Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Card Orson Scott Uczen Alvin (SCAN dal 706)
- Card Orson Scott Alvin czeladnik (SCAN dal 707)
- Terry Pratchett Mundodisco 25 La Verdad
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ci głupcy czynią to aż nazbyt często, płacąc za każdym razem w jedynej walucie, której im nie zbywa: pomówieniach, skandalach, anegdotach.- Wiem już, jak mam dobrać towarzystwo, panie.Potem zestawię listę i będę pamiętał o twoich wskazówkach.- Daj mi znać, gdy skończysz przygotowania.- Niezawodnie, mój panie.- Nie wtajemniczaj kompanów we wszystko.Niech wiedzą tyle tylko, ile będzie konieczne.- Postaram się, ale cały ten plan jest osobliwy i pozbawiony subtelności.- Na przygotowanie lepszego nie było czasu.Zależy nam na utrzymaniu przyjaźni króla Polski.Gdybyśmy użyli metod dyplomatycznych, wszystko z miejsca byłoby czytelne jak na dłoni, a tak desperacka akcja nie ściągnie żadnych podejrzeń na moją osobę.- A co potem.?- Jeśli dobrze wywiążesz się z roli, to nie będzie żadnych niepożądanych konsekwencji.Quire pociągnął nosem.- Ten kleptoman Rhoone wziął moją szpadę, a lepiej będzie, jeśli wymknę się pajęczymi drzwiami.- Naciągnął z powrotem kaptur.Montfallcon zadzwonił brązowym dzwonkiem na lokaja.- Clampe, poproś lorda Rhoone’a, by dał ci szpadę tego człowieka.Montfallcon podszedł z powrotem do kominka.- Cały ten spisek pasuje bardziej do czasów Króla Herna-powiedział Quire.- Miejmy nadzieję, że nikt już nie pamięta, jak kiedyś mu służyłeś.Bo ja na przykład.- Ty byłeś dzieckiem, gdy Hern odebrał sobie życie.- I nic nie pamiętam.Czyżbym wyraził się inaczej?Montfallcon przyłożył palec do warg.- Pomimo czterdziestoletniej różnicy wieku, obaj należymy do minionej epoki.Ironia losu sprawiła, że to nam właśnie przypada w udziale walka o to, by owa mroczna przeszłość nie powróciła.- A na dodatek ja, łotr z łotrów, miłośnik dawnej sztuki życia, najwięcej czerpię korzyści z tego właśnie, że sprawiedliwość tego świata urosła w siłę, a cnoty stały się prawem.- Jak długo ty chodzisz po ziemi, tak długo i ja jestem potrzebny - stwierdził kwaśno Montfallcon, wyciągając prawe ramię w kierunku Quire’a.Łotr zastanowił się przez chwilę i potrząsnął głową.- Wręcz przeciwnie.Dałoby się dowieść, że jak długo szlachetne umysły twego rodzaju znajdują się u steru władzy, tak długo ludzie mojego pokroju są niezbędni.Już Platon opisał, jakie niebezpieczeństwa niesie ze sobą okres rządów monarchy idealnego.Zmieszany Montfallcon ze złością zmienił temat rozmowy.- Niektóre drogi są obecnie nieprzejezdne.Mam nadzieję, że masz dobre konie, które nie ugrzęzną w śniegu.- Będę musiał wynająć.- Trzeba ci złota?- Jasne.Lokaj powrócił ze szpadą i Montfallcon zastygł z kluczem w dłoni.Quire postąpił krok i wziął broń z rąk służącego, podziękował i schował szpadę do pochwy.Montfallcon poczekał, aż lokaj pokaże im plecy, i dopiero wtedy otworzył skrzynkę i odliczył złote monety.- Pięć?- Tak, to wystarczy by opłacić konie i ludzi.Montfallcon wsunął złoto w niedbale wyciągniętą dłoń Quire’a.- Wyjedziesz jeszcze dziś przed zmrokiem?- Jak tylko wszystko będzie gotowe, a ja zjem coś i wreszcie się wykąpię.Obaj przeszli do drugiego, nie tak obszernego pomieszczenia, a potem do kolejnego, jeszcze mniejszego, gdzie za fotelem znajdowały się zamaskowane w drewnianej okładzinie ścian drzwi prowadzące pomiędzy mury: tajemne wyjście z pałacu, którego wyłączną znajomością mogli się pochwalić, a przynajmniej tak byli przekonani, tylko Quire, Tinkler i ich patron.Quire odsunął świeże pajęczyny ostrożnie, jakby były to delikatne koronki.Mruknął jeszcze coś na pożegnanie Montfallconowi i zagłębił się w ciemność.Ściągnął i odrzucił kaptur, założył sombrero oraz wynicował płaszcz, tak że jego postać widoczna była tylko jako czarna sylwetka.Przejście skąpo oświetlał czarny blask, zaś na podłogach, ścianach i białawoszarych niciach kłębiły się tysiące pająków.Quire wyprostował się i ruszył przed siebie ostrożnie, by nie zgładzić zbyt wielu stawonogów ponad konieczność.Szklany tunel musiał kiedyś być oranżerią, bowiem gdzieniegdzie widniały jeszcze szczątki drewnianych i glinianych donic i przegniłe resztki gałęzi.Pokryty kurzem szklany dach został kiedyś przykryty jeszcze innym dachem i światło dobywało się do wnętrza przez odległe okna na końcu czegoś, co przypominało gigantyczną wozownię.Tunel zakręcał łagodnie, powietrze stawało się chłodniejsze a pająki coraz mniej liczne, aż w końcu Quire dotarł do starannie konserwowanych drzwi, przeszedł po zaśmieconej posadzce do muru, który musiał niegdyś być murem zewnętrznym prowadzącym do ogrodu.Przez dziurę wniknął w półmrok.Uczyniwszy kilka kroków po stopniach w dół, stanął na gołej ziemi.Zadrżał i ciaśniej otulił się płaszczem docierając do kolejnego, wysokiego ogrodzenia.Nacisnąwszy ramieniem obrócił fragment muru, i wymaszerował chwiejnie w wysoki śnieg iskrzący się w blasku dnia.Zatrzasnął za sobą ceglane drzwi.Stał u stóp wyżółconego przez słońce i deszcze muru, przed nim zaś rozciągał się dawno zapomniany, zaniedbany i rozrośnięty dziko ozdobny ogród, którego granice wyznaczały teraz tylko śnieg i lód.Czarne gałęzie wyciągały się ku niebu, poobtłukiwane posągi spoglądały spod białych czap, niczym zamarznięci półbogowie jakichś cieplejszych krain.Wobec tej bieli para oddechu Quire’a wydawała się ledwie szara.Stawiając wysoko nogi Quire brnął znajomą, choć niewidoczną teraz ścieżką pomiędzy kwadratami, kołami i prostokątami niegdyś kwietnych rabat i zrujnowanych fontann.Skręciwszy w lewo, zbliżył się do jeszcze jednego muru okrytego wiecznie zielonymi bluszczami, przeskoczył niewielką, żelazną furtkę, kilkoma krokami przebył brukowaną podłogę wolnej od śniegu groty, docierając w końcu do większej bramy, którą otworzył wytrychem.Stał na wzgórzu, na które już dawno nie prowadziła żadna droga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]