Podstrony
- Strona startowa
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan (2)
- Alfred Musset SpowiedŸ dziecięcia wieku
- de musset alfred spowiedŸ dziecięcia wieku
- Alfred Hitchcock Tajemnica czlowieka z blizna
- Hitchcock Alfred Tajemnica krzyczacego zegara
- Alfred Rambaud Pierœcień cezara
- Szklarski Alfred Sobowtor profesora Rawy (SCAN d
- Alfred Szklarski Tajemnicza wyprawa Tomka (2)
- Bacigalupi Paolo
- NF 2005
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Olbrzymy porywają matki i dzieci.Matkę zjadają, a dziecko wychowują jak swoje.Olbrzymki wolą porywać mężczyzn.– Czy ktoś z Cubeów widział na własne oczy takiego olbrzyma? – zagadnął zaciekawiony Tomek.Haboku poważnie potaknął skinieniem głowy, po czym rzekł:– Jeden znajomy myśliwy wybrał się w nocy do lasu na polowanie.Czerwony księżyc był nisko na niebie.Wtedy właśnie najłatwiej można spotkać olbrzymów.Olbrzym podkradł się z tyłu i chwycił myśliwego za gardło.Walczyli ze sobą, dopóki myśliwemu nie udało się zabić olbrzyma nożem.Potem uciekł z lasu.Gdy powrócił tam rano, olbrzym przybrał postać leniwca.Wszyscy olbrzymi są włochaci.Zabity olbrzym zamienia się w leniwca, a potem znów staje się olbrzymem.– Więc nikt nie może zabić takiego olbrzyma? – dopytywała się Sally.– Nasz szaman zna sposób na nie – odparł Haboku.– Ale tylko szamani mogą tak walczyć z olbrzymami.Trzeba umieć zrobić czarodziejską truciznę.Natasza zachichotała.Sally trąciła ją łokciem w bok i dalej pytała:– Czy wiesz, jak się sporządza taką truciznę?– Trzeba wyciąć łuską kukurydzy włosy spod lewej pachy olbrzyma i piec je, aż przemienia się w popiół.Potem miesza się popiół z wodą i wystawia na słońce, żeby przemienił się w pastę.Tę pastę należy trzymać w tykwie z bani zamkniętej pszczelim woskiem.Gdy olbrzymy atakują, pastę rzuca się między nich.Wtedy ogłupione padają na ziemię.Noc szybko minęła.Uczestnicy wyprawy udali się do lasu na miejsce biwaku.Zapasy w blaszanych puszkach ocalały.Trochę juków zostało przygniecionych zwalonym drzewem, ale szkody były niewielkie.Wierzchowiec i dwa muły zginęły.Jeden muł żył jeszcze, ale trzeba było go dobić, ponieważ miał złamaną przednią nogę.Nim słońce stanęło w zenicie, wyprawa ruszyła w drogę.Dwa muły i trzy konie niosły juki i sprzęt obozowy.Na dwóch wierzchowcach jechały Sally i Natasza, podczas gdy mężczyźni mieli używać czterech pozostałych koni na zmianę.NAPAD PIRATÓWSuchoroślowy step złowrogo szeleścił pożółkłymi od słońca trawami.Strumienie okresowe wyschły do dna, w rzadko napotykanych rzeczkach ledwo sączyła się słonawa woda.Dzikie zwierzęta błąkały się po okolicy w poszukiwaniu wodopojów.Pewnego dnia karawana Wilmowskich niespodziewanie natknęła się na wędrujące przez step krokodyle[113].Z daleka trudno było je wypatrzeć w wysokiej trawie.Na szczęście czujny Dingo w porę ostrzegł podróżników przed groźnym niebezpieczeństwem.Olbrzymia gromada krokodyli szła w kierunku północnym.Podobne do potężnych, sękatych pni gady, wyczerpane przebywaniem w nienaturalnym dla siebie środowisku, wlokły się ociężale z otwartymi paszczami.Karawana Wilmowskich w popłochu ustąpiła im z drogi.– Uporczywie dążymy na północny wschód, a stamtąd, jak widać, uciekają dzikie zwierzęta – zauważył Wilmowski, gdy minęło niebezpieczeństwo.– Chyba zboczyliśmy z drogi do rzeki Paragwaj! Skoro nawet krokodyle ciągną na północ, to zapewne tam musi znajdować się jakaś woda.Zaufajmy instynktowi dzikich zwierząt!– Nie mamy wyboru – powiedział Tomek.– Konie i muły gonią resztkami sił, zginiemy, jeśli padną!– Co radzisz, Haboku? – zwrócił się Wilmowski do Indianina.– Trzeba iść za zwierzętami, one wiedzą, gdzie woda – odparł Haboku.– W tej głuszy łatwo pobłądzić – wtrącił Wilson.– Idźmy na północ.Uczestnicy wyprawy już od kilku dni wędrowali pieszo, rozłożywszy juki na wszystkie konie i muły.Znalezienie wody pitnej było kwestią życia lub śmierci.Toteż Wilmowski, po nieoczekiwanym natknięciu się na krokodyle wędrujące przez step, poprowadził karawanę wprost na północ.Do rzeki Paragwaj musiało być niedaleko.Już następnego dnia półpustynny step z wolna zaczął ustępować sawannie.Tu i tam ukazywały się akacje o pierzastych liściach i kolorowych kwiatach pachnących jak fiołki.Lekko parasolowate korony akacji przypominały krajobrazy sawanny afrykańskiej.Karawana wreszcie dotarła do suchego, prześwitującego lasu porosłego krzewiastymi palmami, kaktusami i opuncjami, obsypanymi barwnymi, dużymi kwiatami.Krzyki ptaków i pomykające sarny zwiastowały bliskość wody.Nareszcie była rzeka! Płynęła wprawdzie zwężonym nurtem, ale wystarczającym nawet dla większych łodzi.Skraje koryta pokrywał grząski, wilgotny muł, co wskazywało, że w okresie opadów rzeka musiała być znacznie szersza.Podróżnicy z trudem powstrzymywali konie i muły rwące się ku wodzie.Na błotnistym brzegu rzeki widniały liczne ślady krokodyli, ponadto w rzece mogły się znajdować krwiożercze piranie.Toteż po rozjuczeniu zwierząt pojono je wodą przynoszoną w blaszanych puszkach z rzeki.Zajęło to sporo czasu.Wu Meng tymczasem rozpalił ognisko.Natasza i Sally pomagały w gotowaniu posiłku.Musiały także zaopatrzyć wyprawę w zapas wody zdatnej do picia.Tomek i Zbyszek ukończyli właśnie rozpinanie namiotu dla swoich żon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]