Podstrony
- Strona startowa
- Ian Cameron Esslemont Imperium Malazańskie 02 Powrót Karmazynowej Gwardii 01
- Thorne Nicola Powrot do Wichrowych Wzgorz
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- Hogan James P Giganci T 2 Powrot gigantow
- 3 Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- Tolkien J R R Hobbit czyli tam i z powrotem
- Vinge Joan D Krolowe 01 Krolowa Zimy
- Andrzej Sapkowski Czas Pogardy
- 25 K.W. Jeter Trylogia Wojny Łowców Nagród II Spisek Xizora
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- motyleczeq.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy jeleń zrobił unik, Ayla zmieniła postawę i wzięła zwierzę na cel.Whinney zrozumiała ten sygnał i popędziła za nim.Jondalar odzyskał równowagę i cisnął oszczepem w uciekającego jelenia w tej samej chwili, w której Ayla rzuciła swoim.Dumne poroże szarpnęło się raz i drugi.Oba oszczepy trafiły do celu niemal jednocześnie.Duży jeleń próbował znowu odskoczyć, ale było już za późno.Zachwiał się i upadł w pół kroku.Równina opustoszała.Stado zniknęło, ale myśliwi tego nie zauważyli.Zeskoczyli z koni na ziemię obok jelenia.Jondalar wyjął z pochwy nóż z kościaną oprawką, złapał za poroże, odchylił do tyłu łeb i przeciął gardziel wielkiego zwierzęcia.Stali w milczeniu i patrzyli na krew, która zbierała się w kałużę koło łba.Sucha ziemia prędko ją wchłonęła.- Kiedy powrócisz do Wielkiej Matki Ziemi, podziękuj jej od nas - powiedział Jondalar do martwego jelenia.Ayla przytaknęła.Była przyzwyczajona do tego rytuału.Jondalar wymawiał podobne słowa za każdym razem, kiedy zabijali jakieś zwierzę, nawet niewielkie, ale czuła, że nigdy nie było to zrobione machinalnie, po to tylko, by zadośćuczynić obyczajowi.W słowach Jondalara było uczucie i szacunek.Jego podziękowania były szczere.Pofałdowane równiny ustąpiły miejsca stromym wzgórzom, wśród zarośli pojawiły się brzozy, a potem całe lasy grabów i buków zmieszanych z dębami.Na początku lasy tego regionu przypominały zalesione wzgórza, koło których podróżowali przy delcie Wielkiej Matki Rzeki.Wspiąwszy się wyżej, zaczęli także widywać jodły, świerki, kilka modrzewi i sosen wśród potężnych drzew liściastych.Doszli do bezdrzewnego pagórka, nieco wystającego ponad otaczające lasy.Jondalar zatrzymał się, żeby ustalić pozycję, a Aylę zachwycił widok.Znajdowali się wyżej nad poziomem morza, niż sądziła.Na zachodzie, ponad wierzchołkami drzew, widziała w oddali Wielką Matkę Rzekę, jak przeciskała się przez głęboki wąwóz ze skalnych ścian.Zrozumiała teraz, dlaczego Jondalar skręcił, żeby znaleźć drogę okrężną.- Pokonywałem ten przełom łodzią.Nazywa się Brama.- Brama? Jak brama, którą robi się w ogrodzeniu? Żeby zamknąć otwór i zatrzymać zwierzęta w pułapce? - spytała Ayla.- Nie wiem.Nigdy nie spytałem, ale może od tego pochodzi ta nazwa.Chociaż to bardziej przypomina płot, który budujesz z obu stron i który prowadzi do bramy.Tak jest na dość długim odcinku.Chciałbym móc ci to kiedyś pokazać.- Uśmiechnął się.- Może mi się uda.Poszli na północ, ku górom, w dół zboczem pagórka, a potem po równym terenie.Przed nimi, jak nie kończąca się ściana, znajdowała się linia potężnych drzew, początek głębokiego, gęstego, mieszanego boru liściasto-iglastego.W chwili, w której weszli w cień wysokich liściastych baldachimów, znaleźli się w odmiennym świecie.Zabrakło kilku chwil, zanim ich oczy przestawiły się z jasnego słońca na przyćmiony, milczący cień dziewiczego lasu, ale natychmiast poczuli chłód powietrza i bogaty wilgotny zapach rosnących i rozkładających się roślin.Gęste mchy pokrywały grunt płachtą zieleni, wspinały się na głazy narzutowe, rozpościerały na obłych kształtach dawno padłych drzew i częściowo otaczały gnijące stojące pnie oraz żywe drzewa.Wilk, który biegł pierwszy, wskoczył na omszały pień.Przełamał go, aż do pradawnego, przegniłego środka, który powoli rozpuszczał się z powrotem w glebie, i odsłonił białe pędraki, zaskoczone światłem dziennym.Ayla i Jondalar wkrótce zsiedli z koni, bo tak było łatwiej znajdować drogę przez leśne poszycie, usiane szczątkami życia i jego odradzającym się potomstwem.Pędy kiełkowały z omszałych, gnijących pni i młode drzewka współzawodniczyły ze sobą o miejsce w słońcu tam, gdzie powalone przez piorun drzewo pociągnęło za sobą w upadku wiele innych.Muchy bzyczały wokół chwiejących się, różowo kwitnących kolców gruszyczki, oświetlonych promieniami, które przez przerwę w liściastej koronie docierały do poszycia lasu.Cisza była niesamowita; najcichszy dźwięk ulegał wzmocnieniu.Bez żadnego powodu mówili do siebie szeptem.Rosło tam niezmierne bogactwo grzybów; gdziekolwiek spojrzeli, znajdowali grzyby najróżniejszych rodzajów.Bezlistne zioła, jak bukowe krople, łuskiewnik różowy i rozmaite małe orchidee o kolorowych kwiatach, często bez zielonych liści, wyrastały wszędzie z korzeni innych żywych roślin albo z ich rozkładających się resztek.Ayla zobaczyła wiele małych, bladych, woskowych, bezlistnych łodyg z chwiejącymi się czubkami i zatrzymała się, żeby je zebrać.- To pomoże na oczy Wilka i koni - wyjaśniła i Jondalar zobaczył ciepły, smutny uśmiech na jej twarzy.- To jest roślina, której Iza używała do moich oczu, kiedy płakałam.Zebrała również kilka grzybów, co do których jadalności była pewna.Nigdy nie ryzykowała; szczególnie ostrożnie postępowała z grzybami.Wiele z nich było bardzo smacznych, wiele mniej, ale nieszkodliwych, niektóre były dobre na leki, po niektórych można się było niegroźnie rozchorować, kilka pomagało w zobaczeniu świata duchów, a parę było śmiertelnie trujących.I dość łatwo było je pomylić.Włók z szeroko rozstawionymi drągami sprawiał im kłopoty w lesie.Ciągle zaczepiał o ciasno rosnące drzewa.Kiedy Ayla wymyśliła tę prostą, ale skuteczną metodę wykorzystywania siły Whinney do pomocy w transporcie przedmiotów zbyt dla niej samej ciężkich, wpadła również na sposób, żeby koń mógł wspinać się po stromej, wąskiej ścieżce do jaskini.Ściągała mianowicie pale blisko siebie i tak je związywała.Ale z zamontowaną na nich łódką nie mogli przesuwać długich drągów, a trudno było obchodzić wszystko dookoła i ciągnąć je za sobą.Włók nadawał się znakomicie do nierównego terenu, nie zapadał się w dziury, rowy czy błoto, ale potrzebował otwartej przestrzeni.Walczyli z włókiem przez całą resztę popołudnia.Jondalar odwiązał wreszcie łódkę i ciągnął ją sam.Zaczęli poważnie myśleć o porzuceniu jej.Była niezmiernie pomocna w przeprawach przez rzeki i małe dopływy Wielkiej Rzeki Matki, nie byli jednak pewni, czy warta jest tych kłopotów, jakie z nią mieli w gęstym lesie.Nawet jeśli przed nimi było jeszcze wiele rzek do przekroczenia, z pewnością potrafią się przez nie przeprawić i bez łódki, która tutaj tak opóźniała ich marsz.Ciemność zaskoczyła ich w lesie.Rozbili obóz, ale oboje czuli się nieswojo i mieli wrażenie, że są bardziej narażeni na niebezpieczeństwo niż pośrodku otwartych stepów.Na stepach, nawet w mroku, zawsze coś widzieli: chmury i gwiazdy, zarysy poruszających się kształtów.W gęstym lesie, z masywnymi pniami wysokich drzew, za którymi mogły się ukrywać duże nawet stworzenia, ciemność była całkowita.Cisza, która wydawała im się niesamowita, kiedy weszli do tego zadrzewionego świata, była przerażająca w nocy, chociaż starali się tego po sobie nie pokazać.Konie były także spięte i trzymały się bardzo blisko znajomego, bezpiecznego ogniska.Również Wilk został w obozie.Ayla cieszyła się z tego, chociaż w każdym przypadku zatrzymałaby go przy sobie.Nawet Jondalar był z tego zadowolony; duży, przyjacielski wilk w pobliżu dodawał otuchy.Mógł wywęszyć niebezpieczeństwo, a tego człowiek nie potrafi.Noc w lasach była zimna, a wilgoć tak obfita, że niemal się miało wrażenie deszczu.Wcześnie wpełzli do swoich futer i chociaż byli zmęczeni, rozmawiali do późna, niezbyt pewni, czy odważą się zasnąć.- Nie wiem, czy powinniśmy dalej ciągnąć łódkę - powiedział Jondalar.- Konie potrafią przechodzić przez mniejsze strumienie bez zamoczenia czegokolwiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]