Podstrony
- Strona startowa
- Andrzej Mencwel Wiedza o kulturze Cz. I Antropologia kultury
- Wierciński Andrzej Magia i religia. Szkice z antropologii religii
- Brzeziecki Andrzej Lekcje historii PRL w rozmowach
- Andrzejewski Jerzy Lad serca (SCAN dal 764)
- Drzewinski Andrzej Stalo sie ju Zbior 29
- Andrzej Ziemiański Pomnik Cesarzowej Achai t2
- R02B (2)
- Masterton Graham Podpalacze Ludzi t.1
- Steele Allen Skycan
- Tey Josephine Córka czasu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kolazebate.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie bardzo wiedziala,co zrobic.W tym momencie otworzyly sie drzwi.Weszla pielegniarka.- Obawiam sie.- zaczela Iza i urwala.Pucolowata twarz pielegniarki, jeszcze nie tak dawno temu sympatycznie naiwna, zmienila sie.Teraz byla to twarz idiotki, kretynsko usmiechnietej hebefreniczki.Pielegniarka, nie zauwazajac Izy, podeszla do lózka Eli Gruber, bezmyslnym, automatycznymruchem poprawila poduszke.Ze stolika, stojacego obok, wziela szklanke.Zapatrzona w okno,zgniotla ja w piesci.Z jej dloni splynela struzka krwi.Pielegniarka nie zwrócila na to uwagi, jejtwarz nie drgnela nawet.Podwinawszy lewy rekaw, odlamkiem szkla rozciela sobie wewnetrznastrone przedramienia, ostrym, gwaltownym pociagnieciem - od zgiecia lokcia az po wnetrzedloni - raz, potem drugi raz.Krew bryznela na bialy fartuch, na polyskliwy blat stolika, naposciel, siknela ostro na linoleum.Pielegniarka zatrzesla sie we wstrzymywanym smiechu,uniosla reke, lubujac sie tetniacymi falami buchajacej krwi.- Na pomooooc! - wrzasnela Iza, przelamujac dlawiaca jej gardlo zgroze.- Ludzie! Na pomoc!Niech ktos pomoze!-.dzieeeee! - zawtórowal histeryczny krzyk z korytarza.- Ludzieeeee!Do krzyku dolaczyly inne, glosne, nienaturalne.Iza zorientowala sie, ze naklada sie na nie wyciesyreny karetki.Pod pielegniarka ugiely sie nogi, dziewczyna ciezko klapnela na linoleum,schylila glowe, zaczela lkac.Iza, cofajac sie, nie mogac oderwac wzroku od pielegniarki, wymacala za plecami klamke,wybiegla na korytarz.Przy kaloryferze, opierajac czolo o sciane, kleczal mlody lekarz, którego nie znala, rekawemwycieral cieknace po twarzy lzy.Spojrzal na Ize blednym, przestraszonym wzrokiem.- To wojna, prosze pani - wybelkotal.- To pewnie bomby z gazem psychotropowym.Pewnieuzyto broni bakteriologicznej.Wszyscy powariowali.Wszyscy.To wojna! Trzeba zejsc doschronów!Iza cofnela sie, przerazona.Obok, z oddzialu, slychac bylo brzek i odglosy walki.Cos ciezkiegohuknelo o zamkniete drzwi.- Gdzie tu jest schron? - krzyknal lekarz przy kaloryferze.- Ja nie chce umierac.- Miliiicjaaaa! - wyl ktos pietro wyzej.- Jezuuuuu! Ratunkuuu!Drzwi otworzyly sie, oparte o nie cialo, zbryzgane czerwienia, wysunelo sie na korytarz.Ogromny, pólnagi, nie ogolony mezczyzna, uzbrojony w zelazny pret, powoli, ostroznieprzestapil nad trupem.Lekarz przy kaloryferze wrzasnal, wtulajac twarz w zeliwne zeberka.Pólnagi zakrakal dzikim smiechem i uniósl pret.Iza obrócila sie i popedzila przez korytarz, scigana krzykiem i tepymi odglosami razów.Wybiegla przed szpital, przed samym wejsciem poslizgnela sie na zwiedlych lisciach, z trudemutrzymala równowage.Przed szpitalem stala karetka pogotowia, migoczaca prawymkierunkowskazem.Boczne drzwi byly otwarte, kierowca lezal na siedzeniach, jego reka,fioletowosina w swietle jarzeniówek, zwisala bezwladnie na zewnatrz.Z glebi szpitala dobiegalooblakancze wycie, wrzask, brzek tluczonych szyb i szklanych naczyn.Ulica przemknal samochód z rozbitym przodem, z przygarbiona, pogieta pokrywa silnika.Nadmiastem, od strony ogródków dzialkowych, unosila sie powoli luna, chmura dymu i krzyki, zoddali przypominajace brzeczenie chrabaszczy.Iza spojrzala na niebo, które zdazylo juz nabrac koloru purpury przetykanej cienkimi, zlotyminitkami.Krople upadly jej na twarz.Starla je i pobiegla.W domu po przeciwnej stronie ulicy z brzekiem wyleciala okienna szyba, a za nia dziecko.Trzykrotnie obrócilo sie w powietrzu, zanim plasnelo o beton.Iza biegla.Krople - a moze lzy -splywaly jej po policzkach.Obok jej fiata lezal mezczyzna w pasiastej pizamie, wpóloparty o mur przy bramie.Oddychal,rzezac, przy kazdym wydechu u nozdrzy rosly mu krwawe, pekajace banki.Nie mogla odszukac kluczyków w torebce.Drzacymi rekoma wytrzasnela na chodnik calazawartosc.Podniosla tylko kluczyki i portmonetke.Cos zgrzytnelo tuz obok niej, az drgnela, upuszczajac kluczyki.Zeliwna pokrywa kanalusciekowego podskoczyla, upadla na chodnik, a z kanalu, z gluchym mlasnieciem, trysnela krew,zmieszana z nieczystosciami, szeroko rozlewajac sie po asfalcie, wlewajac sie jej do butówobrzydliwym cieplem.Iza wrzasnela, cofnela sie od samochodu, potknela sie o cialo mezczyznyw pizamie, przylgnela plecami do muru.W czarnej, lsniacej otchlani kanalu cos poruszalo sie,pluszczac i bulgocac.Zza rogu ulicy, wyjac, wybiegl czlowiek, za nim drugi, obaj w szalenczym tempie mineli Ize,pobiegli dalej.Iza zamarla, uniosla glowe.Wiatr, cieply wiatr, który zerwal sie nagle, uderzyl wnia przerazajacym smrodem.Zza rogu ulicy.Iza znala to uczucie.Pamietala je z dziecinstwa - sen, który tylekroc sprawial, ze budzila sie zkrzykiem.Sen, w którym sparalizowana, bezwolna, patrzyla na drzwi, zamkniete od wewnatrz nazasuwe, wiedzac, ze za chwile, pomimo zasuwy, te drzwi jednak otworza sie.Otworza sie, a zanimi stanie cos, przed czym nie ma ratunku ani ucieczki.Cos, co nie zostawia nadziei.Nie wiedzac o tym, krzyczala cienkim, nieustajacym falsetem, wizgiem katowanego zwierzecia.Nagle stala sie zwierzeciem, tu, na tej ciemnej, zalanej krwia i gównem ulicy, wsród asfaltu,betonu, szkla, samochodów i elektrycznosci, wsród tysiecznych wytworów cywilizacji, z którychzaden nie mial w tej chwili najmniejszego znaczenia.Nagle byla bobrem dlawionymelastycznym drutem sidel, lisem, którego lape miazdza stalowe szczeki pulapki, foka tluczonadragiem po glowie, sarna postrzelona z obrzyna, tarzajacym sie w konwulsjach otrutymszczurem.Byla tymi, z którymi dzielila strach i ból, i pewnosc, ze za chwile bedzie niczym - boniczym jest zimny, zbroczony, cuchnacy ochlap.To cos, co za rogiem ulicy zgrzytalo i chrobotalo, akcentujac swoje kroki ciezkim, chrapliwymdyszeniem, wyszlo i spojrzalo na nia zlocisto-karminowa poswiata ogromnych oczu.Wrzask zgasl w gardle Izy w zduszonym rzezeniu.Jej swiadomosc, rozum, inteligencja i wolaeksplodowaly i pekly, jak cisnieta o bruk zarówka.Krostowaty przeszedl przez przedarta Zaslone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]