Podstrony
- Strona startowa
- Pullman Philip Mroczne materie 1 Zorza północna (Złoty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Farmer Philip Jose ÂŒwiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Pullman Philip Mroczne materie 01 ZÅ‚oty kompas
- Pullman Philip Mroczne materie 02 Magiczny nóż
- Evanovich Janet Po trzecie dla draki (2)
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- Szklarski Alfred 8 Tomek w Gran Chaco
- May Karol Traper Sepi Dziob
- Russell Elliott Murphy Critical Companion to T. S. Eliot, A Literary Reference to His Life and Work (2007)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dudi.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkich.Znów będziecie cząstką mnie, jak teraz.- W porządku - zapiszczały głosy.- Ale już nas puść.Udowodnij, że możesz nas uwolnić.- Tak zrobię - oznajmił im.I wypłynął na powierzchnię.Owiało go nocne powietrze.Zobaczył błyszczące w oddali gwiazdy.Na linii brzegu, w towarzystwie wodnego ptactwa, wypuścił z siebie wszystkich, których pochłonął, po czym ponownie rzucił się w głębiny, które teraz były już dlań bezpieczne.Mógł w nich pozostać na zawsze, nie narażając się na spotkanie z wrogimi siłami.Dzięki ci, Joe Fernwright, pomyślał, ale tym razem nie otrzymał już myślowej odpowiedzi.Znów był pusty w środku.A zatem wypowiedział te same słowa na głos.Robiąc to, poczuł się bardzo samotny.Przez chwilę miał ich przecież w sobie.Ale.to znów się powtórzy.Miłe, wewnętrzne ciepło.Zbadał swe rany, ułożył się wygodnie i czekał.Roztrzęsiony Joe Fernwright, z nogami w piaskowym błotku, usłyszał głos Glimmunga:- Dziękuję ci, Joe Fernwright.Słuchał dalej, ale nic więcej już nie usłyszał.Widział wielkie cielsko Glimmunga, spoczywające kilkaset jardów od brzegu.Mógł nas zabić, pomyślał.Siebie zresztą też.Dobrze, że posłuchał i nie próbował dalej wydobywać katedry.- Koniec był bliski - zwrócił się Joe do stworzeń na plaży.Zwłaszcza do Mali Yojez, która przywarła do niego, próbując się ogrzać.- Bardzo bliski - dodał, na wpół do siebie.Zamknął oczy.A jednak Glimmung nas wypuścił.Teraz możemy udać się przed siebie na własnych nogach.Chyba, że on znów spróbuje nas pochłonąć.Ale to nie wydawało się jak na razie aktualne.- Czy zamierzasz zostać na planecie Plowmana? - zapytała Mali.- Wiesz, co to znaczy? On wkrótce znów pochłonie tych, którzy zostaną.- Ja zostaję - oznajmił Joe.- Dlaczego?- Chcę się przekonać, że Księga jest omylna.- Już się przekonałeś.- Ale nie do końca - powiedział Joe.- Nie raz na zawsze.- Bo jak na razie, pomyślał, jeszcze nic nie wiadomo.Nie wiemy, co zdarzy się jutro czy po jutrze.Nadal mogę spowodować śmierć Glimmunga.W jakiś pośredni sposób.Ale wiedział, że tak się nie stanie.Było na to za późno.Pewnych rzeczy już nie da się odwrócić.Kalendowie zawiedli.Nie posiadali już nad nimi żadnej władzy.- Księga myliła się niewielkim stopniu - powiedział.Kalendowie z pewnością posługiwali się rachunkiem prawdopodobieństwa.Generalnie więc mieli rację.Ale istniały wyjątki, takie jak ten, gdy się mylili.Co ważne, chodziło o realną, fizyczną śmierć Glimmun-ga i dosłowne, fizyczne podniesienie Heldscalli.W relacji do tego pewne odległe fakty, jak ponowne wchłonięcie tej planety przez Słońce, z którego powstała, nie miały znaczenia.Były zbyt odległe.W tak rozległej analizie Kalendowie mogli być bezbłędni.Ich przepowiednie opierały się na bazie praw termodynamiki i entropii.Oczywiście Glimmung też w końcu umrze.I on też.Oni wszyscy.Ale w tej chwili i w tym miejscu Heldscalla czekała, aż Glimmung dojdzie do siebie.W końcu przecież tak się stanie i katedra wynurzy się z wody, jak zaplanował Glimmung.- Byliśmy jednością encefaliczną - oznajmiła Mali.- Przepraszam? - zapytał Joe.- Grupowym umysłem.Tyle tylko, że wszyscy podlegaliśmy Glimmungowi.Ale przez moment - wykonała nieokreślony gest - my wszyscy, stworzenia z przynajmniej dziesięciu różnych systemów, działaliśmy jak jeden organizm.W pewien sposób było to fascynujące.Nie być.- Samotnym - dokończył Joe.- Tak.To sprawiło, że zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem samotna.Odizolowana od innych.od życia.To się skończyło, gdy wchłonął nas Glimmung.Nie byliśmy już pojedynczymi nieudacznikami.- Przez chwilę - powiedział Joe.- Teraz już nie.- Skoro ty zostajesz, to ja też - oznajmiła Mali.- Dlaczego?- Podoba mi się grupowe myślenie, grupowa wola.Tak jak mówią na twojej planecie, w jedności siła.- Nie mówią już tak od prawie stu lat - zaprzeczył Joe.- Nasze podręczniki były bardzo stare - zalotnie usprawiedliwiła się Mali.Joe odezwał się głośno do reszty grupy:- W porządku, ruszajmy do hotelu „Olimpia".Wykąpiemy się tam i zjemy coś ciepłego.- A potem się prześpimy - dodała Mali.Otoczył ją ramieniem.- Ale nie koniecznie od razu - powiedział.- Jak to istoty humanoidalne.Rozdział szesnastyW osiem dwudziestosześciogodzinnych dni później Glim-mung poprosił cała grupę, by zebrała się na platformie obok kapsuł.Robot Willis sporządzał listę przybyłych.Gdy policzył już wszystkich, zawiadomił Glimmunga i razem na nich czekali.Pierwszy był na miejscu Joe Fernwright.Ułożył się wygodnie na jednym z krzeseł i zapalił papierosa z lokalnej trawki.To był dobry tydzień.Stale przebywał z Mali.Zaprzyjaźnił się też z Nurb K'ohl Daąiem, dwu-komorowcem o gorącym sercu.- Powiem ci dowcip z Deneba Cztery - oznajmił dwukomorowiec.- Pewien freb, którego nazwiemy A, próbuje ci sprzedać glanka za pięćdziesiąt tysięcy burfli.- Co to jest freb? - zapytał Joe.- To taki.- zastanowił się dwukomorowiec - rodzaj idioty.- A burfel?- Jednostka monetarna, jak crumbel albo rubel.W każdym razie, ktoś mówi do tego freba: „Czy ty naprawdę myślisz, że dostaniesz pięćdziesiąt tysięcy za tego glanka?"- A co to jest glank? - zapytał Joe.Dwukomorowiec aż się zaróżowił z wysiłku.- To zwierzak domowy, niższa forma życia.A więc ten freb odpowiada: „Znam swoją cenę".„Znasz swoją cenę?" pyta ten, co pytał.„Naprawdę?" „No jasne", odpowiada freb.„Kupiłem go za dwadzieścia pięć tysięcy burfli pidnidów"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]