Podstrony
- Strona startowa
- Arystoteles O duszy (3)
- Professional Feature Writing Bruce Garrison (2)
- Auel Jean M Rzeka powrotu
- John Steinbeck Tortilla Flat
- PoematBogaCzlowieka k.4z7
- Myrcik Dominik Na krawedzi prawdy 2
- Platon Dialogi (2)
- Aronson Elliot Psychologia spoleczna Serce i umysl
- Czasomierze Dav
- Stefan Zweig Magellan
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- protectorklub.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bal wdrugą, inny w inną; ale ja już nie wiedziałem, gdziem jest i co się dzieje ze mną, więc taże,biegając od kąta do kąta, zawołałem jeszcze podstarościego i krzyknąwszy mu w ucho: Kołkiem, waszeć, w moim pokoju wskoczyłem ja z Lgockim w jeden wózek, Stojowski zKąkolnickim na drugi i ruszaliśmy nocą i cwałem do ywiernika.A działo się to w dniach pierwszych miesiąca kwietnia; ziemia się rozmarzała, śniegitopniały ustawicznie, pora była dżdżysta i wielka roskal185 po drogach, więc łamały nam się wtej podróży koła U wozów, wylatywały szprychy, odpadały i gubiły się lusznie, grzęzliśmy wwielu miejscach; pomimo to jednak dnia następnego po południu pokazała nam się wieś185roskal roztopy165ywiernik pomiędzy dwoma podłużnymi piaszczystymi garbami, nad jakąś małą rzeczką wdole wyciągniętą, i taka cicha, taka spokojna, jak zawsze, i jakby o niczym nie wiedząca.Nareszcie i dwór nam się pokazał ze swoimi białymi zabudowaniami, malowanymi dachami igładkim przed sobą dziedzińcem, ale i na nim jeszcze nie widzieliśmy żadnych śladówzajazdu lub gwałtu.Dopiero w środek wjechawszy, ujrzeliśmy trochę niezwyczajnego ruchuokoło domu; dwa wozy naładowane i uprzężone stały przed gankiem, sługi się tu i owdziekręciły, gromadka chłopków stała z pospuszczanymi głowami przed oficyną i gwarzyłapomiędzy sobą, a dziadek o lasce oparty stał w ganku i orzezwiony czy ważnością wypadku,czy jakiejś sprawy przedsiębrać się mającej, głośne wydawał rozkazy i rozporządzał.Mąż tenw ową chwilę odmłodniał był o połowę lat swoich, a ponieważ ślady setnego wieku istrupieszałości prawie grobowej wciąż na nim widne były, więc wydał mi się na razie, jakbyjaki od wieków już w trumnie spoczywający praojciec, który, nową zbudzony wojną, wyszedłz grobu na chwilę.Kiedyśmy zajechali w dziedziniec i dla owych wozów ładowanych, zastępujących nammiejsce zajezdne, opodal stanęli od ganku, starzec przyłożył dłoń wyciągniętą do czoła imocnym głosem zapytał: Czy Nieczuja przyjechał? Nieczuja, panie cześniku, Nieczuja! zawołałem, wyskakując z wózka, a przybiegłszydo starca, rzuciłem mu się w ramiona i popłakaliśmy się obadwa. Wiedziałem, że mi nie odmówisz pomocy rzekł pan cześnik po chwili, wypuszczającmnie z swojego objęcia i łzy ocierając. Kiedyż posłaniec przyjechał? Posłaniec? zapytałem zdziwiony ja żadnego nie widziałem posłańca.Przypadkiemtylko się dowiedziałem. Przypadkiem? no! wszystko jedno.Wiesz, co się stało.Ja dziś wyjeżdżam, będziesz mitowarzyszył? Ale z całego serca, mości dobrodzieju, wszakże po to tu przyjechałem. Ale bo to sto mil drogi rzekł starzec. A gdyby i tysiąc! rzekłem w zapale i gdyby przez ogień i piekło, pewnie się nieustraszę i możesz jegomość liczyć na mnie jakby na syna. Niechże ci Bóg nagrodzi, kochany Marcinie rzeki starzec, nachylając się ku mnie icałując w głowę znam się na ludziach i wiem, czego w kim szukać.To mówiąc, pan cześnik wziął mnie pod ramię i nie witając się cale z tamtymi, prowadziłmnie do pokojów.Tamci jednak postępowali za nami.Ale ledwie cośmy weszli w próg sali,natychmiast Zosia, która, zawinięta i już do podróży ubrana, ze spuszczoną główką siedziałapod oknem, ujrzawszy nas, zerwała się nagle i jakby strzała wypuszczona z łuku skoczyła kumnie i z głośnym krzykiem: Pan Marcin! rzuciła mi się na piersi.Była to scena, jakiejnigdy już potem nie doświadczyłem w życiu.Sam nie wiem, co się działo ze mną natenczas,ale to pewna, że jakie tylko uczucia i ile tylko miałem ich w sercu, wszystkie się w duszęmoją wylały.Mógłbym był i śmiać się, i płakać, i iść na armaty, i rzucić się na kolana przedBoga, i skonać nawet bez smutku i żalu w onej chwili.I wszystkich to rozczuliło.Ledwie cobowiem Zosia, spostrzegłszy swoją nieuważną prędkość, odstąpiła ode mnie, zaraz mniedziadek znów porwał w ramiona, z drugiej strony Stojowski całą twarz mi obcałował i łzamiobmazał, Lgocki, głośno płaczący, rzucił się na kolana przede mną, Kąkolnicki zprzyjacielskim współczuciem ściskał mnie za rękę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]