Podstrony
- Strona startowa
- Brzezinska Anna, Wiœniewski Grzegorz Wielka Wojna 01 Za króla, Ojczyznę i garœć złota
- Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Winston S. Churchill Druga Wojna Swiatowa[Tom 3][Księga 2][1995]
- Linux administracja
- John Grisham Firma
- Jordan Robert Czara Wiatrow (SCAN dal 963)
- Andrzej.Sapkowski. .Ostatnie.Zyczenie.[www.osiolek.com].1
- Cook Robin Zabojcza kuracja
- Fagyas Maria Porucznik diabla (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tohuwabohu.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szeregowcy natomiast - biedne łotry kulące się teraz w swoich bunkrachz nadzieją, że bombowce nie odbiją zbytnio na południe - to w większościmiejscowe chłopaki, gówniarze z Michigan, Pensylwanii, stanu Nowy Jork,Ohio.Synowie i wnukowie żołnierzy, którzy trzymali tę linię dla Unii przezostatnie sto trzydzieści pokręconych lat.Sucho zaśmiał się do swoich myśli.Dawno, dawno temu była to Unia Pół-nocnoamerykańskich Stanów, ale to już przeszłość. Unia została tylko wnazwie, nie rządzili nią już ani amerykańscy generałowie, ani amerykańscyprezydenci.Westchnął.Już dawno temu zrezygnował z prób tłumaczenia żołnierzom,że Francuzi i ich europejscy sojusznicy nie przybyli tu, żeby wspierać ichfinansowo i pomóc w zrealizowaniu marzenia o zjednoczonym narodziewolnych ludzi.Robili to w swoim własnym, partykularnym interesie.Kiero-wały nimi polityczne pobudki bardzo misternej natury.Ciężko było wytłu-maczyć to wszystko młodym mężczyznom, którzy ledwo umieli czytać i pi-sać.Nie mówiąc już o tym, że nieuważna paplanina o francuskich dobroczyń-cach mogłaby się skończyć wypaleniem pożegnalnego gitana przed po-spiesznie zebranym plutonem egzekucyjnym.No ale nic to, fais ce que dois, advienne que pourra - czyń, co musisz, niebacząc na konsekwencje.Na mokrej ścianie w małym pokoiku w bunkrze,pomiędzy kawałkami oskubanego tynku, wisiało stare, oprawione w drew-nianą ramkę, zdjęcie w sepii.Rarytas kolekcjonerski.Devereau stanął naprzeciwko zdjęcia i przyjrzał się generałom siedzącymobok siebie na polowych krzesłach.Wszyscy uśmiechali się do fotografa,przechylając na jedną stronę reprezentacyjne szable.Byli to generałowie zdawnych dni, z pierwszego okresu wojny secesyjnej.Dumni synowie Ame-ryki: Meade, Sherman, Grant, Hancock; bujne wąsy i butne uśmiechy podmiękkimi filcowymi kapeluszami. %7łołnierzom łatwo było walczyć i ginąćdla takich ludzi - pomyślał.- Za taką ideę.Za zjednoczoną Amerykę.Za wol-ność.Ze smutkiem pokiwał głową. Ale nie za to - westchnął w duchu - nie za to, w co zamieniła się ta nie-kończąca się wojna: kolejne pokolenia amerykańskich chłopców z jednejstrony umierały za Francuzów..Pokój zadrżał od huku działa artyleryjskiego..z drugiej zaś za Anglików.dROZDZIAA 28Quantico, Wirginia rok 2001W opuszczonej stodole śmierdziało kompostem, popołudniowe światłowdzierało się do środka przez poluzowane deski, padając na ociężale fru-wające kłębki kurzu.- Na razie musi to nam wystarczyć - wysapał Liam, łapiąc oddech.Lincoln usiadł na beli suchego siana.- Młoda damo - podjął równie umęczonym głosem - i panowie.oto znowusię spotykamy, trzeci raz zgodnie z moimi rachunkami.- Zmarszczył brwi.-Pan Liam, Liam O Connor, jeśli mnie pamięć nie zawodzi?- Tak.- Proszę.powiedzcie mi, proszę, czy fakt, że w porę uciekłem z waszegolochu pod mostem może być przyczyną wszystkich tych.przemian?Liam zaśmiał się rozpaczliwie.- Obawiam się, że tak.To oraz fakt, że zupełnie nie w porę wskoczył pando naszego okna w Nowym Orleanie, panie Lincoln - to właśnie jest przy-czyna wszystkich tych przemian.Tylko to.Trochę to było nierozważne.iniezbyt mądre z pana strony, jeśli mam być szczery.- Jest pan temporalnym wynaturzeniem - zagrzmiał Bob.- Dopóki nie zo-stanie pan odstawiony wprost do swojej sygnatury czasowej, historia pozo-stanie skażona, a ta oś czasu nie zniknie.Sal uraczyła go zmęczonym uśmiechem.- Okazał się pan bardzo psotnym młodzieńcem.- Wszystko na to wskazuje.- Lincoln wbił wzrok w ziemię z ponurym wy-razem twarzy.- Chyba jestem państwu winien przeprosiny.W stodole robiło się coraz goręcej, Liam rozpiął i zdjął kurtkę, czyli jednąz wielu bawełnianych bluz z kapturem z logo drużyny sportowej, które Salkupiła mu jakiś czas temu w Wal-Marcie.Zakładał je, nie mając pojęcia, kimsą Jankesi, Czerwone Skarpety albo Byki - i szczególnie się o to nie troszcząc.- Bob, co proponujesz?- Rekomendacja: powinniśmy pozostać tu przez chwilę, Liamie, i poczekaćna sygnał tachionowy.Znają naszą lokalizację.Madelaine spróbuje otwo-rzyć nam okno powrotne.- O ile to w ogóle możliwe - odparł Liam.- Potwierdzam.O ile to możliwe.- Bob pokiwał głową.Lincoln podniósł wzrok.- Wasza maszyneria do podróżowania w czasie uległa awarii?- Wehikuł translokacyjny jest zasilany prądem.Pobieramy go z miejskiejsieci energetycznej.a potrzebujemy bardzo dużo prądu - odparł Liam, od-pinając guziki kamizelki.- Jeśli Nowy Jork się zmienił, a zasilanie padło, to mamy problemik.- W bazie jest też na szczęście generator - zauważyła Sal.- Jasne.Czasem się przydaje.- Maddy już go pewnie uruchomiła - odpowiedziała dziewczyna.- Aado-wanie wehikułu nie trwa długo.- Potrzebna nam tylko translokacja przestrzenna - zauważył Bob - do ak-tywowania takiego portalu powrotnego nie potrzeba wielkiego ładunku.Szacuję, że wystarczy jedynie trzy procent.Sal zerknęła przez deski.- Sami widzicie.długo nie będziemy musieli czekać.- A co jeśli ten portal nigdy się nie pojawi? - spytał Lincoln.- Co wtedy?Zostaniemy w tu na zawsze?- Jahulla! - Sal zrobiła kwaśną minę.- Zawsze jest pan takim malkonten-tem?Wzruszył ramionami.- %7ładen drwal nie ściął jeszcze drzewa, uśmiechając się tylko do niego jakgłupiec.Liam ściągnął usta.- Bardzo to poetyckie - skomentował i dołączył do Sal, która patrzyła napracującą w oddali farmo-rafinerię oraz flotę buchających parą traktorów ikombajnów jeżdżących po polu.Pierwsze pojazdy wjeżdżały już z powro-tem na rampę i znikały w bramie prowadzącej do pogrążonego w ciemności,przepastnego magazynu, w którym robotnicy zapewne zrzucali zebraneplony.Pojazdy przywodziły na myśl termity karmiące królową.To obrzy-dliwe porównanie przyprawiło Liama o lekki dreszcz.- Jeśli Maddy będzie miała problemy ze sprzętem.- zaczął. Jezu, przecież zawsze je ma.-.wtedy chyba nie możemy czekać na portal powrotny - analizował Liam.- Zaraz! - przerwała mu Sal.- Może tego spróbujemy.- Wyciągnęła telefonkomórkowy z kieszeni bluzy z kapturem, otworzyła klapkę i wybrała numerMaddy z menu szybkiego wybierania, po czym przystawiła aparat do ucha.Odczekała kilka sekund i ze zrezygnowaniem pokręciła głową.- Nie ma sy-gnału.Liam znowu wyjrzał przez szpary w deskach i popatrzył na niebo - niebie-skie i bezchmurne, zupełnie jak w normalnej wersji jedenastego września.Słońce już od godziny spadało z zenitu, miedziany blask odbijał się od ka-dłuba okrętu powietrznego, który choć unosił się kilka kilometrów dalej,wciąż wyglądał monstrualnie.- Jeżeli przed zmrokiem Maddy nie da znaku życia, to na pewno ma pro-blemy.Brak prądu najprawdopodobniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]