Podstrony
- Strona startowa
- Pullman Philip Mroczne materie 1 Zorza północna (Złoty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materie 01 ZÅ‚oty kompas
- Pullman Philip Mroczne materie 02 Magiczny nóż
- Dick Philip K Plyncie lzy moje rzekl policjant (2)
- Dick Philip K Plyncie lzy moje rzekl policjant
- Tolkien J.R.R powrot krola
- Pohl Frederik Kroniki Heechow
- Cornwell Bernard Trylogia Arturiańska Tom 3 Excalibur (2)
- Clifford Francis Trzecia strona medalu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dacia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Joe opróżnił swoją do połowy.- Terasz powinniszmy poczekacz, asz wszyszczy szę zdrowo wyszrają.Kiedy szedłem zEgipczjanami, niestety to zaniedbaliszmy.W połowie drogi nie mogłem jusz wytszymacz iszę wyprószniłem.- Roześmiał się donośnie.- Szkoda, że nie szłyszeliszcie, jak te beznoszekaszełki pszeklinały! Mieli koszmarną dalszą drogę.Chyba wyszliby z szebie ze złoszci,gdyby w tunelu nie było tak ciaszno! Hłe, hłe! - Otarł łzy z oczu.- Jeszu! Jak oni szmierdzieli,kiedy w kończu wypełzli po drugiej sztronie! Potem jeszcze bardziej szę wszciekli, kiedyposzli szę obmycz w Rzece.Woda była zimna niczym dupa sztudniarza, jak zwykł mawiaczSzam.Z oczu popłynęły mu łzy, gdy pomyślał o Clemensie.Pociągnął olbrzymim nosem iotarł go rękawem.Joe nie przesadzał, opisując trudy dalszej drogi.Tunel miał co najmniej półtorakilometra długości i cały czas prowadził pod górę.Z każdym krokiem powietrze stawało sięcoraz bardziej rozrzedzone, pomimo wyjącego przeciągu.Ponadto musieli wlec za sobąciężkie pakunki.Nie mieli pewności, czy drugi koniec tunelu nie jest zablokowany.Gdybytak było, czekał ich powrót do podstawy klifu.Radość płynąca z odkrycia, że tunel nie jest zapieczętowany, na chwilę przywróciła imsiły.Jednak bolały ich poobcierane krwawiące dłonie, palce, kolana i palce u nóg.Przezpewien czas nie mogli iść wyprostowani.Wiatr był tutaj silniejszy i zimniejszy, pomimo bardziej rozrzedzonego powietrza.Joewciągnął je do potężnych płuc.- Ma to jedną zaletę - oznajmił.- Wysztarczy jeden łyczek i będziemy nawaleni jaksztodoła.Mieli zamiar rozbić obóz, ale teren był zbyt odsłonięty.- Rozchmurzcie się - rzekł Burton.- Joe twierdzi, że dzieli nas tylko piętnaściekilometrów od następnego wodospadu.- Osztatniego i zarazem największego.Wydaje wam szę, sze popszednie robiły duszohałaszu.Poszekajcie, asz uszłyszycze ten.Burton zaciągnął paski plecaka i chwiejnie ruszył dalej, mając wrażenie, że jego kolanazardzewiały.Joe szedł tuż za jego plecami.Na szczęście płaskowyż był w miarę równy iwolny od walających się kamieni.Jednak w gęstej mgle Burton mógł się kierować jedyniepotężnym rykiem wodospadu.Kiedy ten się wzmagał, Anglik skręcał w lewo.Gdy hałassłabł, odbijał z powrotem w prawo.W ten sposób zakładane piętnaście kilometrów zapewnezmieniło się w dwadzieścia pięć.Musieli robić częste postoje z powodu braku tlenu oraz po to, by upewnić się, że niktnie został w tyle.Co czwarta osoba w kolumnie niosła zapaloną lampę.Nagle Burtonzatrzymał się i zaklął.- Czo szę ształo?- Z braku powietrza nie myślimy logicznie - odparł Burton, ciężko łapiąc oddech.-Potrzebujemy tylko jednego światła.Marnujemy prąd.Możemy wszyscy trzymać się liny.Obwiązał się liną w pasie, a pozostali się jej złapali, po czym ruszyli dalej w zimnąszarość.Jednak po chwili opadli z sił i nie potrafili wykonać nawet kroku.Pomimo wiatru,położyli się na ziemi, owinęli się ręcznikami i spróbowali zasnąć.Burtona obudził koszmarnysen.Anglik włączył światełko na zegarku.Tkwili tutaj już dziesięć godzin.Obudził pozostałych i skłonił do zjedzenia więcej niż przewidywał dzienny przydziałracji.Godzinę pózniej z mgły wyłoniła się ciemna skalna ściana.Znalezli się u podnóżakolejnej przeszkody.41Joe Miller zbytnio nie narzekał, choć od połowy drogi lekko pojękiwał.Miał trzy metrywzrostu, ważył trzysta sześćdziesiąt kilogramów i siłą dorównywał dziesięciuprzedstawicielom homo sapiens.Jednak z jego olbrzymią posturą wiązały się pewneniedogodności.Jedną z nich było płaskostopie.Sam często nazywał go Wielkim Platfusem;nie bez powodu.Długi marsz sprawiał Joemu ból, a podczas odpoczynku stopy nadal mudokuczały.- Szam zawsze mawiał, sze gdyby nie nasze sztopy, podbilibyszmy szwiat - rzekł Joe.Masował swoją prawą stopę.- Uwaszał, sze wyginęliszmy pszez płaszkosztopie.Mógł mieczraczję.Było jasne, że tytantrop potrzebuje co najmniej dwóch dni na odpoczynek i leczenie.Podczas gdy Burton i Nur, amatorscy lecz skuteczni podiatrzy, zajmowali się Joem, pozostalipodzielili się na dwie grupy i ruszyli na zwiady.Wrócili po kilku godzinach.- Nie znalazłem miejsca, o którym wspominał Joe - oznajmił Tai-Peng, przywódcajednej z grup.- Nam się udało - rzekł Ah Qaaq, przywódca drugiej grupy.- Przynajmniej wydaje namsię, że moglibyśmy się tam wspiąć.Ale to bardzo blisko wodospadów.- Tak blisko, że tego miejsca nie widać, dopóki się do niego nie dojdzie - dodała Alicja.- To potwornie niebezpieczna droga.Jest tam bardzo ślisko przez mgiełkę z wodospadu.Joe jęknął.- Terasz pamiętam! Faktycznie szliszmy prawą sztroną.Egipczjanie ją wybrali, bouznawali lewą sztronę za pechową.Tę szcieszkę muszał tam umieszcicz TajemniczyNieznajomy, na wypadek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]