Podstrony
- Strona startowa
- Laurens Stephanie Czarna Kobra 03 Zuchwała narzeczona(1)
- Czarna Kobra 03 Zuchwała narzeczona Laurens Stephanie
- Jordan Robert Czarna Wieza (SCAN dal 930)
- Al Williams MFC. Czarna ksiega
- James P.D Czarna wieza
- Henryk Sienkiewicz Potop tom 3
- IGRZYSKA ÂŚMIERCI 02 W pierÂścieniu ognia
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Bahdaj Adam Order z ksiezyca
- Geografia wyborcza Polski Mariusz Kowalski
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpha1982.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szeregi włóczników, osłanianych na skrzydłach przez elfów łuczników, spokojnie rozwinęły szyk i ruszyły za wycofującą się w pośpiechu drużyną Otona.Nie było wyjścia - ratunek zależał od szybkości - i dowódca poprowadził oddział z powrotem po własnych śladach.Folko słyszał, jak Oton rzucił do dziesiętników:- Tam na pewno czeka nas nowa zasadzka, ale i tak nie możemy walić nad rzekę, mając takiego wroga za plecami!Ma rację, pomyślał hobbit.Nawet gdybyśmy doszli, to i tak nie zdążylibyśmy zbudować tratw.Przyparliby nas do rzeki i wybili.I nikt nie zdołałby udowodnić, że wcale nie jest zwolennikiem Olmera.Jak przewidywał Oton, trafili - rzeczywiście - na zasadzkę.Dokładniej mówiąc, nie była to zasadzka, tylko po prostu kilkadziesiąt śpieszących na pomoc swoim krasnoludów i elfów.Siły wydawały się niemal równe, ale przeciwnicy Otona zdążyli się ukryć w lesie, wyczekali i uderzyli niespodziewanie.Póki Hazgowie usiłowali odeprzeć łuczników Avari, póki trzaskały kusze Angmarczyków, Czarne Krasnoludy dotarły na odległość zasięgu swoich włóczni i niewielki, ale nadzwyczaj szczelny klin przeszedł przez pospiesznie rozśrodkowany oddział Otona jak nóż przez masło; strzały ich się nie imały i nikt się nie odważył podejść bliżej - oznaczałoby to pewną śmierć.Jednakże drużyna Wodza nie usiłowała kosztem swego życia zatrzymywać wspaniałej machiny bojowej Czarnych Krasnoludów, nie mając do tego niezbędnych środków.Oton polecił wycofywanie się i oddział, nie bacząc na strzały elfów, którzy strzelali spod drzew, tracąc coraz więcej ludzi, ponownie wyrwał się ze śmiertelnych objęć strażników Domu Wysokiego; strzały Hazgów również świstały w powietrzu nie na próżno - elfy nie wytrzymały walki w bezpośrednim kontakcie i uszły w głąb lasu.W tych trzech potyczkach poległa niemal połowa oddziału, Otonowi zostało tylko pięć i pół dziesiątki.Nie było na co liczyć z takimi nędznymi siłami.Na pewno nie dałoby się przebić do Ścieżki Kwiecia, a na dodatek utrzymać ją aż do pojawienia się Wodza.To by było szaleństwem.Wieczorem tego dnia Oton ponuro oznajmił wycieńczonym wojownikom:- Przyjdzie nam odejść na południe.Musimy znaleźć inną drogę do Czarnego Zamku.Przyszliśmy tu w niedobrą godzinę, łatwo nas wytropić.Zresztą, wiosna już blisko, spróbujemy znowu.Przecież rozkaz Wodza nie został wykonany - nasze istnienie więc nie ma sensu.Pamiętacie Prawo Wodza!Prawo Wodza pamiętali wszyscy - było wypisane na zasępionych twarzach.Ale droga na prawym brzegu nie istniała -mogli zginąć, rozkaz i tak nie zostałby wykonany.Wódz, co prawda, karał za nieposłuszeństwo, ale nie wymagał od swoich wojowników bezsensownych ofiar w tych wypadkach, kiedy zadanie przekraczało możliwości wykonania.Oddział Otona nie mógł kontynuować szturmu.Niezbędny był wypoczynek, niezbędny był prowiant; potrzebowali wsparcia, ale na to nie mogli liczyć.Oton miał nadzieję, że odstąpiwszy na południe, znajdzie inne drogi dojścia do Czarnego Zamku.Tu, na północy, obrona była nie do przebycia.Po tych potyczkach Folko ledwo trzymał się na nogach.Po raz pierwszy musiał walczyć przeciwko swoim i chociaż nie wystrzelił ani jednej strzały i nie obnażył ani razu miecza, nie mógł być pewien, czy tak samo szczęśliwie skończą się również inne, bardzo prawdopodobne spotkania ze strzegącymi Domu Wysokiego oddziałami krasnoludów, elfów i ludzi Księstwa Środka.Wcześniej czy później - rozważał posępnie hobbit - przyjdzie mi zabić, żeby nie zabili mnie.Nie, to niemożliwe! Czyżbym musiał rozstać się z oddziałem? Wydaje się, że przestał być osłoną i schronieniem.Folko podzielił się swoimi wątpliwościami z przyjaciółmi; Torin milczał, marszcząc czoło.Malec, któremu włócznia Czarnego Krasnoluda zostawiła na biodrze potężny siniec, był bardzo zdecydowany.- Oczywiście, masz rację, dawno już należało porzucić to towarzystwo! - oświadczył bez cienia wątpliwości w głosie.-Poddamy się, nawet i tym elfom! Dobrze schowałeś Pierścień? Ten, który ci dał elfijski książę? Pokażemy go i wszystko będzie dobrze, odprowadzą nas do samego Domu.tam będziemy spokojnie czekali.Może nawet uda się gdzieś piwko zdobyć, bo już bardzo mi bez niego smutno - wyznał na koniec.- Właśnie, właśnie! Tobie tylko piwko w głowie! - mruknął Torin, ale widać było, że argumenty Malca brzmią dla niego sensownie.- Może to i racja, ale pomyśl sam: Oton, jak sądzę, nie przebije się do Ścieżki Kwiecia, choćby nawet stracił wszystkich wojowników.Olmer też się nie przebije, chyba że zwali się z wielotysięcznym wojskiem i zacznie tu wielką wojnę.A to znaczy, że powinniśmy zostać tu, w oddziale, i przejść z nim całą drogę do końca.Zawsze zdążymy się poddać.Myślę, że coś się powinno zmienić - albo podążymy na spotkanie z Wodzem, albo wrócimy.- Albo ugrzęźniemy tu na rok w oczekiwaniu posiłków, póki Olmer będzie sobie spokojnie wędrować po Południu -wtrącił Malec.Torin nie potrafił znaleźć rzeczowej odpowiedzi.Trójka przyjaciół nic nie zdecydowała i wszystko zostało bez zmian.Jednakże elfami i krasnoludami, strażą Domu Wysokiego, nie dowodzili, jak się okazało, głupcy, i dobrze rozumieli, że nie należy puszczać wolno tego dziwnego oddziału.Pościg trwał.Uważając, iż konna drużyna wystarczająco oderwała się od prześladowców, Oton zarządził dzienny biwak, co omal nie kosztowało ich życia.Konny podjazd na czas zauważył oddział zbliżających się jeźdźców - elfów łuczników i krasnoludów łuczników.Niemal zajeżdżając wierzchowce, podjazd dotarł do obozu i zaalarmował resztę.Otonowi udało się uniknąć walki, ale prześladowcy nie ustępowali.Oddziały wymieniały się, syci, świetnie uzbrojeni wojownicy trzech ludów czepiali się ich pleców, naciskali z dwóch stron i codziennie zagrażali oddziałowi okrążeniem.Bywało i tak, że pojawiali się na widoku całego oddziału, a nie tylko jego straży.Oton unikał walki, mylił tropy; czasem wysyłał dziesiątkę Hazgów w zasadzkę, a tym udawało się położyć jednego, dwóch wrogów, nie tracąc własnych sił, ale oddział wycofywał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]