Podstrony
- Strona startowa
- Koneczny.Feliks Cywilizacja zydowska
- Bahdaj Adam Trzecia granica (SCAN dal 803)
- Farkas Viktor Poza granicami wyobrazni (SCAN
- Baczyński Krzysztof Kamil Sen w granicie kuty (2)
- Farkas Viktor Poza granicami wyobrazni
- (Ebook Pl) Fotografia Cyfrowa Poradnik
- Morressay John Wyprawa Kedrigerna
- Lew Tolstoj Anna Karenina
- Richard Dawkins Bog urojony
- Keane M., D. Chase Dieta w chorobach nowotworowych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dudi.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie ciężko zsiadali z koni.Ktoś, ze stopązaplątaną w strzemię, zwalił się w śnieg i przez długą chwilę leżał nieruchomo.Nikt się nie śmiał, choć dla jezdzca podobny wypadek był nie lada kompromita-cją; owszem, jeden z towarzyszy zbliżył się do pechowca i pomógł mu wyzwolićz pułapki zmarzniętą, nieczułą nogę.Przy oddziale był tylko jeden koń juczny.Rozpakowano chude sakwy i wy-dzielono wierzchowcom po małej garści obroku.Ludzie dostali jeszcze mniej:wypadło po skrawku zamarzniętej słoniny na głowę.%7łołnierze długo przeżuwalikęsy w ustach, chcąc przywrócić im odrobinę miękkości i nacieszyć się smakiem.Na koniec wydzielono po dużym łyku wódki.Zdziałała cuda.Rozgrzała odrobinę,ale przede wszystkim uderzyła głodnym, wycieńczonym ludziom do głów, choćw normalnych warunkach nawet dziecko nie odczułoby skutków takiej porcji.Ruchy niektórych nabrały większego rozmachu; dla odmiany u innych stały siętrochę niepewne.102Pod jednym z grubszych drzew, wprost na udeptanym śniegu, usiadło w krągczterech ludzi.Odwinąwszy gałgany, zakrywające twarze aż po oczy, rozmawialio czymś.Niechlujne, oszronione brody nadawały poczerwieniałym od gorzałkii mrozu gębom iście zbójecki wyraz.Tylko dowódca oddziału miał gładkie, choćtym bardziej czerwone policzki. Nie można inaczej, pani nalegał jeden z brodaczy, sepleniąc. Terazdo wsi.I wezmiemy choćby siłą. Nie, Rest. Jak tak dalej. Powiedziałam: nie.Zamilkli.Jakiś żołnierz stanął pod drzewem, parę kroków dalej.Najpierw długo gmerałpod derką, peleryną i spódnicą, aż wreszcie wypuścił przed siebie żółtą, parującąstrugę.Długo sikał, wsparty czołem o pień.Skończył i stał dalej.Ostatnie spóz-nione kropelki kapały w śnieg, wytapiając okrągłe dziurki. Obudz go, bo mu odpadnie na tym mrozie powiedziała Tereza bezuśmiechu.Rest cisnął w żołnierza garścią śniegu.Legionista przecknął się, rozejrzał do-koła, po czym schował co trzeba i wrócił do przytupujących w kręgu towarzyszy. Jesteśmy żołnierzami Legii Armektańskiej przypomniała twardo pod-setniczka. Jedynym pełnowartościowym oddziałem jazdy w całym okręgu Al-kawy.Jeśli przemienimy się w zbójów, zabierających chłopom jedzenie, będzie toznaczyło, że wojska tutaj już nie ma.A ja chcę, żeby było. I tak nie będzie odezwał się drugi dziesiętnik. Jeszcze dwa dni tejzadymki i mrozu, a konie zaczną padać.Trzeba je lepiej karmić, bo jak zacznąpadać, to ludzie. Jutro albo pojutrze pogoda się poprawi. Albo i nie.A nawet, jak się poprawi, to jedzenie z nieba nam spadnie? Ambegen pojechał do Toru.Wróci z jedzeniem i zimowymi okryciami. Wróci, ale kiedy? Zeszłym razem, jak pojechał do Toru, to nie wracał przezmiesiąc.A w Erwie mamy zapasu tyle, że na siodle bym uniósł.Aż przykrowracać do takiej stanicy.W polu głód i tam głód.Tereza wstała. Prosiliście, żebym naradziła się z wami.No to ustąpiłam i naradziłam się.Ruszamy. Dokąd, pani? Do wsi na nocleg, jak zwykle.%7łe poprzednia była spalona, to nie znaczy, żewszystkie tak.Chłopi nie żałują nam stodół i nie zawsze musimy spać w śniegu. Ale nie dają jeść! krzyknął zdesperowany dziesiętnik. Co to za wojnaz pustym brzuchem, na takim mrozie?!103Tereza już go mijała, idąc tam, gdzie stały wierzchowce.Okręciła się nagle napięcie i kopnęła siedzącego w twarz.Nie był to kopniak na pokaz, lecz potężnycios, po którym funkcyjny runął w śnieg, chwyciwszy się za usta.Zmiażdżone,przemarznięte wargi zaczęły krwawić. Nie tym tonem! cisnęła. Powiedziałam ruszamy, i masz na to odpo-wiadać tak, pani ! Brać go, wsadzić na konia i jazda!Odwróciła się, podeszła do zabiedzonego wierzchowca i wskoczyła na siodło. Ruszamy! krzyknęła do żołnierzy. No? Czy komuś jest zimno? Le-gioniści widzieli zajście z dziesiętnikiem.Nieoczekiwanie jeden odezwał się har-do: Tak, pani.Jest mi zimno.W jednej chwili Tereza zrozumiała, że zaraz to samo usłyszy od wszystkich.Nie zostawiła na to czasu.Nim przebrzmiały słowa żołnierza, zaczęła ściągaćz siebie postrzępiony pled.Cisnęła go pod nogi narzekającemu. Masz, będzie ci cieplej.Zdjęła szarą pelerynę, zostając w samej kolczudze i tunice, pod którymi miałatylko cienką koszulę i wojskową przeszywanicę.Trzymając płaszcz przerzuconyprzez nagie przedramię zapytała: Komu jeszcze jest zimno?Odpowiedziała jej cisza.Podsetniczka rzuciła pelerynę w śnieg. Jak ktoś się zdecyduje, niech podniesie powiedziała z niesłychaną po-gardą. Mogę dać jeszcze tunikę i spódnicę.A jak już będę nago, to mnie jeszczedla rozgrzewki przerżnijcie.Najlepiej, zanim ostygnę.Splunęła soczyście, po czym wydęła wargi. Wojacy.I ja tym dowodzę.Zcisnęła nogami zapadnięte boki wierzchowca.Gdy po jakimś czasie dogonił ją jeden z żołnierzy, wystające z krótkich ręka-wów przedramiona i łokcie miała sinobiałe od mrozu.%7łołnierz wyciągnął rękę,poprzez kłęby śniegu podając pelerynę i pled. Wasza godność.To już się nie powtórzy.Popatrzyła spokojnie. Zobaczymy.Zabierz mi te szmaty sprzed oczu.Mówiłeś, że ci zimno, więcnie rób przynajmniej dupy z gęby.Do szyku. Tak, pani wymamrotał żołnierz.Cofnął się jak niepyszny i przez resztę drogi wiózł odebrane przywódczyniokrycia, na oczach wszystkich kolegów.Tereza prowadziła do zmierzchu, bezbłędnie odnajdując właściwy kierunekna wielkiej, białej pustyni, spowitej drżącymi firanami śniegu.104* * *Opłakany stan oddziału poruszył jednak serca wieśniaków i żołnierze dostalitrochę jedzenia, płacąc resztkami prywatnego srebra Terezy, bo wojskowych kwi-tów nie warto było nawet pokazywać.Alerowie, którzy ostatnio zawitali do wsi,puścili z dymem dwie chałupy.Przy zgliszczach pozostała wielka, prawie niena-ruszona, bezpańska teraz szopa.%7łołnierze narąbali chłopom całe pryzmy drewna,by w ten sposób zarobić na opał, który chcieli spożytkować dla siebie.Rozgościlisię w szopie.Konie stłoczono przy jednej z krótszych ścian, a pośrodku wolnejprzestrzeni rozpalono ognisko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]