Podstrony
- Strona startowa
- Dylewski Marek Finanse Samorzšdowe narzędzia, decyzje, procesy
- Socjologia Piotr Sztompka, Marek K. (forma txt)
- Marek Holynski E mailem z Doliny Krzemowej (2)
- Huberath Marek S Miasta pod skala
- Wilk Marek Hlasko
- Hlasko Marek Opowiadania
- Hlasko Marek Opowiadania (2)
- Oramus Marek Senni zwyciezcy
- Jack L. Chalker Meduza Tygrys w opalach
- Nancy Kress Zebracy na koniach
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- protectorklub.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciał być opryskliwy, ale z jego ust wydo-był się tylko słaby skowyt i te grozne słowa zabrzmiały tym żałośniej. Nie ma pana w gabinecie w godzinach przyjęć oznajmił Vahvatil. Incydentgodny ubolewania, nie uważa pan? Zwłaszcza że dookoła pacjent na pacjencie. Tak? Buchse odłożył buteleczkę i próbował zebrać myśli. Przypuśćmy. Niebardzo wiedział, jaki to ma związek z jego osobą. A kto jest chory? Niejaki Yonyer.Mówi coś panu to nazwisko? Tak chory, że właściwie już trup.Zastanawiam się, co na to powie Dobrowolski. Yonyer nie żyje i proszę wyrażać się o nim z szacunkiem rzekł sztywno Buchse.Nie zdając sobie sprawy z tego gestu przestawił aparat video w poprzednie położenie. Niepomoże mu nawet sztuczne oddychanie.Kto jeszcze? My jesteśmy chorzy, ja i Mezei.Z niepokoju wyszczerzył zęby Vahvatil.Zciśle mówiąc chodzi nam o wazonik na pańskim stole.Doktor spojrzał w tamtą stronę i przygnębienie złapało go jak w imadło.Poszukiwałwzrokiem buteleczki. Przyjmie pan dwóch pacjentów, którzy zapłacą za poradę pokorą i wdzięcznymsercem?Skinął tylko głową.Potrzebuje paru sekund, najwyżej pół minuty.Potem mogą muskoczyć. To niech pan odblokuje wejście.Zaraz tam będziemy.Poszedł mechanicznie ku drzwiom, zdając sobie doskonale sprawę ze zbędności tegogestu.Walczył z czasem, nie z nimi.I o czas. Już powiedział.Drzwi odskoczyły, odwalone stanowczym kopniakiem.Wtargnął przez nie Mezei, przy-padł jak pijawka do doktora Buchse i wwiercił mu w szyję lufę podręcznego miotacza naśrednie dystanse. Myślałeś, że będziesz nas kiwał, cwaniaku! No, dalej nie wiedział, co jeszcze po-wiedzieć, zaskoczony brakiem oporu i widokiem tlatocetla, więc tylko dokończył: Rączkido góry! Nuże!Buchse roześmiał się ponuro.Wolnym ruchem odsunął lufę i usiadł.W trakcie tychczynności zauważył, że ekran videofonu zgasł.Przez kilka szybkich oddechów czekali na przybycie Vahvatila.Doktor uśmiechnął sięna jego widok i powoli, z precyzją zaczął wystukiwać z buteleczki żółtawy proszek na dłoń. Zabijcie mnie mamrotał bardzo proszę.I szybko, jeśli łaska.Bez nabożeństwa.Vahvatil jednym ruchem wytrącił mu flakonik.Proszek opadł złotą smugą pyłku nadywan.Odstąpił o krok. Któż tu mówi o zabijaniu, doktorze? starał się nadać głosowi jowialny ton.Dosyć tych trupów, na jeden dzień wystarczy.Przyszliśmy tylko do pana z malutką propozy-cją.Mezei domknął drzwi i zupełnie opuścił lufę. Tlatocetl, który pan tu.hm, przyniósł, jedynie w połowie stanowił własność nasze-go zmarłego kolegi.Proponujemy panu uczciwie przejęcie jego udziału.Do czasu sprzedażytowar pozostaje pod pańską opieką.Wie pan, mamy trochę tego. zafalował z gracją ręką w nadmiarze.Zgoda?Buchse kiwał się monotonnie. Jeśli pan nie odmawia, proszę podpisać ten dokument.Kopia oczywiście dla pana.Mechanicznie spełnił żądanie.Zaskoczeni takim obrotem sprawy napastnicy ulotnili siębez dalszych ceregieli.Buchse wpatrywał się w podłogę, żałując zniszczonej buteleczki iproszku, lecz nie wstawał po nową.Chcieli mnie zabić, rozmyślał leniwie.A ja, gdybym sięzebrał, potrafiłbym, przecież załatwić ich bez pudła.Pod pozorem zabiegu na przykład.Lancet, fiolka, igła.Otrząsnął się.Co za myśli przychodzą mu do głowy.Podniósł z podłogi arkusz cienkiejfolii i zarzucił na przedmiot.VGabinet urządzony był skromnie: tylko heban i kość słoniowa.Dwaj mężczyzni w przy-bliżeniu w tym samym wieku zasiedli naprzeciw siebie w fotelach.Oprócz nich w pomie-szczeniu nie było nikogo.Ransome Moneyard, multimilioner amerykański, do którego należałgabinet, a także cały wieżowiec, trzymał w ręku pustą fajkę i postukiwał nią o otwartą dłoń,ciągle nie mogąc się zdecydować, czy sięgnąć po tytoń. Ta cholerna mgła westchnął gość Moneyarda. Jak żyję nie widziałem czegośpodobnego.Ledwo zdążyłem.Dobrze, że wyjechałem dostatecznie wcześnie.Spotkanie było powtórką innego, wcześniejszego o dwa tygodnie.Ta sama sceneria i tesame fotele.Tylko na niskim stoliku między nimi leżał podłużny pakunek owinięty sznur-kiem. Panie profesorze zwrócił się do gościa Moneyard mniej więcej miesiąc temuzdecydowałem się na dość nierozważny krok: za sporą sumę zakupiłem ten oto artykuł machnął ręką w stronę zawiniątka nie wiedząc prawie nic o jego pochodzeniu ani właści-wościach.Postanowiłem ubiegać się o pańską poradę, a nawet współpracę w obliczu tejnierozwiązywalnej dla mnie zagadki, a także nie przeczę pod wpływem sugestii częściprasy.Pan czytuje gazety? Rzadko odburknął gość tytułowany profesorem, oderwany najwidoczniej od dośćodległych rozważań.Wyglądał w tym momencie na człowieka obracającego się w innymwymiarze i powracającego na ziemski padół z niechęcią. Niemniej orientuje się pan zapewne, co mam na myśli. Coś niecoś mi opowiadano uciął profesor. Zwietnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]