Podstrony
- Strona startowa
- Iskry z popiołów nieznane opowiadania XIX wieku
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lovecraft H.P 16 Opowiadan (www.ksiazki4u.prv
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania
- Kiryl Bulyczow Nowe Opowiadania Guslarskie
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania (2)
- Chmielewska Joanna Duza polka
- Toland John Bogowie wojny t.1
- Cisco Ccie Fundamental Network Design An
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- orla.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drogę przeleciał mu kot iKuba pomyślał drętwo: "Wszystko przez tego kota." Szedł dalej, nierozumiejąc, kim jest i dokąd podąża; odzyskiwał na sekundęświadomość, lecz po chwili znów gubił się w ciemności pełnejkolorowych plam.Ktoś potrząsnął nim silnie i przytrzymał w miejScu.- Tramwaj.Nie widzi pan, że tramwaj idzie.Odtrącił go z całej siły i skręcił w boczną ulicę.Posuwał się jakślepiec, szukając rękami w powietrzu oparcia dla swego ciała.Nakońcu ulicy zobaczył światło."To tam właśnie - pomyślał.- To tammuszę iść." Mijał sklepy, domy, bramy; zataczając się brnął przezkałuże - była to świeżo wybudowana, pełna nowych bloków ulica.Przechodził koło jakiegoś sklepu; potrącił oparte o ścianę deski dozastawiania wystawy; upadły z hukiem; jedna uderzyła go boleśniemetalowym okuciem w twarz.Jęknął i upadł szeroko rozkładając ręce;ulica była pusta, nikt nie przyszedł mu z pomocą.Leżał w kałuży,przeniknięty dławiącym zimnem.Uniósł się na łokciach, chcąc wstać,lecz brakło mu sił i runął znów twarzą w krawężnik."Nie boli -pomyślał - nic nie boli." Ze sklepu, przy którym stały deski,wyleciała ekspedientka w białym fartuchu." Teraz" - pomyślał Kuba iruchem małego chłop-ca ukrył głowę w ramionach.Kobieta rozejrzałasię i głośno powiedziała w pustkę ulicy: "Aobuz." Poczęła zpowrotem ustawiać deski.Ustawiwszy je, wróciła do sklepu, głośnotrzaskając drzwiami.Rozchlapując kałuże, szybko przejechałsamochód.Z okna na parterze wrzeszczało radio.Kuba uniósł głowę ważącą setki ton.Otworzył oko i znów świat począłwirować niezrozumiale.Trwało to chwilę; potem już tylko jednoświatło na końcu ulicy kołysało się uparcie." To tam - pomyślałKuba.- To tam właśnie.Co tam? Tam właśnie idę." Ukląkł; nakolanach począł czołgać się do muru.Długo drapał rękami chropowatąścianę, obrywając sobie paznokcie i krwawiąc dłonie, nim natrafił nagzyms.Dzwignął się wreszcie.Nogi miał słabe jak nogi niemowlęcia;drżały i łamały się.Począł iść bardzo wolno, trzymając się muru;płakał.Dwóch uliczników obejrzało się za nim.Jeden powiedział:"Przez łzy do szczęścia.Płyń pan dalej." Kuba przeszedł w tensposób parę kroków; w pewnym momencie natrafił na pustkę bramy iupadł.Leżał dysząc.Trwało to bardzo długo.Począł zasypiać, gdyuczuł liznięcie na twarzy, otworzył oko i zobaczył małego psa; piesstał nad nim i patrząc uważnie, machał kusym ogonem."Przez ciebie -pomyślał Kuba i natychmiast odzyskał siły.- Wszystko przez ciebie".Chwycił go za gardło; nie czuł nawet, jak pies przekrzywił łebek iwgryzł mu się w rękę.Cisnął nim w kąt i z trudem wstał.Wiatr ocucił go trochę.Szedł wolno i ostrożnie; kiedy wymacał rękączeluść następnej bramy, zachichotał z zadowoleniem."Nic z tego -wybełkotał radośnie.- Nic z tego." Ukląkł i począł pełzać naczworakach.Nie słyszał nawet, że ktoś do niego mówi: "Co, doCzęstochowy pan idziesz w taką pogodę?." Namacawszy ręką mur,wstał.Znowu począł iść trzymając się ręką muru.Rozpychał co chwila41powietrze rękami, jakby natrafiając na przeszkody.Zwiatło na końcuulicy, ku któremu szedł, zwiększało się.I kiedy Kuba był jużblisko, z oZwietlonego domu wyszedł tłum ludzi.Szli ku niemu -czarne niewyrazne postacie bez twarzy i konturów.Wtedy przypomniałomu się wszystko; zrozumiał, że jest już tam; przypomniała mu sięrozmowa, którą miał kiedyś niesłychanie dawno - z pewnym człowiekiemw jakiejś knajpie; tamten przepowiedział mu, że znajdzie się kiedyśw pokoju o białych ścianach, zamkniętym na drzwi bez klamki; i żebędą do niego przychodzić rozmaici ludzie, dziwne zwierzęta ipokraki.Zrozumiawszy, że dzień ten nadszedł, Kuba zatrząsł się ze strachu iwściekłości.Oparł się o mur i patrzył przed siebie rozszerzonymioczyma.Rzeczywiście, niektórzy z idących nie mieli głów, inni mielipo dwie; niektórzy nie mieli nóg, płynęli w powietrzu jak okrutne wswej kalekiej brzydocie, niezrozumiale ohydne ptaki.Szedł ku niemuczłowiek-strzyga, człowiek-nietoperz, człowiek o jednym,przerazliwie krwawym oku, które wypełniało mu całą twarz; czołgałsię człowiek-wąż.Kuba spojrzał na jego śliski łuskowaty tułówpełzający po błocie i zasłonił oczy rękami."Was przecież nie ma -powtarzał w myśli - was przecież naprawdę nie ma.Otworzę za chwilęoczy i was nie będzie.Otworzę oczy i wyniesiecie się z mojegopokoju.Tak, tak, tak." otworzył oczy i zobaczył, że są i idą kuniemu; na przedzie kroczy człowiek z głową małego pieska; idziewyciągając ku niemu silne, owłosione ręce - wyciągając ręce do jegogardła.Kuba cofnął się.- Was przecież nie ma! - krzyknął piskliwie i rzucił się w tłum.-Was przecież nie ma.Potrącony, upadł osłoniwszy głowę rękami.Słyszał ich kroki twardodzwoniące koło jego uszu."Przechodzą, przechodzą" - myślał.Ktośpodkutym butem nadepnął na jego dłoń; Kuba zaskowyczał cichutko:przytulił twarz do zimnych kamieni.Potem wszystko umilkło, krokioddaliły się.Leżał dalej, bojąc się wykręcić głowy.Teraz jednakktoś pochylił się nad nim i uniósł go.Był to jakiś krępy człowiek wskórzanej kurtce.- Odejdz! - rozpaczliwie krzyknął Kuba.- Panie Kubuś - powiedział nieznajomy potrząsając nim.- PanieKubuś, nie poznajesz mnie pan? To ja, Kostek.Nie poznajesz mniepan?- Głowa - wybełkotał Kuba.- Gdzie twoja głowa? Nieznajomy roześmiałsię.- Za dużo lakieru było - powiedział tonem znawcy.Wyciągnął papierosa i wetknął go Kubie w usta.-Sztachnij się pan -powiedział łagodnie.- Pomoże.Kuba zaciągnął się posłusznie.Ztrudem stał na chwiejnych starczych nogach, podtrzymywany przeztamtego.- Gdzie oni? - zapytał.- Kto?- Tamci.- Te ludzie?- Ludzie.- wybełkotał ze zdumieniem Kuba.Wyprostował się nagle iwyciągnął rękę w ulicę.- To nie ludzie.Nie mają głów ani oczu.Topotwory, potwory.Gdzie oni są?- Przeszli.- Dokąd?- Swoją drogą.- Ja pana znam - powiedział Kuba patrząc z wysiłkiem w twarz tamtego42człowieka.Zachichotał: - Ja pana znam.Pan jest Kostek, szwagierskimojego ciecia.Kiedyś wiózł mnie pan z "Kameralnej", tak? Pan jestszoferem, tak?- O to właśnie chodzi - powiedział Kostek.- Chodz pan, podrzucępana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]