Podstrony
- Strona startowa
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (3)
- King Stephen Mroczna Wieza II Powolanie trojki
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- King Stephen Mroczna wieza I. Roland (SCAN d
- King Stephen Christine (SCAN dal 1119)
- King Stephen Desperacja (SCAN dal 836)
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu
- Pierscien z krwawnikiem Helena Sekula
- SE[db] P.G.Zimbardo Niesmialosc
- Harry Harrison Stalowy Szczur idzie do wojska
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podobno pan utonął.- To nie byłem ja - odpowiada spokojnie.- Utonął jakiś mężczyzna, aleto nie byłem ja.Mówiłem panu, że będę musiał coś zrobić z Biurem.Zmierćpodejrzanego jest doskonałym powodem do przerwania śledztwa.- Widziałem zdjęcie.- Tak, z prawa jazdy.Na zdjęciu rzeczywiście byłem ja.Ale ciało wydo-byte z wody? Kilka godzin w towarzystwie ryb może zmienić wygląd nie dopoznania.Czuję, jak przechodzi mnie lodowaty dreszcz.Kilka godzin w towarzy-stwie ryb może zmienić wygląd.Czy Danę i mnie również to czeka? Terazodzywa się Dana.- Ale przecież ciało zidentyfikowano.- Wcale nie.To bardzo częste nieporozumienie.- Przekrzywia głowę iwydyma grube wargi, jakby brał naszą miarę na trumny.- Tak naprawdę, tonie identyfikuje się ciała.Z pewnością nigdy nie zidentyfikowano ciała,które w jakimś stopniu uległo rozkładowi.Identyfikuje się odciski palcówlub zęby.Zakładamy, że jeśli wiemy, do kogo należą dane odciski palców, tozidentyfikowaliśmy ciało.Jednak takie twierdzenie jest tylko na tyle praw-dziwe, na ile autentyczne są dokumenty, na których się opiera identyfikacja.Mimo że za dziewięćdziesiąt sekund mogę już nie żyć, te wywody robiąduże wrażenie na drzemiącym we mnie semiotyku.Zatem w tym rozumie-niu nauki sądowe oparte są na klasycznym, błędnym zrozumieniu tego, copostrzegamy - niemożności rozróżnienia elementu oznaczającego od ozna-czanego.Zawarte w kartotekach odciski palców i dane dentystyczne są ele-mentami oznaczającymi.Są zakodowanymi informacjami, którym przypisu-jemy określone znaczenie.Natomiast tożsamość ciała osoby zmarłej jestelementem oznaczanym.Wszyscy postępujemy tak, jakby z wiedzy o pierw-szym jednoznacznie wynikała wiedza o drugim.Tymczasem ta implikacjajest tylko przyjętą przez nas konwencją.Nie jest to mechanika nieba anileczenie chorób.Sprawdza się tylko dlatego, że my tak decydujemy.Podej-mujemy tę decyzję przez całkowitą akceptację prawdziwości samych karto-tek.- Sfałszowałeś kartotekę - stwierdza Dana, gdyż nigdy nie ma kłopotówze zrozumieniem sytuacji.- Albo ktoś to za ciebie załatwił.Colin Scott nie odpowiada.To nie pora na spowiedz.Jego milczenie jestgrozne, ale jednocześnie kryje się w nim pewna szansa.Na jego twarzy ma-luje się wyraz zamyślenia.Najwyrazniej nie wszystko poszło tak, jak plano-wał.Teraz usiłuje podjąć decyzję, co zrobić.- No, więc ma pan skrzynkę - stwierdzam, starając się zyskać na czasie.- Teraz jest pan bezpieczny.- Ta skrzynka nigdy nie była przeznaczona dla mnie, profesorze.O tympowiedziałem panu prawdę.Zostałem.zaangażowany.żeby odzyskać jądla kogoś innego.- Dla kogo?Znowu długa chwila milczenia, kiedy zastanawia się, co powiedzieć.Jegowymizerowana twarz przypomina mi, że był już prawie w średnim wieku,kiedy wyrzucano go z CIA niemal trzydzieści lat temu.W końcu odzywa sięponownie: - Nie jestem tu po to, żeby udzielać panu wyjaśnień, profesorze.Jednak proszę nie myśleć, że tylko ja liczyłem na to, iż odnajdzie pan tęskrzynkę.Znów wtrąca się Dana: - A dlaczego nie potrafił pan sam jej odnalezć?Colin Scott rzuca jej lekceważące spojrzenie żółtawych oczu, po czymprzenosi wzrok z powrotem na mnie.Jednak mówiąc do mnie, w istocieodpowiada na jej pytanie.- Pański ojciec był inteligentnym człowiekiem.Chciał, żeby pan odnalazł skrzynkę, ale zdawał sobie sprawę, że pojawią sięrównież inni chętni.Ja i jeszcze inne osoby.Nie mógł ryzykować.- I co?- Wiedzieliśmy, co oznacza Ekscelsior, to było dziecinnie proste.Zrozumieliśmy też, że znalezliśmy niewłaściwego chłopaka Angeli, gdyżinaczej powiedziałby nam, co trzeba.Natomiast cmentarz.to było sprytne,profesorze.Bardzo sprytne.Znowu cisza.Decyduję się ją przerwać.- W porządku, w takim razie, coteraz?Wygina wąskie usta w nieznacznym uśmiechu, ale nie odpowiada.Machnięciem pistoletu pokazuje nam, że mamy odejść dalej od bramy ipójść ścieżką w głąb cmentarza.Najwyrazniej tam będzie mu wygodniej naszabić.Wskazuje na pasek Dany, która trzęsącymi się palcami wyjmuje tele-fon komórkowy i posłusznie mu go oddaje.Spogląda na niego przelotnie, poczym rzuca na ziemię i bez celowania dwukrotnie w niego strzela.Danawzdryga się na ten stłumiony dzwięk.Ja również.- Nie musi pan się niczego obawiać, profesorze - oświadcza Colin Scott.Mam wrażenie, że jego oczy obserwują jednocześnie nas, ścieżkę za nami i,co wydaje się niemożliwe, również ścieżkę prowadzącą w drugą stronę, awszystko to bez obracania głowy.- Mam to, po co przyszedłem, i więcejmnie pan nie zobaczy.W związku z tym nie zamierzam pana zabijać.- Nie? - pytam ze swoją zwykłą zjadliwością.- Nie mam żadnych skrupułów, jeśli chodzi o zabijanie.W moim zawo-dzie trzeba być przygotowanym na użycie również tego narzędzia.- Czekachwilę, żebyśmy dobrze go zrozumieli.- Jednak jest coś takiego, jak rozka-zy, a jak powiedziałem niegdyś pańskiemu ojcu, w tego rodzaju sprawachobowiązują pewne zasady.- Zasady? Jakie zasady?Wzrusza ramionami, nie przesuwając przy tym pistoletu ani o milimetr.- Powiedzmy po prostu, że pański przyjaciel Jack Ziegler, choć taka szumo-wina, ma zwyczaj dotrzymywać obietnic, a jest przy tym bardzo mściwymczłowiekiem.Mimo wszystko nie opuszcza broni, a ja zaczynam rozumieć, na czympolega jego problem.Martwi się obietnicą złożoną przez Jacka Zieglera - tą,o której mówił na cmentarzu w dniu pogrzebu ojca, o której Maxine przy-pomniała mi na Vineyard, a której wujek Jack zamierzał dotrzymać, jakmnie zapewnił w Aspen.Obietnicą, że będzie chronił moją rodzinę.I otorezultaty - wujek Jack wydaje rozkazy i nawet ten zawodowy morderca,który go nienawidzi, a jednocześnie boi się, co powiem policji, nie waży sięim sprzeciwić.- Nic nam nie może zrobić - stwierdza Dana głosem pełnym ulgi.Opuszcza ręce.Colin Scott przenosi na nią złowrogie spojrzenie, a jednocześnie broń wjego ręku również nieznacznie zmienia kierunek.- Moje rozkazy dotyczą profesora Garlanda i jego rodziny, natomiastobawiam się, profesor Worth, że nie było w nich mowy o jego przyjaciołach.Kiedy Dana się odzywa, jej głos brzmi bardzo słabo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]