Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Feist Raymond E Adept magii (SCAN dal 734)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na twarzy starca pojawił się chytry uśmieszek.- Są.są - wymamrotał bezzębnymi ustami - dwa nowe trupy.Jeden, to ho, ho! Sam naczelnik poczty w Łomnicy! Wieniec dla niego.Cywil spojrzał na starca z odrazą.Zwrócił się do żandarma, który przez cały czas przypatrywał się metalowej główce aniołka.- Idziemy! Pewno uciekli w drugą stronę.*Bukowy wtulił się między skrzynie.Czekał, kiedy na nikle oświetlonych smugą światła schodach zjawią się żandarmi.Tymczasem na górze słychać było tylko stąpania.Od czasu do czasu dolatywały stamtąd niezrozumiałe okrzyki.Raptem wszystko ucichło.Bukowy wyczołgał się spomiędzy skrzyń, potknął się o połamany lichtarz i zaklął cicho.Wtedy usłyszał zdławiony okrzyk Buńdy:- Jędrek, uciekaj!Podszedł do niego na klęczkach.Buńda leżał wśród wieńców i lichtarzy z głową opartą na wieku trumny.Był blady, a na jego czole lśniły wielkie jak groch krople potu.Bukowy wytarł mu czoło.- Co ci? Co się stało?- Brzuch rozprułem - wydusił z trudem.- Flaki mi wyszły na wierzch.zostaw mnie.Bukowy chwycił go za ramię.Chciał go podźwignąć, lecz Buńda powtórzył głośniej:- Zostaw.Ze mnie już nic nie będzie.- Tamci odeszli - wyszeptał Jędrek.- Uciekaj.Ja już nie mogę.- Otworzył z trudem powieki i spojrzał niemal błagalnie.- Nie mogę.Bukowy nachylił się nad nim.Pod głowę podłożył mu czapkę.- Ty, Romek - zapytał - a co z tamtymi?- Zostali na grani.- Nie ci.Co z tymi, coś ich przeprowadził?- Jeden.jeden zginął.Dwaj pojechali do Koszyc.pociągiem - mówił z wielkim trudem.Nagle zwrócił ku Bukowemu mgłą zachodzące oczy.- Jędrek.mówię ci.tak duło, że rozum straciłem.To moja wina.Bukowy ocierał chustką jego zimne od potu czoło.- Teraz nie myśl o tym.- Potraciłem ludzi.Nie usłuchałem.I po co mi teraz te zegarki.Tamci zabrali.- Nie myśl o tym - przerwał łagodnie.Buńda zachłysnął się własnym oddechem.Jego oczy zmatowiały.- Jędrek.- wyszeptał.- Co?- Nie myślałem, że tak głupio zginę.- głowa opadła mu na ramię.Znieruchomiał.Bukowy chwycił go za barki, uniósł wyżej.- Romek! Romek! - zawołał załamującym się głosem, lecz Buńda nie odpowiadał.*Przez chwilę miał takie wrażanie, że już nigdy nie wymknie się z tej piwnicy.Wnet jednak otrząsnął się z przygnębienia.Zaczął działać.Ciało Buńdy ułożył między dwiema skrzyniami i nakrył znalezionym wśród rupieci workiem.Stanął nad zmarłym.Pochylił głowę, a w myśli powtarzał ostatnie jego słowa: "Nie myślałem, że tak głupio zginę".Potem przetarł twarz dłońmi, spojrzał w górę na nikłą smugę światła załamującą się na kamiennych stopniach i zbliżył się do schodów.Na górze było cicho.Szedł wolno, wspinając się ze stopnia na stopień, a gdy dotarł do drzwi, jego twarz owionął powiew mroźnego powietrza.I nagłe zrobiło mu się lżej.Wyszedł ostrożnie z niszy.Na palcach skierował się do drzwi kaplicy, za którymi widać było wydeptaną ścieżkę i fragment pierwszego nagrobka.Gdy wychylił się zza katafalku, naraz drgnął.O dwa kroki od niego stał grabarz w drelichowym fartuchu i w wełnianej mycce na łysej głowie.Bukowy widział jego przygarbione plecy, wymykające się spod mycki kosmyki rzadkich włosów i brunatne plamy na pomarszczonej szyi.Starzec układał jodłowy wieniec obok trumny.Wtem, jakby wyczuł obecność człowieka, odwrócił się raptownie i wydał krótki okrzyk.Bukowy zachował zimną krew.Uklęknął wolno przed trumną, skłonił głowę i poruszając wargami, udał, że się modli.Starzec patrzył na niego nieufnie, lecz po chwili, wiedziony ciekawością, zbliżył się drobnymi krokami do Bukowego.- Niech będzie pochwalony - pozdrowił go głośno.- Na wieki wieków.- To wasz krewny? - zapytał starzec wskazując trumnę.- Tak - odparł bezwiednie.- Głośniej, bo nic nie słyszę.- Krewny - huknął mu do ucha Bukowy.Stary pokiwał głową chcąc wyrazić żal.- Dobry był człowiek ten Nachimek i tak mu przyszło kipnąć.Panie, świeć nad jego duszą.- Świeć, Panie.powtórzył szybko Bukowy.- Odwrócił się i, trzymając nerwy na wodzy, oddalił się normalnym, może nawet zbyt wolnym krokiem.Przed kaplicą krążyły wrony.Ich krakanie nadawało smętnemu otoczeniu jeszcze więcej grozy.Bukowy rozejrzał się bacznie.Aleje były puste, tylko z boku, przy drewnianym krzyżu, klęczała kobiecina opatulona czarną chustą.Pomyślał, że najbezpieczniej będzie wrócić tą samą drogą, którą dotarł do kaplicy.Spojrzał więc w stronę muru i ruszył swobodniejszym krokiem.27Kierownik schroniska, Tokacz, wracał rano z Ważca do Trzech Studniczek.Było mroźno, a gdy słońce oświetliło drogę, śnieg zaiskrzył się fioletowo.Koń z trudem ciągnął sanie.Góral, który prowadził konia, zabijał co chwila ręce i truchtał Obok sanek.Tokacz wtulił głowę w podniesiony kołnierz kożucha.Czuł, że twarz pali go od mroźnego powietrza.Przez chwilę oglądał pasące się na dalekiej polanie jelenie.Widać było, jak przednimi nogami odgrzebują spod śniegu gałązki.A kiedy wspięli się na najwyższe wzniesienie, zobaczyli cieniutkie słupy dymu bijące z domów w Podbańskiej.Z zamyślenia wyrwał go woźnica.- Panie Tokacz - zwrócił się nagle ożywiony - tam w lesie ktoś jest.- Pokazał batem w stronę zarośli.Tokacz zeskoczył z sań.Wśród młodej smreczyny zobaczył przedzierającego się mozolnie mężczyznę.Nieznajomy był tylko w narciarskim swetrze, a głowę owiniętą miał kraciastym szalikiem.Tokacz zbliżył się do niego.- Hej, człowieku! - zawołał.Tamten nie spojrzał nawet w jego stronę.Zerwał się do ucieczki.Po kilku ruchach zachwiał się jednak i bezsilnie opadł w puszysty śnieg.Tokacz podbiegł do niego.Nieznajomy próbował podnieść się na klęczki, lecz znowu osunął się bezwładnie i pozostał na śniegu.Tokacz złapał go za ramię.- Nie bój się, człowieku! - Odwrócił go ku sobie i nagle wydał okrzyk zdumienia: - Jezus, Maria!.To ty, Jędrek?Trwożnie zdumiony patrzał na jego siną twarz, na zapadnięte oczy, na popękane wargi i choć chciał powiedzieć kilka cieplejszych słów, nie mógł dobyć głosu z zaciśniętego gardła.Bukowy uśmiechnął się nikle, a w jego oczach pojawiły się iskierki radości.- Laco! - wyszeptał z ogromnym wysiłkiem.- Nie poznałem cię.*- To cię ten Hubl wspaniale urządził - powiedział Laco Tokacz.- Szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej.On od dawna w Hlinkowej Gardzie.a szczerze mówiąc, jaki to Słowak.Po prostu spiski Szwab.Jego ojciec miał piekarnię w Kieżmarku.W domu mówili po szwabsku.- Tokacz otworzył drzwiczki pieca i dorzucił do ognia kilka polan.Zapachniało żywicą.Poddasze było napchane ludźmi.Marcin Zdaniecki, dwaj lotnicy i kapitan grali przy stole w brydża.Inżynier popijał z menażki herbatę.Bukowy leżał w łóżku opatulony kocami.Twarz i ręce miał wysmarowane białą maścią przeciw odmrożeniu.Zdawało się, że zamiast twarzy ma maskę.Teraz spojrzał poważnie na Tokacza.- To drań.Po prostu drań i szubrawiec - wydusił ze złością.- Żeby chociaż od razu powiedział, co i jak.A on podstępem.A ja, bracie, myślałem, że to prawdziwy sportowiec.- Wśród sportowców też są dranie - przerwał mu inżynier Zdaniecki.- Taki Roerl - niby trener, a właściwie gestapowiec.Nie zapominaj, w jakich żyjemy czasach.- Nie - żachnął się Bukowy.- Nie mogę się z tym pogodzić.- Daj spokój, Jędrek - przerwał mu Tokacz.Wyjął z pieca rozżarzony węgielek i odpalał od niego fajkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]