Podstrony
- Strona startowa
- Clark Hulda Kuracja życia wg dr Clark
- Górniak Alicja Trylogia Krew Życia 01 Pierwsze szeœć kropli
- Brzezińska Anna Wykłady z psychologii rozwoju człowieka w pełnym cyklu życia
- Arct Bohdan Cena Zycia (SCAN dal 752)
- Grzesiuk Stanislaw Na marginesie zycia (SCAN dal 1
- Czechow Antoni Drobiazgi zycia
- Arct Bohdan Cena Zycia (2)
- Grzesiuk Stanislaw Na marginesie zycia (3)
- PoematBogaCzlowieka k.5z7
- Cornwell Bernard Kampanie Richarda Sharpe'a 03 Forteca Oblężenie Gawilghur, 1803
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czerwona firanka wisząca w oknie powołanej instytucji ożywiała monotonięnawozów i śmietników, odrapanych murów i zgniłych parkanów w tej dzielnicy mia-sta.Wszystko to niezmiernie Rozłuckiego bawiło.Zaczai podpatrywać to bujne życiemłodzieży gimnazjalnej.Niektórzy z dryblasów pana Kozdroja byli już w wieku po-pisowym , a co było najzabawniejsze, że obok takich wyrostków pod wąsem podle-gali umoralnieniu i naprawie obyczajów chłopcy nieletni.Wszyscy ci pensjonarze bezróżnicy wieku toczyli zażarty, nie przebierający w środkach, nie ustający nigdy bój zpedagogiem Kozdrojem.Ponieważ trzymano ich na tej stancji niemal pod kluczem,pozwalano wychodzić jedynie na podwórze za potrzebą , nie wypuszczając owozgoła za bramę domu, na miasto który to środek stanowił jedną z podwalin umiejęt-nie obmyślonej i celowo stosowanej pedagogiki a traktowano jak więzniów, więc iów bój miał charakter więzienny, grubiański i ponury.Strawę dawano nieosobliwą.Pewnego popołudnia Piotr spostrzegł przybity bretnalem w bramie domu na ścianiezewnętrznej jakiś przedmiot szczególny.Zainteresowany, poprosił o wyjaśnienie jed-nego ze swych młodocianych sąsiadów.Objaśniono go w języku rosyjskim, żeprzedmiot przybity jest to potrawa zwana prażuchą.Dodano, iż potrawa ta zle jestprzyrządzona, nie smakuje nikomu, a zbyt często jest podawana, ażeby jej w taki spo-sób nie zademonstrować szerszemu kołu przechodniów i obywateli miasta.Tysiączne dowody mściwości młodzieniaszków uderzały Piotra na każdym kroku.Niektórzy z nich pochodzili widocznie z rodzin zamożniejszych, ze sfery ziemiań-skiej, więc stawiali się wychowawcy hardo, a ten traktował ich jak zbrodniarzy.Wy-wiązywały się awantury na całe podwórze, a nawet na całą połać przedmieścia.Piotrpoczął odróżniać jednych kozdrojowców od innych, jakoś związał się sympatią z jed-nymi, a antypatią z innymi, choć żadnego z nich nie znał osobiście.Patrzył niemal nawszystko, co wyprawiali, i bawił się wybornie, nie postrzeżony wcale, obserwując ichżycie.Codziennie, nieraz w różnych godzinach, oprócz samego p.Kozdroja, zwie-dzali ten zakład specjalni rewidenci gimnazjalni, pomocnicy gospodarzy poszczegól-nych klas.Rewizje były bezskuteczne, gdyż dowody winy niweczyła ostrożność mło-dzieńców, znaki ostrzegawcze, tajemnicze świśnięcia, sygnały alarmujące i hieroglifykredą pisane na słupach.Własne swe życie Piotr urządził sobie w sposób wygodniejszy wprawdzie od ko-zdrojowskiego, czym się nadzwyczajnie cieszył i świadomie napawał ale dosyć jed-nostajny.Rano szedł na musztrę, do czynności zawodowych w koszarach i przy bate-rii pózniej na obiad pózniej drzemał.Po drzemce wychodził na miasto, do cukier-42ni spacerował.%7łył w gronie kolegów, pędzących tu już od dłuższego czasu ustalo-ne w swych formach życie oficerskie.Co kilka dni wypadała u któregoś ze starszychkolegów zabawa, tak zwana popojka, czyli wielkie picie wódki w różnych jej posta-ciach po czym śpiewy, różne zabawy a wreszcie nieprzystojne z osobami innejpłci obcowanie.Nazajutrz znowu następowała musztra, obiad, drzemka, spacer, wie-czór w domu albo u któregoś z kolegów popojka.Kiedy niekiedy przerywała tennormalny tryb życia jakaś wydatniejsza co do ilości i jakości alkoholu eskapada wrestauracji, w liczniejszym gronie osób innej płci, zabawa z orkiestrionem, tłuczeniempróżnych butelek, których szeregi szczwany restaurator ustawiał na ekranie jako oka-zy likierów i win najdostojniejszych swego zakładu.Czasami znowu wypadała urzę-dowa wizyta, imieniny, dzień recepcji u kogoś z wielkich figur miasta.Do najpożą-dańszych należała zawsze wizyta u generała.Oficerowie kochali się skrycie w Tatia-nie Iwanownie całymi plutonami, lecz, dziwna rzecz, nie lubili o niej rozmawiać.Twierdzili, że patrzy zawsze w przestrzeń albo w okno.Piotr również nie lubił jej zadziwny sposób zachowania się, lecz tęsknił za dziwactwami Tatiany Iwanowny.Tłu-maczył sobie, że tęskni tak z nudy życia w tej monotonnej, cichej, gubernialnej mie-ścinie.Nic w tym grodzie nie było interesującego.Wiedziało się, że nazajutrz będzienajzupełniej to samo, co było dziś, co wczoraj, co w zeszłym tygodniu.Nade wszyst-ko nużyła nieznajomość i obcość tamecznego życia oraz nieznajomość miejscowegojęzyka.Piotr szybko przyswajał sobie mowę polską, choć jej się wcale nie uczył.Studio-wanie specjalne tego języka uważałby za czynność po prostu nieprzyzwoitą, banalną,nie uchodzącą w dobrym i dobranym towarzystwie zwierzchników i kolegów.Leczjęzyk ów wciskał się do świadomości i przylegał do pamięci wszystkimi szczelinami,porami, czepiał się myśli i osaczał ze wszystkich stron.Chcąc czy nie chcąc, z nudyżycia wchłaniało go się jak zapach roślin, przyswajało sobie nie wiedząc o tym.Na-rzucała się ta mowa zewsząd z szyldów, z rozmów przechodniów na ulicy, z okrzy-ków nocnych, biła z pracy jak opar potu, pełna groznego, niepojętego uroku, dumy iwzniosłości, wypływała odgłosem nieznanej pieśni z tajemniczych naw gotyckiegokościoła, tryskała jak woda zdrojowa z gwaru i ulicznej zabawy łobuzów szkolnych jak dziwnie wesoły symbol zjawisk nieznanych ukazywała się i przywierała do słuchuna zawsze z ust sprzedajnej dziewczyny.Z wolna, niepostrzeżenie Rozłucki wdrażał się w język polski i spoufalił z nim wsposób szczególny.Poczęły go wkrótce gniewać wyrazy, których nie rozumiał, nie-pokoić słowa stare jak plemię polskie, tajemnicze jak przeszłość i bolesne jak los.Złościły go rozmowy, których w cukierni nie rozumiał.Nade wszystko nękały krót-kie, urwane półsłówka, metafory, lotne przenośnie, piękne jak motyle określeniasfruwające w wesołej rozmowie, albo niepostrzeżone i chybkie jak spojrzenie ucinki iprzymówki padające z ust kobiecych.Jeżeli jednak od kogo nauczył się najwięcej, towłaśnie od kozdrojowców.Tu każda przenośnia była naocznie demonstrowana przezodpowiedni przykład z życia każdy najbardziej zagmatwany dowcip tłumaczyła do-kładna znajomość tła, z którego wypływał.Toteż Piotr miał na swym podwórzu jakbynieustającą lekcję tego języka, zepchniętego na podwórza i śmietniki.Podobnie jakpodpatrywał ze swego okna życie i czyny elewów p.Kozdroja dla rozrywki taksamo, ażeby dokładnie rozumieć cały sens tej rozrywki, wiedzieć, o co chodzi pod-słuchiwał język, przyswajał go sobie i zagłębiał się coraz bardziej w jego tajniki.43VIIW końcu listopada skorzystał z pięknej, jesiennej pogody i wyruszył konno, w to-warzystwie służącego, w odwiedziny do dziadka.Zabawił tam dzień jeden, a następ-nego wpadł do Cierniów, do stryja Michała, którego bardzo, już za pierwszej bytno-ści, polubił.Stryj Michał był na swym folwarku sam jeden, gdyż dzieci pracowały jak mówił na świecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]