Podstrony
- Strona startowa
- Dylewski Marek Finanse Samorzšdowe narzędzia, decyzje, procesy
- Socjologia Piotr Sztompka, Marek K. (forma txt)
- Oramus Marek Hieny cmentarne (2)
- Oramus Marek Senni zwyciezcy
- Huberath Marek S Miasta pod skala
- Wilk Marek Hlasko
- Hlasko Marek Opowiadania
- Hlasko Marek Opowiadania (2)
- Appian z Aleksandrii Historia Rzymska I XII
- Michail Bulhakow Mistrz i Malgorzata v 1.1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Słoniową miał głowę i nogi słoniowe.I kły z prawdziwej kości słoniowej.I trąbę, którą wspaniale kręcił.Wszystko słoniowe, oprócz pamięci” - mówię po polsku do przewodnika.„Haj, haj” -potakuje udając, że coś rozumie.Zapewne często oprowadza anglojęzycznych turystów, odpowiada bowiem formułą, która przypomina „Glad you like it” („Cieszę się, że ci się to podoba”).Na nocleg zatrzymujemy się w wiosce na szczycie wzgórza.Kilka bambusowych chałup na palach, skrawki uprawnej ziemi, kamienne siekiery własnego wyrobu.Nie ma bieżącej wody.To przykre; oblepiony niczym mumia zaschłym błotem i wydzielinami słonia, poruszam się z trudem.Pod chatami harcują w błocie świnie, bawoły i nagie dzieci.Słychać je i czuć; w podłodze są szpary na palec.Spacerują po niej, nie śpiesząc się, trzycentymetrowe karaluchy.Gospodarze są serdeczni, zapraszają i już nabijają fajki; towar pierwszorzędnej jakości z poletka na nasłonecznionym stoku.Lokalne „Extramocne”, dwadzieścia centów od sztosu.Leżąc na boku z przymrużonymi oczami palą fajkę za fajką, popijając w przerwach miejscową whisky mekong.Jest metoda w tym szaleństwie - po odpowiednim nasyceniu opium i alkoholem człowiek przestaje zwracać uwagę na łażące po nim karaluchy.***Słoń nie był taki zapominalski, bo przyszedł połasić się do mnie następnego ranka.Ale nie mieliśmy dość czasu, by się zaprzyjaźnić na serio - po dwu dniach podróży wylądowałem w klasztorze.Spartańskie warunki, zacisznie i przytulnie.Z okna widok na dolinę pokrytą dżunglą aż po horyzont.Mnichów w pomarańczowych tunikach jest ze dwudziestu.Twarze niezbyt uduchowione, chyba nie trafili tu z powołania.Później dowiedziałem się, że w tym rejonie każdy chłopiec musi spędzić co najmniej pół roku w zakonie.Nikt, łącznie z przeorem, nie zna żadnego obcego języka.Musieli zostać uprzedzeni o mojej wizycie, bo cela czekała.Jaki jest jednak mój status i co powinienem robić? W tekście przygotowanym przez dział socjalny brakuje informacji na ten temat.Myśleli pewnie, że jestem na tyle wprowadzony w obrządek, aby samemu wiedzieć.Urodziny Buddy wypadają pojutrze i wtedy może coś się wyklaruje.Obchody różnią się od normalnego dnia jedynie ceremonią wyświęcenia nowego mnicha.Kongregacja siedzi w dwóch rzędach, przeor na specjalnym podeście.Przed nim rodzina i znajomi.Nastoletni kandydat waży chyba ze sto pięćdziesiąt kilo i ma świeżo ogoloną głowę (Budda nie lubi włosów dłuższych niż pół cala).Potwornie się poci i z tremą powtarza wersety, myląc się co trzecie słowo.Towarzystwo wygląda na znudzone.Mnisi szybko przeszli do pozycji „spocznij” i, poziewując, rozparli się wygodnie.Ubrany na biało nowicjusz został przepasany szarfą i poszedł na zaplecze.Wrócił w stroju pomarańczowym i dostał od taty sakiewkę z bilonem do rozrzucania wśród zebranych.Na mamie impreza wywarła większe wrażenie: na samym początku podczołgała się do podium i przywarła do niego, oczekując końca uroczystości.W zasadzie mógłbym wykorzystać sytuację i przełączyć się na własny program.Odprężyć się, pomedytować.Ale sytuacja jest niezręczna; czuję się jak piąte koło u wozu.Zaczynam nawet podejrzewać, że dział socjalny umyślnie tak to zaaranżował.Zaaplikował dawkę wystarczającą, abym skruszał i docenił zalety wygodnego gabinetu oraz bezpieczeństwo w kręgu komputerowej poświaty.Ci subtelni nowojorscy psycholodzy, których zatrudnia się za astronomiczne honoraria jako konsultantów, mogli im taki pomysł podsunąć.Ejże, robię się przesadnie dociekliwy.Chyba przez te kursy z socjoinżynierii i technik zarządzania zespołami roboczymi, które musiałem odbębnić tuż przed wyjazdem.Dlaczego dział personalny miałby stosować wobec mnie aż tak wyrafinowane manipulacje? Po prostu przesadzili w dobrych intencjach.Nie ma sensu wnikać w ich prawdziwe czy domniemane pobudki: muszę wyłączyć automatycznego pilota, wyrzucić bezsensowny wydruk i przejść na ręczne sterowanie.Następnego dnia pojawiam się z plecakiem u przełożonego klasztoru.Zapewne zrozumiał, że odchodzę, bo na pożegnanie wciska mi w rękę czarną, wypolerowaną przez palce wiernych figurkę Buddy (stoi do dziś na mojej półce).Bez słonia posuwam się nawet szybciej; ruszam piechotą w dół i po czterech dobach jestem z powrotem w Bangkoku.***Miejscowe biuro podróży doskonale wie, jak zaspokoić wakacyjne potrzeby amerykańskiego inżyniera.Z przedłożonych mi ofert wybieram Bali - byłem tam przed laty i wspominałem ten pobyt ciepło.Kolejne rozczarowanie przeżywam więc przynajmniej z własnej winy.Skomercjalizowało się tu wszystko do granic ludzkiej odporności.W Kucie, dawniej idealnym miejscu do surfowania na przybojowej fali, tłumy australijskich turystów.Wokół nich chmary przekupniów.Idą krok w krok, namawiając do nabycia tandetnych pamiątek; jeśli to nie skutkuje, łapią cię za rękę, zachodzą drogę.Niedaleko Kuty zbudowano ośrodek Nusa Dua, monstrualną enklawę Sheratonów, Marriottów, wytwornych sklepów i restauracji w stylu rzadko nawiązującym do lokalnej architektury.Tabuny wczasowiczów z Kalifornii i Florydy przebywają co roku tysiące kilometrów, żeby poczuć się dokładnie jak u siebie w domu.Zmienił się nawet Ubud, niegdyś górska oaza kultury, miejsce schronienia malarzy, tancerzy i dobrego teatru.Teraz na każdym płocie zaproszenia na publiczne pogrzeby.Ktoś tu chyba musiał zorganizować seminarium poświęcone możliwości zarabiania pieniędzy na ceremonii palenia zmarłych.Biznes kwitnie, choć, jak przed laty, jest to najbardziej „zakomarzone” miejsce świata.Przenoszę się zatem na sąsiednią wyspę Lombok.Trochę lepiej, ale fala turystów już i tutaj dotarła.Jadę dalej.Tandetny prom przerzuca mnie na Trawangan, największą w archipelagu Gili Is-lands.Największą, to za dużo powiedziane - można ją obejść w dwie godziny.Jest idealnie.Czysta plaża, rafa koralowa blisko brzegu, przejrzysta woda.Wchodzisz do morza na wschodnim cyplu i prąd niesie cię delikatnie wzdłuż brzegu na przeciwległy koniec wyspy.Wystarczy maska, fajka i krem z filtrem przeciwsłonecznym na plecy.Leżąc bez ruchu na powierzchni, fruwasz nad urwiskami korali, nad kołysanym przez fale gąszczem podmorskich traw i ławicami bajecznie kolorowych ryb.Elektryczności dostarcza wyspie wojskowy generator z demobilu.Włącza się go w określonych godzinach, aby ugotować posiłki Czasami też uruchamiany jest dla zaspokojenia konkretnych potrzeb kulturalnych.Trwają właśnie mistrzostwa świata w piłce nożnej; wspólnie z krajowcami oglądam w telewizji o trzeciej nad ranem mecz Grecja-Argentyna.Mieszkam przez miesiąc u kacyka, którego budka na palach odróżnia się od innych anteną satelitarną.Na odjezdnym prawię mu komplementy, mówiąc o urokach wyspy.„Miło mi, że dobrze wypocząłeś.Przyjedź za rok.Robisz w komputerach, to może ubijemy interes.Przywieź laptopa Toshiby, a masz zagwarantowany dwuosobowy pokój i wyżywienie na miesiąc”.Najnowszy cud techniki miał mu posłużyć do prowadzenia rachunkowości wioski w Excelu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]