Podstrony
- Strona startowa
- Laurens Stephanie Czarna Kobra 03 Zuchwała narzeczona(1)
- Czarna Kobra 03 Zuchwała narzeczona Laurens Stephanie
- Jordan Robert Czarna Wieza (SCAN dal 930)
- Al Williams MFC. Czarna ksiega
- James P.D Czarna wieza
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi
- Norton Andre Cesarska corka
- Az milosc nas uniesie Courtney Cole
- Zelazny Roger Pan Swiatla (2)
- Forsyth Frederick Negocjator (SCAN dal 809)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- black-velvet.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeden z nielicznych dorosłych odprowadził hobbita długim spojrzeniem wąskich oczu.Obóz wydawał się opustoszały.Folko dużo dałby za to, by dowiedzieć się, gdzie podziała się większość ludzi.Było już po południu, gdy minąwszy długi odcinek leśnej drogi, ponownie znaleźli się na skraju kręgu pól.Znowu pojawiły się wsie, ale tu domy budowano w połowie z kamienia; hobbita zdziwił upór budowniczych - trzeba było mocno się natrudzić, żeby dowieźć takie sterty kamienia ciosowego.Wieś otaczał mur; nie rozciągała się ona wzdłuż drogi, jak wsie nadgraniczne, lecz była zwarta, jakby przygotowana na napaść.Skrzydło szerokich wrót było jednak otwarte, a w prześwicie drzemał oparty na pice rosły brodaty wartownik, smagły i kędzierzawy; na widok konwoju pospiesznie wyprostował się, szybko zdarł z siebie znoszony niebieski płaszcz.Dowódca straży, ten sam wojownik ze srebrną odznaką na ramieniu, którego spotkali na przygranicznej drodze, obrzucił gapę pogardliwym spojrzeniem, ale nie skomentował jego zachowania ani słowem.Wjechali do środka.- Hej, dowódco! - powiedział Torin umyślnie głośno.-Skoro prowadzicie nas dokądś, to mam nadzieję, że będziecie nas również karmić? W brzuchu mi burczy!Woj obdarzył go zimnym spojrzeniem i nie odpowiedział.- Dobra, rozumiem, że jedzenia ledwo wam wystarcza dla swoich.Ale może pozwolisz, że skorzystamy ze swojego prowiantu?- Dobrze - wycedził dowódca straży.- Zjecie tutaj.Swoje.Zajazd okazał się bardzo podobny do arnorskiego, nieprzyjemne były tylko spojrzenia właściciela lokalu, niezwykle chudego, zasuszonego człowieka.- Przy takiej pracy i same gnaty! - pokiwał głową Malec.Folko tylko się skrzywił, wcale nie było mu do śmiechu.Ponaglani zimnymi spojrzeniami konwoju, w pośpiechu posilili się resztkami swoich zapasów, popijając suchary wodą.Malec zaczął rozmowę o piwie, wyjął nawet złotą monetę, ale oberżysta nie odwrócił głowy, tylko cedził przez zęby jakieś dziwacznie brzmiące, długie słowa i wzruszał ramionami, udając, że nie rozumie.Folko zauważył nagle narysowane na ścianach błękitne i czerwone znaki - ni to runy, ni to magiczne symbole; zbyt często zatrzymywał się na nich wzrok oberżysty, strażnicy natomiast nie zwracali na nie uwagi.To znaczy, pomyślał Folko, że nie są to znaki Olmera, lecz coś z głębi pamięci tego ludu, który przygnało tutaj, do cytadeli, jak w duchu nazywał tę krainę.Wpatrzył się uważniej.Dziwne, bardzo dziwne znaki, jakby połamane w męce -brakuje im szlachetnej prostoty i wytworności znaków nakreślonych przez Feanora, kapryśnej różnorodności tworów Daerona, z boku są podobne do.Wydaje się, że to ptasia łapa w środku, a z lewej jakby oko.Takie coś rysuje się chyba po to, żeby kogoś odstraszyć.A pod tym, co wydaje się łapą, znajduje się chyba rozdziawiona paszcza.Purpurowe i błękitne linie zwinęły się w dziwaczny splot i im dłużej Folko na nie patrzył, tym bardziej wydawało mu się, że za tymi znakami stoi jakaś odległa i niedobra Moc, obca, wroga wszystkiemu, nawet temu, kto je malował.Należy je zapamiętać! - nakazał sobie Folko.Kto wie, może się to kiedyś przyda.Uważnie wpatrywał się w linie i znaki; udało mu się odgadnąć kolejność, w jakiej były rysowane.Nie wiedział, co oznaczają, ale na pewno wiązała się z nimi Moc.Wędrówka przez kraj Olmera zajęła im jeszcze trzy dni i hobbitowi w końcu zaczęły mylić się zamieszkujące owe ziemie plemiona i ludy.Spotkał tu i ponurych Angmarczyków -ci najbardziej nieprzychylnie wpatrywali się w hobbita i krasnoludy, i tylko obecność strażników uchroniła przyjaciół od bójki; widzieli tu niskich, przysadzistych, brodatych, podobnych do krasnoludów Easterlingów oraczy i podobnych do nich budową ciała, ale pozbawionych bród ich współplemieńców - koczowników; spotykali osiedla Hazgów oraz jeszcze jakieś nieznane ludy.A wszystko to mieszało się, kipiało, przekształcając się w coś jednolitego, nierozerwalnego; nad wszystkim panowała tu wola Wodza.Powstawał dziwny stop.Hobbit widział zarówno hałaśliwy, wesoły, wielonarodowy tłum, z niepodobnymi do siebie tańcami i obrzędami, jak i ponure, puste ulice, oraz młodych mężczyzn zajadle wymierzających sobie drewnianymi mieczami ciosy w wydeptanych przysiółkach i ćwiczących podobnymi do dyszli, tępymi i ciężkimi kopiami.A imię „Earnil” rozbrzmiewało wszędzie.Rozlegało się zza niedokładnie przymkniętych okiennic, wplatało się w niezrozumiałe pieśni, było ostatnim słowem, zamierającym na ustach dyskutantów w tawernie, gdy krasnoludy i Folko w towarzystwie strażników wchodzili do środka.Całe to ludzkie mrowisko podporządkowane było jednemu precyzyjnemu planowi.Czyjaś wola powodowała, że stawiano liczne kuźnie, w których dniem i nocą waliły młoty; kierowała taborami z ziarnem; podporządkowując się jej, maszerowały, wznosząc kurz, piesze i konne oddziały.- A ty mówiłeś, że to pokojowy kraj - burczał Malec.- A tu proszę: każda wieś ma komórki z kratami i żelaznymi zasuwami, bez względu na to, jaka rasa ją zamieszkuje.Trzeciego dnia, gdy mijali niewysokie wzgórza, Malec nagle nastroszył się i wciągnął nosem powietrze.- Gdzieś tu w pobliżu są kuźnie tangarów - oświadczył - albo nie znam się na wypalaniu węgla.- Tak, tak, chyba tak - zgodził się Torin, tracąc humor.- Wkrótce i tu pojawią się prawdziwe pancerze.Pod wieczór trzeciego dnia ich podróż wreszcie się skończyła.Hobbit wyobrażał sobie, że ujrzy twierdzę potężną podobną do Zamku Mordorskiego czy przynajmniej Isengardu wzbudzającą lęk i symbolizującą moc jej władcy, a zamiast tego zobaczył miasteczko, otoczone, co prawda, palisadą, ale wykonaną, najwyraźniej na chybcika, bardziej dla oka niż dla prawdziwej obrony.Było to po prostu skupisko różnokształtnych budynków, skupionych na nadrzecznym stoku.Prócz tego widać było pola ciągnące się do odległych lasów na horyzoncie, chaty wśród pastwisk, kuźnie, magazyny, spichlerze oraz pajęczynę dróg.Przemieszczały się po nich grupy i pojedyncze osoby, przejeżdżały ciężkie tabory, kłusem podążały dokądś konne oddziały, spieszyli się posłańcy, z jednym albo i dwoma luzakami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]