Podstrony
- Strona startowa
- Fowler Christopher Siedemdziesišt siedem zegarów
- Christoppher A. Faraone, Laura K. McClure Prostitutes and Courtesans in the Ancient World (2006)
- Jacq Christian Œwietlisty Kamień 03 Paneb Ognik
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian(1)
- Œwietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian
- Œwietlisty Kamień 01 Nefer Milczek Jacq Christian
- Tokarczuk Olga Podroz ludzi Ksiegi
- Dav
- T. Zelenski Boy Slowka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Luc wyznaczył mi spotkanie TAM, GDZIE WSZYSTKO SIZACZAO.Saint-Michel-de-Seze.Internat, w którym poznaliśmy się.Gdzie wspólnie wielbiliśmy Boga.A w rzeczywistości miejsce, gdzie zaczął się nasz pojedynek.Bóg przeciw diabłu.584119Bulwar poza miastem.Gaz do dechy.Mogłem dojechać do Pau w sześć, siedem godzin.Do szkoły dotrę około godziny trzeciej w nocy.Autostrada A6, potemA10, kierunek Bordeaux.Ustawiłem tempomat na szybkość dwustu kilometrów na godzinę.Droga była zupełnie pusta, czerń tunelu przerywana odblaskowymipasami na jezdni.Paliłem papierosa za papierosem, usiłując nie myśleć o niczym.Jechałem, by odbyć ostateczną walkę.Przed oczami pojawiały mi sięró\ne wizje.Krwawe smugi na ścianie sypialni.Zmia\d\one ciało Manonw wynajętym przeze mnie aucie.Sarrazin w wannie wypełnionej jegownętrznościami.Zjawy te, moi jedyni towarzysze podró\y, mknęły wraz zemną w samochodzie.Godzina 23.00Poczułem zmęczenie.Włączyłem radio, \eby zająć czymś uwagę.FranceInfo.Ani słowa więcej o potrójnym morderstwie na ulicy Changarnier.Dziwne uczucie przyprawiające o zawrót głowy.Byłem jedynym na świecieczłowiekiem posiadającym klucz do tej zagadki.PółnocOpuściłem szybę, \eby zimne powietrze owiało mi twarz.Powiekiopadały same, drętwiały ręce i nogi.Sen otulał mnie czarnym woalem.Zjechałem na miejsce wyznaczone do parkowania.Zgasiłem silnik i natychmiast zasnąłem.Kiedy się obudziłem, zegar na tablicy rozdzielczej pokazywał godzinędrugą czterdzieści pięć.Spałem prawie trzy godziny.Ruszyłem w dalsządrogę.Stacja benzynowa.Bak do pełna.Kawa.Pokonałem sześćsetkilometrów w cztery godziny.Byłem ju\ w pobli\u Bordeaux.Od mostuArcin pozostanie jeszcze dwieście kilometrów do Pau.O świcie będę wSaint-Michel-de-Seze.Czy Luc naprawdę tam na mnie czeka? W jednej sekundzie ujrzałemnas jako czternastolatków siedzących u stóp posągów apostołów.Najlepsiprzyjaciele na świecie, połączeni \arliwą585wiarą.Wrzuciłem kubek do kosza na śmieci kawa miała smakrzygowin i odjechałem.Ostatnie dwieście kilometrów przejechałem z mniejszą szybkością.Wytrzeszczając oczy.Około godziny szóstej ukazał się na prawo zjazd naPau.Najpierw jechałem w kierunku do Tarbes, drogą A64-E80, potemD940 na Lourdes, na południe.Jeszcze piętnaście kilometrów i ukazały się znajome pagórki.Nic sięnie zmieniło.Jasne mury klasztoru na szczycie.Dzwonnica w kształcieołówka.Na zboczu rozrzucone nowoczesne budynki.Je\eli spotkanie masię odbyć tutaj, to domyślam się, gdzie dokładnie.świrowaną górską drogą wzdłu\ kampusu dojechałem do parkinguprzed opactwem.Pieszo doszedłem do bramy w murze.Kilkaset metrówni\ej, u podnó\a pagórka, stał uśpiony internat.Księ\ycowy pejza\.Nieczułem zimna.Byłem tak zimny od wewnątrz, \e lodowaty wiatr nie robiłna mnie wra\enia.Przeszedłem górą przez \elazną bramę i skierowałem się kamienistąście\ką w stronę dzwonnicy.Nie myślałem o zachowaniu ostro\ności.Znowu mur.śaden problem.Znałem drogę.Poszedłem na prawo, a\zobaczyłem pierwszy otwór strzelniczy, sto pięćdziesiąt metrów nadziemią.Prześliznąłem się bokiem i przeskoczyłem po drugiej stronie naoszroniony trawnik.Znalazłem się teraz pod osłoną muru.Długi czas obserwowałemklasztor.śadnego dzwięku.Pomaszerowałem dalej.Słyszałem chrzęstzmro\onej trawy pod moimi stopami.Z moich ust szła gęsta para.Sercebiło mocno.Czy byłem sam na tym wzgórzu, między niebem a ziemią.Czy on tak\e przyszedł tutaj?Czy obaj wstrzymujemy teraz oddechy?Za węglem klasztoru zatrzymałem się.Odbezpieczyłem pistolet.śadnego dzwięku, \adnego ruchu.Przez galerię doszedłem dowewnętrznego patio.Nad kwadratem niebieskawej trawy zalegała cisza.Zobu stron pogrą\one w mroku podcienie.A na wprost posągi.ZwiętyMateusz z toporkiem, święty Jakub Starszy z kijem pielgrzyma, świętyJan z kielichem.Ci święci byli dla nas wzorem.Chcieliśmy zostać pielgrzymami,apostołami, \ołnierzami.Spełniliśmy tylko to ostatnie postanowienie.Naswój sposób zostaliśmy wojownikami.Nie sprzymierzeńcami, jakwierzyłem, ale wrogami.Zaczęło przenikać mnie zimno.Postanowiłem zostać tu jeszcze586przez pięć minut, \eby się przekonać, czy wróg czeka na mnie.Ju\ niedr\ałem, bo zimno podziałało niczym środek znieczulający.Musiałem się ruszyć, \eby nie przemarznąć tak, jak to było naprzełęczy Simplon.Stanąłem pod sklepieniem galerii.Nie zachowywałemspecjalnej ostro\ności, bo wiedziałem, \e Luc, zanim mnie zabije, będziechciał ze mną porozmawiać.Ta rozmowa, wyjaśnienia, to obowiązkowyepilog.Logiczne zakończenie jego planu.Prawdziwe zwycięstwo Zła nadDobrem, kiedy Szatan pokonuje swoją ofiarę słowem.Minęły jeszcze cztery minuty.Pomyliłem się.Luca tu nie było.Opuściłem rękę z bronią, palecwskazujący zdjąłem ze spustu.Luc zniknął, a ja nie miałem \adnegotropu.Nie zrozumiałem jego słów.W tej sekundzie uświadomiłem sobie mój błąd.TAM, GDZIEWSZYSTKO SI ZACZAO.Cała historia zaczęła się nie tu, w klasztorze, ale znacznie wcześniej.Luc wyznaczył mi spotkanie nie w kolebce naszej przyjazni-rywalizacji,ale tam, gdzie prze\ył fundamentalne dla niego doświadczenie.W jaskini Genderer.Tam, gdzie ujrzał diabła.120Z artykułu o ocaleniu Luca wynikało, \e jaskinia Genderer znajduje siętrzydzieści kilometrów na południe od Lourdes, w parku narodowymPirenejów zachodnich.Ominąłem to maryjne miasto i pojechałem drogąkraj ową N21.Argeles-Gazost.Perrefitte-Nestalas.Wyłoniły się górybardziej ciemne ni\ same ciemności.Cauterets.Drogowskaz w centrummiasta wskazał kierunek na Genderer.Droga pięła się pod górę.Trzebawejść na szczyt, \eby stamtąd stoczyć się do przepaści.Po pięciu kilometrach ujrzałem jezioro Gaube.Na prawo droga znikałapod nagimi drzewami.Cofnąłem się, \eby móc podjechać pod górę.Zazakrętem, za nikłymi światłami kilku domów, nie było ju\ nic, jedyniewie\yczka Genderer.Droga kończyła się na parkingu.Zatrzasnąłem drzwiczki samochodu i skierowałem się do budyn-587ku.Szereg stalowych, futurystycznych łuków wbitych w wysokieurwisko.Ostre ukąszenia zimna kolejny szczebel do pokonania.Silnepowiewy wiatru szarpały połami mojego płaszcza.Czułem się jak aniołodkupiciel idący na ostateczną bitwę.Pod sklepieniem okna wystawowe: kasa biletowa, sklepik z pa-miątkami, bar-restauracja.Zamknięte kratą.Jednak obok okienka kasybiletowej zauwa\yłem smugę światła pod drzwiami.A gdy nadstawiłemuszu, usłyszałem radio nadające poranny program.Potrząsnąłem kratą,robiąc przy tym piekielny harmider.Pojawił się mę\czyzna, rozczochrany, zle ogolony, z wyrazemzdziwienia na twarzy ten sam model co stra\nik w merostwie wSarruis. Co jest?Przez kratę podsunąłem mu pod nos moją legitymację.Kiedy sięnachylił, z jego ust zaśmierdziało kawą. Czego pan chce? Chcę zejść na dół. O tej porze? Proszę otworzyć.Zrzędząc, nogą uruchomił system.Krata podniosła się.Przeszedłem podnią i stanąłem przed nim.Jego brodę porastała ostra szczecina. Proszę wziąć latarkę i zaprowadzić mnie na dół. Ma pan jakiś dokument, nakaz czy coś w tym rodzaju?Popchnąłem go przed sobą. Niech się pan ubierze.I nie zapomni o latarce.Okręcił się na pięcie i ruszył \ółwim krokiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]