet małych rozgrzeszeń.Może tylko ja jeden miałem u niej wyjątkowe fory.— Jej pierścień.— szepnąłem.— Ten noszony kamieniem do wnętrza dłoni, ze sprężyną i igłą w odwróconym oczku.Czy ona ciągle go ma?— Znowu nie wiem, o co mnie pytasz.Nie wytrzymani z tobą, mój Del Wares.Jesteś niezastąpiony, lecz zarazem, niestety.O! — rzekła, urwawszy niemal w pół słowa.— A to co takiego? Czy zwróciłeś uwagę, kawalerze? Niepodobna, byś nie zauważył, przecież jesteś, waszmość, szlachcicem.Uniósłszy rękę, poczęła ją oglądać.— To nie jest dłoń szynkareczki, tylko popatrz.O, naprawdę, a jaka drobna stopa.Biedny gamoń za długo był na wojnie, winien chyba popytać swą wesołą żonkę o pewnego wielkiego pana, bawiącego tu przejazdem, jak mniemam.Wreszcie, skoro umarł, to już nie jest żadne zmartwienie.Śliczna jest ta dziewczyna, nieprawdaż, mój Del Wares? Przy sposobności, rozumiesz, pokażę ci ją dokładnie.Twoja Sa Tuel będzie wściekła; nie znosi, gdy wyglądam tak młodo! Zaśmiała się, lecz zaraz zmrużyła oczy.— Ale, ale — rzekła.— O co ty mnie prosiłeś?.— Zabij ją od razu — rzekłem głucho.— Nie dręcz tej dziewczyny, zabij ją.Zdało mi się, że coś zgasło w oczach naprzeciwko — lecz może tylko uległem złudzeniu.— Zobaczymy się wkrótce, czekaj na posłańca od swojej pięknej Sa Tuel — powiedziała jeszcze.— Do widzenia.Prawiem nie zauważył, kiedy wstała i poszła.W głębi gospody siostra nieszczęśliwej dziewczyny płakała coraz głośniej, wtórowały jej lamenty kuchcików i pachołka.Przymknąwszy oczy, jąłem przecierać twarz dłońmi, powtarzając sobie w myślach każde słowo, które piękna baronowa skierowała do mojego oberżysty.Sądziła, że o czymś wiem; myślała, że ten biedny człowiek coś mi zdradził.Ale co?Siedziałem i długo myślałem.Potem wreszcie zaczęło mi się zdawać, że być może rozumiem, kto naprawdę kazał mnie otruć, żeby potem ratować, a tym samym zobligować do wdzięczności.I powrotu na niechcianą służbę.Doświadczony i znający wszystkie sposoby Egaheer — byłem przecież ślepcem i głupcem, nie widzącym i nie pojmującym tego, co widoczne jak na dłoni, zarazem zaś oczywiste.Napełniwszy sobie szklankę winem, z gorzkim uśmiechem podniosłem ją do ust, bo ten napój, niestety, na pewno nie był zatruty.Baronowa Sa Tuel wyjechała i mogłem co najwyżej sam palnąć sobie w łeb z pistoletu, co dawało mi pełną gwarancję bycia panem własnego losu.— Zdrowie, kawalerze! — powiedziałem.Zostawiłem posiłek na stole i wyszedłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]