Podstrony
- Strona startowa
- Clifford Francis Trzecia strona medalu
- Morressy John Kedrigern i wilkolaki
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (4)
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141)
- Simak Clifford D W pulapce czasu
- Simak Clifford D Zasada wilkolaka
- Peter Berling Dzieci Graala Krew krolow
- Grisham John Obronca ulicy (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpha1982.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byli przyjaciółmi.Nie do końca przyjaciółmi z wyboru, raczej wspólnikami związanymi przez istnienie w jednym ciele.Choćby nie było między nimi żadnych więzów, żadnej bliskości, nie mógł zignorować jednego faktu: to jego działania sprowadziły na nich te wszystkie kłopoty i niebezpieczeństwa.Musiał zostać z nimi do końca.Zastanawiał się, czy dziewczyna przyjedzie, czy też da znać na policję lub do szpitala.Próbował przekonać samego siebie, że nie mógłby mieć jej za złe ewentualnej zdrady.Mogła przypuszczać, że jest szalony, lub stwierdzić, że takie posunięcie byłoby dla jego dobra.Nie zdziwiłby się, gdyby w którymś momencie zjawił się policyjny krążownik, tłum gliniarzy wysypałby się na ulicę i zaczął systematyczną penetrację terenu.“Poszukiwaczu - zaczął po namyśle Zmiennik - możemy mieć kłopoty.Ta dziewczyna coś długo nie przyjeżdża.”“Są jeszcze inne rozwiązania - Poszukiwacz był nieustraszony.- Poradzimy sobie, jeżeli nie przyjedzie.”“Gdyby zjawiła się policja, musimy zamienić się w ciebie i uciekać.Ja bym ich nie przegonił, źle widzę w ciemnościach, mam poranione stopy i.”“Przemienimy się, kiedy zechcesz - Poszukiwacz przerwał Zmiennikowi wyliczanie kłopotów.Był zadowolony, że znowu będzie mógł biec.- Tylko daj mi znać.”W zalesionej dolinie zaczęły odzywać się szopy; musiało być już bardzo późno.Blake przemarzł już do szpiku kości i postanowił poczekać jeszcze tylko dziesięć minut.Pójdzie stąd, jeśli dziewczyna nie zjawi się za dziesięć minut, lecz nie mógł tego sprawdzić bez zegarka.Skulił się drżący i biedny, samotny jak przybysz z obcej planety, odmieniec w świecie ludzi, stworzony na ich wzór.Czy było dla niego miejsce, niekoniecznie na tej planecie, lecz we wszechświecie? Mówił Myślicielowi, że jest człowiekiem, z uporem zaliczał siebie do ludzkości.Jakie miał do tego prawo? Co czyniło go człowiekiem?“Ostrożnie, chłopcze - powiedział Poszukiwacz.- Ostrożnie, ostrożnie.” Mijały długie minuty oczekiwania.Szopy umilkły, za to rozpoczęły się nocne śpiewy ptaków.Słuchałby ich z przyjemnością, gdyby nie rozpraszająca i natrętna myśl o zagrożeniu.Z głębi ulicy nadjechał wolno samochód i zatrzymał się przy krawężniku naprzeciwko budki telefonicznej.Rozległ się cichy dźwięk klaksonu.Blake wychylił zza krzaków głowę i zaczął machać rękoma.- Tutaj! -krzyknął.Drzwi samochodu otworzyły się natychmiast, dziewczyna wysiadła i przeszła przez ulicę.Słabe światło z budki padło na jej twarz.Poznał, że to była Elaine.Te same rysy, czerń pięknych włosów.W ręku niosła tobołek.Minęła budkę i skierowała się w stronę krzaków.Zatrzymała się o kilka kroków przed nimi i z rozmachem rzuciła Blake'owi zawiniątko.- Hej, łap!Zgrabiałymi od zimna palcami Blake rozwiązał paczkę i ubrał się pośpiesznie.Dziewczyna spisała się na medal.Sandały były duże i mocne, a czarna wełniana szata miała kaptur.Ubrany wyszedł z ukrycia i podszedł do Elaine.- Dziękuję - powiedział - niemal zamarzłem na śmierć.- Przepraszam, że to tak długo trwało - usprawiedliwiała się.- Wiedziałam, że musi ci być bardzo zimno, ale zanim zebrałam te wszystkie rzeczy.- Co zebrałaś?- Wszystko, czego będziesz potrzebował.- Nie rozumiem, co masz na myśli.- Zaskoczyła go ta niespodziewana opiekuńczość.- Powiedziałeś, że musisz uciekać.Pomyślałam więc, że potrzebujesz nie tylko ubrań.Chodźmy do samochodu.Tam jest ciepło; włączyłam ogrzewanie.- Nie.- Cofnął się odruchowo.- Nie mogę.Czy ty tego nie rozumiesz? Nie pozwolę, żebyś się bardziej w to angażowała.Nie zrozum mnie źle.Jestem ci wdzięczny, ale.- Nonsens - przerwała mu.- To mój dobry uczynek na dzisiaj.- Zauważyła, że szczelniej owinął się szatą.- Słuchaj, widzę, że ci zimno.Idziemy do samochodu.Wahał się jeszcze, choć perspektywa rozgrzania się kusiła coraz bardziej.- No, chodź.Nie bądź uparty.Podeszli razem do samochodu.Poczekał, aż usiadła za kierownicą, i też wsiadł.Poczuł na zziębniętych nogach strumień ciepłego powietrza.Włączyła stacyjkę, wrzuciła bieg i ruszyli.- Nie mogę nigdzie zaparkować - wyjaśniła.- Możliwe, że ktoś chciałby mnie sprawdzić.Dopóki jeżdżę, wszystko jest legalnie i nikt nie będzie nas niepokoił.Dokąd chciałbyś jechać?Zakłopotany potrząsnął głową.Nawet nie pomyślał, gdzie mógłby pójść.Gdzie nie tyle chciał, lecz mógł iść bezpiecznie.- Wyjedziemy z Waszyngtonu, dobrze?- Tak, to dobry pomysł - zgodził się.To był przynajmniej jakiś początek.- Czy możesz mi o tym opowiedzieć, Andrew?- Nie wszystko.Gdybym powiedział prawdę, wyrzuciłabyś mnie z samochodu.- Nie dramatyzuj - roześmiała się.- Bez względu na to, jaka jest ta prawda.Pojadę obwodnicą i skieruję się na zachód.Odpowiada ci to?- W porządku.Tam znajdę sobie jakąś bezpieczną kryjówkę.- Na jak długo? Pytam, jak długo zamierzasz się ukrywać?- Jeszcze nie wiem.- Wiesz, co o tym sądzę? Nie wierzę, że uda ci się ukryć na dłużej.Zaraz ktoś cię wypatrzy.Jeśli będziesz się przemieszczał, są większe szansę, że cię nie znajdą,- Specjalnie się nad tym zastanawiałaś?- Nie.Tak mi to przyszło do głowy, bo to całkiem logiczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]