Podstrony
- Strona startowa
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Cialdini Robert Wywieranie wpływu na ludzi
- wywieranie wplywu na ludzi, robert cialdini
- Masterton Graham Podpalacze Ludzi t.1 (SCAN dal
- Jarosław Bzoma Krajobrazy Mojej Duszy cz.V KSIĘGA O PODRÓŻY NOCNEJ
- Masterton Graham Podpalacze Ludzi t.1
- Podpalacze ludzi t.2
- Zelazny Roger Umrzec w Italbarze
- Rice Anne Opowiesc o zlodzieju cial (SCAN
- Sagan Carl Kontakt (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrobiłto pewnie mimowolnie, a jednak było w tym ukradkowym sprawdzeniu własnej twa-rzy w zimnej tafli lustra coś z bezbronności dziecka, które wciąż potrzebuje potwierdze-nia, że jest.Weronika ujrzała wtedy Markiza bez tej zewnętrznej pewności siebie, uczo-nej mowy i tonu człowieka, który uważa, że zawsze ma rację.Wydawało jej się, że chwy-ciła koniec nitki, która prowadzi do kłębka tego, czym jest Markiz.Podążając za nitką,wyczulona na każdy sygnał, z dnia na dzień widziała coraz więcej.Ten mężczyzna zrzu-cał przed nią kolejne maski i stawał się coraz bardziej odsłonięty, a przez to narażonyna chłód i kanciastość świata.Trzeba go więc było bronić, ochraniać, ogrzewać słowamii własnym oddechem, i w końcu odziać w ciepło swojego uczucia.Z tej strony przyszłona Weronikę zakochanie.58W czasie jazdy siedziała wciśnięta w kąt powozu i nawet wtedy, kiedy brała udziałw rozmowie, pilnowała się, żeby jej wzrok nie natknął się przypadkiem na wzrokMarkiza.Bała się, że ten i słaby, i silny mężczyzna przechwyci go i na zawsze uwięziw sobie.Weronika była zdziwiona sobą, bo nagle odkryła siebie dawno już zapomnianą.Zadziwiało ją własne skrępowanie, własna nieudolność w korzystaniu z szerokiego wa-chlarza sztuczek kurtyzany.Zapomniała, jak być ponętną i kokieteryjną, jak obiecującoi znacząco patrzeć na mężczyznę i jak z pełną świadomością tego, że się wzbudza po-żądanie, poruszać biodrami i niby przypadkiem ocierać się o mężczyznę.Bo też w tymrozumieniu Markiz nie był dla niej mężczyzną.Był raczej jej ojcem i dzieckiem jedno-cześnie.Był także największym mędrcem i największym oszustem.Kiedy więc po raz pierwszy odważyła się do niego zbliżyć, dotknąć go, zrobiła tojak matka albo jak córka.Podrażnione upałem i kurzem oczy Markiza zaczęły choro-wać.Na którymś postoju podeszła więc do niego ze swoją chusteczką i po prostu prze-myła mu oczy.Dla Markiza pierwszą emocją, od której zaczęły się wszystkie inne, było współczu-cie.Było mu od początku żal tej kobiety.Już wtedy, kiedy zobaczył ją po raz pierwszywysiadającą z małego powoziku na przedmieściu Saint-Antoine, wiedział, że zostałaoszukana, i zrozumiał jednocześnie, że jedynym sposobem postępowania wobec kobietjest właśnie ich oszukiwanie.Przemknęło mu wtedy przez głowę pewne wspomnienie,którego się wstydził.Jako mały chłopiec, może sześcioletni, a więc w wieku, kiedy przy-jemność nie jest jeszcze związana w żaden konkretny sposób z ciałem, ale zdaje się braćz jakichś snów nie do przypomnienia i nazwania, wciągał kilkuletnie jak on sam bliz-niaczki, córki praczki, w parkowe zarośla czarnego bzu i szczypał je po nagich nogachi ramionach.Dziewczynki patrzyły najpierw zdziwione, a potem uciekały z płaczem.Nie wiedział wtedy jeszcze nic o pożądaniu, a jednak gnębienie tych dziewczynek spra-wiało mu dziwną przyjemność, o której wiedział skądś, że jest zła i grzeszna.To wspomnienie trwało ułamek sekundy i Markiz zaraz z ulgą o nim zapomniał.Będąc człowiekiem dojrzałym, nie chciał nigdy nikogo krzywdzić, choćby i z tego po-wodu, że jak wierzył każdy zły uczynek i tak do niego wróci, psując mu jego moci ciągnąc go ku ziemi.Markiz należał do ludzi świadomych tego, co się z nimi dzieje.Wiedział wieleo prawach, które popychają ku sobie mężczyznę i kobietę, które są poza wolą, wyboremi zdrowym rozsądkiem.Doktryna Bractwa także o tym mówiła.Każdy człowiek nosi w sobie zaczątki różnych osobowości, są to jakby nie wykiełko-wane zalążki zupełnie innych, potencjalnych ludzi.Ludzkie życie rozwija tylko tę, którastaje się osobowością nadrzędną, właściwą.Te inne jednak tkwią w nim nadal, chociażniedojrzałe, niepełne, ledwie zarysowane, ale wciąż bardzo konkretne.Kiedy owa wio-59dąca osobowość z jakichś przyczyn słabnie, te inne dochodzą do głosu.Stąd bierze sięszaleństwo, poczucie opętania, rozbicia.Stąd także bierze się miłość, bo czasem się zda-rza, że spotkane w życiu przypadkowo osoby są w zaskakujący sposób do nas podobne,pokrewne nasionom, które nosimy w sobie.Rozpoznanie tych ludzi i dążenie do wcią-gnięcia ich w swoją orbitę jest właśnie tym, co nazywa się miłością.Markiz, jako człowiek wykształcony, znał także opowieść starożytnych o poszu-kujących siebie nawzajem połówkach pierwotnej całości, jaką był kiedyś człowiek,zanim gniew bogów podzielił go na mężczyznę i kobietę.Znał także powszechną naWschodzie filozofię wędrówki dusz, które szczególnie sobie bliskie w jakimś życiu, po-szukują potem siebie w następnych wcieleniach.I w końcu, jako człowiek wychowanyw duchu protestantyzmu, głęboko i dziecinnie wierzył w predestynację i w to, że cokol-wiek się w życiu robi, leży już w planach i zamysłach Boga.Był więc przygotowany nafakt, który go mimo wszystko zdziwił.%7łe nie może oderwać oczu i myśli od bladej, de-likatnej twarzy Weroniki, od ruchów jej głowy i stale umykającego przed nim wzroku.10 Kiedy wyrusza się w podróż, należy pamiętać, że mimo wszystkich przygotowa-nych tras, map, zarezerwowanych noclegów oraz przypadków i niespodziewanych wy-darzeń, to Bóg rozwija przed nami ścieżki.Wszelkie podróże, od najmniejszych, naj-bardziej prywatnych, podejmowanych na przykład dla odwiedzenia krewnych, aż poogromne, przez morza, na krańce znanych światów, że wszystkie te podróże mieszcząsię w pedantycznych i drobiazgowych planach Boga.To on stwarza bezdroża, żebyśmymogli wytyczyć przez nie drogi, on wyznacza granice, żebyśmy mogli je przekraczać.On, jakby przez nieuwagę, pozostawia między szczytami przełęcze i przez strumienieprzerzuca pnie zwalonych drzew.To on, budząc w nas niepokój i poczucie niespełnie-nia, wyprawia nas w drogę.I on utrzymuje nas w złudzeniu, że to my sami wybieramykierunek.Tymczasem wszystko się już zdarzyło.Dla Boga nie ma przyszłości ani nie-spodzianek mówił Markiz, krocząc w upale obok powozu. To brzmi jak hymn powiedział Burling.Jeżeli wszystko jest rzeczywiście w rękach Boga, to Bóg nie mógł wymyślić nic lep-szego niż konieczność podróżowania nocą.Wspólna, ograniczona niewielką przestrze-nią ciemność zbliżyła obu mężczyzn.W tamtych czasach przyjazń między mężczyznaminie musiała być tak szorstka, jak bywa teraz.Z pewnością Burlingowi trudniej byłozdejmować, nawet w ciemnościach, maskę rubasznego, choć pełnego dystansu prze-śmiewcy.Kiedy jednak powoli zdał sobie sprawę z zawiązującego się między WeronikąMignonne, Milutką jak ją nazywał w myślach a Markizem subtelnego stosunku,sytuacja stała się dla niego klarowna i bezpieczniejsza stał z boku.Z początku nie są-dził, by gra o tę Mignonne była warta zachodu.No cóż, była piękna i miła, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]