Podstrony
- Strona startowa
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (3)
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (3)
- Stephen W. Hawking Krotka Historia Czasu
- Reymont Chlopi III (2)
- Vonnegut Kurt Galapagos (SCAN dal 688) (5)
- Clayton Alice Z tobą się nie nudzę
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dudi.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.John Marinville, obserwator bystry i dobrze wyćwiczony, nie przeoczył go; zresztą, prawdę mówiąc w jego obecnym stanie nie przeoczyłby go chyba nikt.Po tym, jak ścierwo znalazły ścierwniki.Siedziały na ziemi pod trupem, najobrzydliwsze ptaszyska, jakie zdarzyło się widzieć Johnny'emu, jeden ciągnął czyjegoś psa za ogon, inny zatopił dziób w jego zadniej łapie.Ścierwo kołysało się na zaciśniętym na szyi sznurze.Johnny aż zadławił się z obrzydzenia.- Ścierwniki - powiedział gliniarz - Jejku jej, to jest coś, no nie?Głos miał znacznie bardziej zdławiony niż poprzednio.Podczas jazdy kichnął jeszcze dwukrotnie, za drugim razem w wyrzuconej przy kichnięciu przez usta krwi były zęby.Johnny nie wiedział, co to za choroba, i nic go to nie obchodziło, miał tylko nadzieję, że jazda skończy się szybko.- Powiem ci coś o ścierwnikach - kontynuował gliniarz.- Budzą się do snu, budzą powoli.Uczą się, idąc tam, gdzie się im iść dozwoli.Zgodzi się pan ze mną, prawda, mon capitaine!Szalony gliniarz cytujący poezję.Co za Sartre!- Skoro pan tak twierdzi.Johnny nie miał najmniejszego zamiaru wprawiać gliniarza w jeszcze gorszy humor.Facet się kończył, a on bardzo pragnął być świadkiem tego, jak wreszcie się skończy.Minęli trupa psa i pożywiające się nim obrzydliwe, łyse ptaszyska.A co z kojotami, Johnny? O co chodziło kojotom?Nie, nie pozwoli sobie na rozmyślanie o kojotach, które siedziały po obu stronach drogi w równych odstępach, niczym gwardia honorowa i podpalały tyłki.- Pierdzą, wiesz? - odezwał się znowu gliniarz.- Ścierwniki pierdzą.- Nic o tym nie wiedziałem.- Tak jest, szanowny panie, to jedyne ptaki, które pierdzą.Mówię ci to, żebyś mógł zamieścić tę informację w swojej książce.Rozdział szesnasty “Podróży z harleyem”.Johnny pomyślał, że zamierzony tytuł jego książki nigdy jeszcze nie wydawał mu się aż tak głupi.Radiowóz minął siedzibę zarządu kopalni.Na parkingu stało całkiem sporo samochodów osobowych i półciężarówek.Dziwne.Było już późno, z pewnością po godzinach pracy, dlaczego samochody nie stoją na podjazdach domów albo przy miejscowym wodopoju?- Tak, tak! - powiedział gliniarz.Uniósł dłoń z palcami ułożonymi tak, jakby obramowywały zdjęcie.- Rozdział szesnasty: “Pierdzące ścierwniki Desperation”.Brzmi jak tytuł jakiejś cholernej powieści Edgara Rice'a Burroughsa, prawda? Tylko, że Burroughs był lepszym pisarzem od ciebie, a wiesz czemu? Bo pisał bez pretensji do wielkości.Wiedział, co ważne, a co nie.Opowiadał historię, robił swoją robotę, dawał zwykłym ludziom bezpretensjonalną książkę, przy lekturze której nie czuli się idiotami.No i trzymał się z daleka od rubryki towarzyskiej.- Dokąd mnie pan zabiera? - spytał Johnny, bardzo starając się, by pytanie to zabrzmiało naturalnie.- Do więzienia - odparł gliniarz zduszonym głosem.- Gdzie wszystko, co wrzaśniesz, będzie natużyte pszeciw tobie w sondzie kruczym.Mijali właśnie osiedle przyczep kempingowych.Nad bramą, zardzewiałą i skrzywioną, wisiała tablica głosząca:JESTEM UZBROJONYM PO ZĘBY, PIJĄCYMBIBLIE CZYTAJĄCYMCLINTONA LEJĄCYM SUKINSYNEM.NIE O PSA CHODZI.STRZEŻ SIĘ WŁAŚCICIELA.Witamy w piekle muzyki country - pomyślał Johnny.Pochylił się i skrzywił, bo plecy, w które dostał kopniaka, zabolały go przy tym ruchu.- Potrzebuje pan pomocy - stwierdził jak najspokojniejszym głosem, głosem, w którym zabrzmiało nawet coś w rodzaju sympatii.- Czy zdaje pan sobie z tego sprawę?- To ty potrzebujesz pomocy - odparł gliniarz.- Duchowej, cielesnej i redaktorskiej.Tak! Ale pomoc nie nadejdzie, Johnny.Zjadłeś już swój ostatni literacki obiad, wypieprzyłeś ostatnią kulturalną piczkę.Jesteś sam na pustyni, oczekujesz najdłuższych czterdziestu dni i czterdziestu nocy w całym swym bezużytecznym życiu.Słowa te zabrzmiały mu w uszach niczym brzęk pękniętego dzwonu.Johnny zamknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, byli już w samym miasteczku, mijali “Gail's Beauty Bar” z jednej strony, a “True Value Hardware” z drugiej.Chodniki były puste, całkowicie puste.Nie spotkał jeszcze na swej drodze miasteczka rzeczywiście pulsującego życiem, ale to już przesada, ani żywej duszy w zasięgu wzroku? Kiedy przejeżdżali obok stacji Conoco, dostrzegł faceta huśtającego się na krześle z nogami na biurku, ale to wszystko.Zaraz.tam, przed nimi.Przez jedyne chyba skrzyżowanie w Desperation, pod mrugającymi światłami, po przekątnej, przechodziła para.psów, to z pewnością psy, próbował wmówić sobie Johnny, chociaż doskonale wiedział, że to nie psy, lecz kojoty.To nie tylko gliniarz, nie myśl sobie.Tu w ogóle zaszło coś nienormalnego.Coś cholernie nienormalnego.Dojeżdżali do skrzyżowania, kiedy policjant nagle z całej siły wcisnął hamulce.Jego nie spodziewający się niczego pasażer rzucony do przodu uderzył twarzą w siatkę odgradzającą przednie siedzenie od tylnego.Trafił w nią nosem i wrzasnął z bólu.Kierowca nie zwrócił najmniejszej nawet uwagi na jego wrzask.- Billy Rancourt! - krzyknął, szalenie ucieszony.- Niech to diabli, Billy Rancourt.Tak się właśnie zastanawiałem, gdzie zniknął.Pijany w piwniczce “The Broken Drum”, założę się, że tam właśnie siedziałeś.Postawię forsę przeciw zapałkom! To Bill Wielkie Jaja, niech mnie diabli, jeśli się mylę!- Mój nos! - wrzasnął Johnny.Nos znów zaczął mu krwawić i jego głos znów brzmiał jak ludzka wersja syreny mgłowej.- Chryste, co za ból!- Zamknij się, mięczaku! Jejku jej, ale masz humorki.Gliniarz cofnął radiowóz i wykręcił tak, że samochód stanął na poprzecznej uliczce, maską na zachód.Odkręcił okno, wystawił przez nie głowę.Kark miał koloru ściemniałych przez stulecia cegieł, pełen bąbli i pęknięć na skórze.Niektóre z nich nasiąknęły jaskrawą krwią.- Billy! - krzyknął.- Ahoj, Billy Rancourt! Hej, ty stary potworze!Zachodnia część Desperation była najwyraźniej dzielnicą mieszkalną, brudną i przygnębiającą, a jednak o stopień lub dwa lepszą niż przyczepa kempingowa.Załzawionymi oczami Johnny dostrzegł mężczyznę w dżinsach i kowbojskim kapeluszu, stojącego pośrodku ulicy.Mężczyzna przyglądał się dwóm rowerom opartym na kierownicach i siodełkach ze sterczącymi w górę kołami.Były trzy, ale najmniejszy z nich, różowa dziecinna damka, przewrócony został przez wiejący coraz silniej wiatr.Koła dwóch pozostałych kręciły się dziko.Człowiek na ulicy podniósł wzrok, dostrzegł radiowóz, pomachał nieśmiało i ruszył w ich kierunku.Gliniarz cofnął do kabiny swą wielką, kanciastą głowę.Popatrzył w tył; Johnny natychmiast zrozumiał, że stojący na ulicy facet nie przyjrzał się uważniej temu szczególnemu funkcjonariuszowi policji miejskiej, bo gdyby mu się przyjrzał, co sił w nogach z wrzaskiem zwiałby w przeciwnym kierunku.Wargi gliniarza obwisły, usta zapadły się jak u bezzębnego staruszka, z ich kącików krew sączyła mu się na policzki.Jedno oko przypominało krwawy puchar - gdyby nie widoczne od czasu do czasu błyski szarości, można byłoby wziąć je za pusty oczodół.Lśniąca krew pokrywała całą górną część koszuli khaki.- To Billy Rancourt - powiedział, uradowany.- Strzyże mnie.Szukałem go.- Ściszył głos, jakby miał zamiar wyjawić jakiś sekret.- Pije odrobinę za dużo - dodał, odwrócił głowę, spojrzał przez przednią szybę, wrzucił bieg i wcisnął gaz do dechy.Mruczący do tej pory prawie niesłyszalnie silnik ryknął nagle, koła zapiszczały, ślizgając się po asfalcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]