Podstrony
- Strona startowa
- stefan zeromski ludzie bezdomni (5)
- Dziennikow tom odnaleziony Zeromski
- Uroki zycia Zeromski
- Charitas Zeromski
- Iskry z popiołów nieznane opowiadania XIX wieku
- antologia iskry z popiołów
- Daniel AB Krolowa Palmyry
- !!linux podrecznik administratora (PL)
- Synastry Understanding Human Relations T
- Elliott Kate Korona Gwiazd 4 Dziecko płomienia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale wreszcie przy-pomnia³ sobie dom ksiêcia Gintu³ta i prosi³, ¿eby go tam odprowadzono.427Brama pa³acowa by³a otwarta, a na podwórzu sta³o kilkanaScie ch³opskich furmanek.Chudekoniêta chrupa³y obrok w tobach i siano w pó³koszkach tu¿ pod oknami.G³Ã³wne wejScie,dawniej szczelnie zawsze zamkniête, teraz rozwarte by³o na Scie¿aj.Rozmaici ubodzy ludko-wie wchodzili i wychodzili tamtêdy.Kiedy dwaj gwardziSci wprowadzili Rafa³a do przedsion-ka, na ich spotkanie wyszed³ stary kamerdyner z Grudna.Nie pozna³ wcale Rafa³a i zaj¹³ siênim z ledwie ukrywan¹ niechêci¹.W salonach dolnych i w przepysznej bibliotece sta³y teraz ³Ã³¿ka, ³Ã³¿ka i ³Ã³¿ka, jak w szpita-lu, a na nich stêkali ranni.Ciche, wykwintne pokoiki, zamienione na sale operacyjne, zalaneby³y ka³u¿ami krwi, pe³ne straszliwych krzyków ludzi operowanych na trzexwo, wij¹cych siêw konwulsjach pod pi³k¹ i lancetem.W innych dogasali z jêkiem konaj¹cy.Kilku m³odychchirurgów w «krwawych koszulach uwija³o siê miêdzy ³Ã³¿kami.Za nimi nosi³ wodê w mi-skach, rêczniki, g¹bki, przyrz¹dy operacyjne stary, na pó³ oSlep³y Andrzej.Rafa³ widzia³ towszystko jakby we Snie.Posadzony na krzeSle w jednym z przyleg³ych pokojów, opar³ g³owêo Scianê i Sni³ na jawie o pustym domu Heleny de With.Wiosenne s³oñce p³onê³o.Potok Swiat³a wlewa³ siê do ogrodu.D³uga uliczka wysycha³aw tym blasku i dymi³a siê od wiosennego, przedwieczornego czadu.- Oto jeszcze jeden ranny.- wyszepta³ jakiS g³os we drzwiach pokoju.Rafa³ dxwign¹³ ciê¿k¹ g³owê i skierowa³ oczy w to miejsce.We drzwiach sta³ ksi¹¿ê Gintu³t.Ranny pozna³ go bardziej po wzruszeniu ca³ego swego cia³a, po dr¿eniu serca, po dreszczur¹k i nóg ni¿ zamglonym wzrokiem.Ksi¹¿ê zmieni³ siê prawie do niepoznania.Ciemnoszaratwarz porzniêta by³a bruzdami, oczy skry³y siê pod os³on¹ powiek.Zêby powypada³y, a ostat-ni z nich stercza³ zabawnie na przodzie.Ksi¹¿ê Gintu³t zbli¿y³ siê do Rafa³a i d³ugo patrza³ nañ z odcieniem zdumienia.- Przecie to jest RafuS Olbromski.- rzek³ wreszcie z cicha do swego starego s³ugi.Andrzej chwilê ³ypa³ oczyma, zanim zdo³a³ wykrztusiæ:- Ale co te¿ to ksi¹¿ê pan!.Przecie¿ to jakiS oficer.Rafa³ dxwign¹³ siê ze swego miejsca i wyci¹gn¹³ do ksiêcia rêkê.- RafuS! na mi³y Bóg.Wiêc i ty miêdzy wojaki? No, chwa³a¿ Bogu, ¿eS ¿ywy i ¿eS siê podten dach dosta³.Andrzejku! ¯ywo, ¿ywo, dajcie¿ mu osobny pokój, ten, w którym mieszka³swego czasu.Ranny znalaz³ siê wkrótce w dawnym swym ³Ã³¿ku.Chirurg opatrzy³ jego star¹ ranê na nowo,przemy³, oczySci³ i zalepi³ Swie¿o otrzymane pchniêcia, kaza³ mu daæ posi³ek i u³o¿yæ do snu.Rafa³ ockn¹³ siê dopiero nazajutrz rano.Okna by³y ju¿ pó³uchylone.Stary Andrzej w swychpantoflach z ¿Ã³³tej skóry bezdxwiêcznie sprz¹ta³ w pokoju.Rafa³ czu³ siê daleko lepiej.Mia³ wprawdzie jeszcze ból g³owy, ale ju¿ ani Sladu wczorajsze-go ucisku.Andrzej patrza³ na niego uwa¿nymi oczyma i zgina³ sztywny kark w ³askawymuk³onie.Wkrótce nadszed³ ksi¹¿ê z chirurgiem.Kiedy ostatni opatrywa³ rany, Gintu³t siad³w nogach Rafa³owego pos³ania i przypatrywa³ siê obojêtnie tym czynnoSciom.Chirurg wnetwyszed³ oznajmuj¹c, ¿e chory za dwa, trzy dni bêdzie móg³ wstaæ z ³Ã³¿ka.- Cieszê siê - rzek³ Gintu³t - ¿e nie jesteS ciê¿ej chory, gdy¿ w takim razie musielibySmy siêzaraz rozstaæ.Rafa³ nie zrozumia³.- Bêdê zmuszony wyjechaæ z Warszawy - ci¹gn¹³ ksi¹¿ê - a chcia³bym mieæ w tobie towarzy-sza podró¿y.428- Niestety, jestem teraz skrêpowany s³u¿b¹ ¿o³niersk¹.Skoro tylko wyzdrowiejê, muszê siêudaæ do obozu.- Tam w³aSnie i ja pod¹¿ê.- Ksi¹¿ê pan wstêpuje do wojska?- Aha.- Jak¿e siê cieszê!- Nie masz czego.Ja nie z chêci walczenia z Austriakami idê do obozu.Powinien byS mnierozumieæ.Idê spe³niæ powinnoSæ.Nie wiem, czy z tob¹ mogê mówiæ jeszcze jak dawniej.Post¹pi³eS ze mn¹ tak dziwnie.wyjecha³eS bez s³owa oznajmienia.Olbromski posêpnie milcza³.- Przyszed³em tutaj nie po to, ¿eby ci robiæ jakiekolwiek wymówki.Bóg z tob¹.Rad jestem,¿e wracasz do zdrowia.- Nie mogê wypowiedzieæ w tej chwili wszystkiego, co miê sk³oni³o wówczas do nag³egowyjazdu - to tylko wyznaæ jestem zdolny.- Nie trudx siê.- Ojciec miê wezwa³.Gintu³t uSmiechn¹³ siê pob³a¿liwie.- Ojciec pisa³ tu do mnie po twym wyjexdzie, zasiêgaj¹c wiadomoSci, gdzie jesteS.Rafa³ zamilk³.I ksi¹¿ê siedzia³ w milczeniu.Po jakimS dopiero czasie rzek³:- Nieraz wspominaliSmy ciê z Mistrzem katedry.- Czy przebywa tutaj major de With? - spyta³ bezczelnie Olbromski.Ksi¹¿ê podniós³ na niego blade oczy i rzuci³ wzgardliwe s³Ã³wko:- Nie.- Gdzie¿ jest?- Przed Bogiem.Mistrz katedry zgin¹³.- Walcz¹c z nami!- Je¿eli wiedzia³eS o tym, to dlaczego¿ trudzisz mnie i siebie niskim k³amstwem?- W jakim celu ksi¹¿ê pan udaje siê do obozu? -wykrêtnie spyta³ Rafa³.- W celu przypatrywania siê, jak to mam zwyczaj, biegowi rzeczy ludzkich.- Dziwny cel.W chwili nieszczêScia kraju.- mówi³ Rafa³ ze spuszczonymi oczyma.- Tak s¹dzisz?- Wczoraj by³em w bitwie.Widzia³em, ¿e tam nie ma miejsca na badania rzeczy ludzkich.- Nie ma?- Mo¿na tam przynieSæ duszê sw¹ i cia³o z wiar¹ w skutecznoSæ boju.Wtedy siê jest potrzeb-nym.Kto by szed³ po to, ¿eby patrzeæ, jak inni umieraj¹.- JeSli miê pamiêæ nie myli, mo¿na dostrzec jeszcze jedno miejsce w bitwie, w³aSnie dla siebie.- Nie rozumiem.- Bo te¿ z³ym by³eS uczniem, twardego by³eS karku i zmys³owych oczu.- DziS jestem ¿o³nierzem i za jedyn¹ cnotê uznajê i wyznajê niez³omne mêstwo.- Mówisz te¿ jak ¿o³dak.- Ka¿dy dziS cz³owiek na tej ziemi powinien byæ ¿o³nierzem.Widzia³em, jak genera³ Sokol-nicki po ¿o³niersku sta³ piersi¹ ca³¹ naprzeciwko wroga.- Widzisz, bracie, ja jestem ten, który o wszystkim i o tym mêstwie Sokolnickiego chce mieæswój w³asny s¹d, wywa¿ony z sumienia.429- Nie pora na to.- Mnie zawsze pora.- Nie! Teraz pora iSæ na wa³y! Kto ¿yje! Czyniæ, co ka¿¹.Ksi¹¿ê spochmurnia³.Zaæmi³a siê jego twarz.Rzek³ wstaj¹c ze swego miejsca:- Nie pora ju¿ na to, co tak ordynarnie zalecasz mi, mój rycerzu, ale tylko z tego wzglêdu, ¿epodpisano konwencjê: Warszawa bêdzie ust¹piona Austriakom.- Kto podpisa³?! - krzykn¹³ Rafa³ wyskakuj¹c z ³Ã³¿ka.- Le¿ spokojnie.- Za krew, co bluznê³a z tysi¹ca kilkuset piersi na drodze raszyñskiej - ust¹pienie!- Le¿ spokojnie.Ju¿ wojska nasze id¹ na Pragê.- Wiêc jestem jeniec?!- Ranni w potrzebie raszyñskiej maj¹ prawo po wyleczeniu siê iSæ do swych brygad.Gdy siêwyli¿esz, pójdziemy obadwaj.A po drodze jeszcze ze sob¹ porozmawiamy.Teraz masz jesz-cze gor¹czkowe w gêbie i mo¿e dlatego brutalne s³owa, a ja tego nie znoszê.- Raczy ksi¹¿ê przebaczyæ.- Nie jestem wcale obra¿ony, aczkolwiek lubiê prowadziæ roztrz¹sania bez krzyku.- Kiedy¿ st¹d wyjdziemy?- Jak tylko ty i twoi kamraci, a przynajmniej pewna ich garstka, bêdziecie mogli staæ nanogach.- Czy nie wiadomo ksiêciu, gdzie siê obraca genera³ Sokolnicki?- Poszed³ ju¿ na Pragê.- Czy Austriacy s¹ ju¿ w mieScie?- Nie, jeszcze ich nie ma.Zapewne w tych dniach wejd¹.Konwencja jest zaszczytna i, ile jawnosiæ mogê s³abym rozumem ze wszystkiego, nadzwyczajnie dla nas zyskowna.- Jak¿e to?- Masa wojska cesarskiego uwiêziona zostanie w stolicy, a nasz ¿o³nierz wyruszy w pole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]